— Wasza laskawosc Vimesie! — zawolal. Slowa odbily sie echem od urwisk. — Wiem, ze tam jestes! Tutaj jest twoja dama! A nas jest wielu! Wychodz, wasza laskawosc Vimesie!
Platki sniegu syczaly, opadajac w plomienie.
Cos zaszeptalo w powietrzu, a potem zabrzmialo kolejne uderzenie stali o mieso. Jedna z zakapturzonych postaci upadla, chwytajac sie za noge.
Inigo wstal powoli. Czlowiek z kusza zdawal sie tego nie zauwazac.
— To jak w szachach, wasza laskawosc Vimesie! Rozbroilismy trolla i krasnoluda! A ja mam krolowa! Jesli nawet mnie trafisz, czy masz pewnosc, ze nie starczy mi czasu na strzal?
Ognie plonely wsrod poskrecanych drzew przy drodze. Minelo kilka sekund.
Stuk ladujacej w kregu swiatla kuszy Vimesa zabrzmial bardzo glosno.
— Sluszna decyzja, wasza laskawosc Vimesie! A teraz ty sam, jesli mozna prosic.
Inigo dostrzegl sylwetke, ktora pojawila sie na granicy swiatla. Trzymala obie rece w gorze.
— Dobrze sie czujesz, Sybil? — zapytal Vimes.
— Troche mi zimno, Sam.
— Nic ci nie zrobili?
— Nic, Sam.
— Trzymaj rece tak, zebym je widzial, wasza laskawosc Vimesie!
— A ty masz zamiar mi obiecac, ze puscisz ja wolno? — zapytal Vimes.
Plomyk zamigotal kolo jego twarzy — jasna plama w ciemnosci — kiedy zapalal cygaro.
— Coz, wasza laskawosc Vimesie, czemu mialbym to robic? Ale jestem pewien, ze Ankh-Morpork duzo za was zaplaci!
— Aha. Tak myslalem. — Vimes zgasil zapalke. Koniec cygara rozzarzyl sie na moment. — Sybil…
— Slucham, Sam?
— Uchyl sie.
Nastapila sekunda wypelniona nabieraniem tchu. A potem lady Sybil zanurkowala przed siebie. Dlon Vimesa wysunela sie lukiem zza plecow, zabrzmial jedwabisty dzwiek i glowa mezczyzny odskoczyla do tylu.
Inigo skoczyl naprzod, pochwycil jego upuszczona kusze i prostujac sie, strzelil. Kolejny napastnik zatoczyl sie do tylu.
Vimes wyczuwal zamieszanie przy drodze. Pochwycil Sybil i pomogl jej wsiasc do powozu. Inigo zniknal, ale wrzask w ciemnosci nie kojarzyl sie Vimesowi z nikim znajomym.
A potem… tylko syk sniegu w ogniu.
— Oni… oni chyba odeszli, sir — odezwal sie glos Cudo.
— Nie tak predko jak my zaraz odejdziemy. Detrytus? — Sir?
— Nic ci nie jest?
— Czuje sie bardzo taktownie, sir.
— Wy dwoje wezmiecie tamten powoz. Ja wezme ten i wynosimy sie stad czym predzej.
— Gdzie jest pan Skimmer? — zapytala Sybil. Wsrod drzew rozlegl sie kolejny krzyk.
— Zapomnij o nim.
— Ale on…
— Zapomnij!
Snieg padal coraz gesciej, kiedyjechali dalej przelecza. Hamowal kola, a Vimes widzial przed soba tylko ciemniejsze sylwetki koni na tle bieli. Potem chrmury rozstapily sie na chwile, a on natychmiast tego pozalowal, poiewaz odkryl, ze ciemnosc po lewej stronie to juz nie skaly, ale gleboka przepasc.
Na szczycie przeleczy w sniegu jasnialy okna gospody. Vimes wprowadzil karete na dziedziniec.
— Detrytus! — Sir?
— Ja przypilnuje tylow. Ty sie upewnij, ze to miejsce jest bezpieczne.
— Taj es t.
Troll zeskoczyl na ziemie, wsuwajac do Piecmakera nowa wiazke strzal. Vimes w ostatniej chwili odgadl jego zamiary.
— Po prostu zastukajcie, sierzancie. — Juz sie robi, sir.
Troll zapukal i wszedl. Gwar glosow ucichl nagle. Vimes uslyszal przez drzwi:
— Diuk Ankh-Morpork wchodzi. Komus sie to nie podoba? Wystarczy powiedziec slowo.
A w tle cicho, spiewnie brzeczal napiety Piecmaker. Vimes pomogl Sybil wysiasc z powozu. — Jak sie czujesz? — zapytal. Usmiechnela sie blado.
— Obawiam sie, ze ten stroj musi isc do czyszczenia… Usmiechnela sie szerzej, kiedy zobaczyla jego mine.
— Wiedzialam, ze cos wymyslisz, Sam. Dzialales na zimno i powoli, a to zawsze oznacza, ze niedlugo zdarzy sie cos strasznego. Nic balam sie.
— Naprawde? Boja myslalem, ze sie zes… zesztywnieje ze strachu.
— Ale co sie stalo z panem Skimmerem? Pamietam, ze przeszukiwal swoja teczke i przeklinal.
— Podejrzewam, ze Inigo Skimmer jest caly i zdrowy — odparl ponuro Vimes. — A to wiecej, niz mozna powiedziec o innych w jego poblizu.
W glownej sali zajazdu panowala cisza. Mezczyzna i kobieta, prawdopodobnie oberzysta i jego zona, stali nieruchomo za barem. Kilkunastu gosci ustawilo sie pod scianami, trzymajac rece w gorze. Z kilku przewroconych kufli sciekalo piwo.
— Wszystko normalnie. Spokoj — zameldowal Detrytus. Vimes uswiadomil sobie, ze wszyscy gapia sie na niego. Spojrzal w dol: koszule mial rozdarta, ubranie pokryte blotem i krwia, ociekal topniejacym sniegiem. W prawej rece wciaz trzymal zapomniana kusze.
— Drobne klopoty na trasie — wyjasnil. — Wiecie, jak to jest. Nikt sie nie ruszyl.
— Na bogow, Detrytus, odloz to diabelstwo, ale juz!
— Sie robi, sir.
Troll opuscil kusze. Dwadziescia osob znowu zaczelo oddychac.
Chuda kobieta wyszla zza baru, skinela Vimesowi glowa, ostroznie wyjela mu z palcow dlon lady Sybil i wskazala szerokie drewniane schody. Ponure spojrzenie, jakie rzucila Vimesowi, troche go zdziwilo.
Dopiero wtedy zauwazyl, ze Sybil drzy cala. Lzy sciekaly jej po twarzy.
— No bo, ehm, moja zona doznala wstrzasu — powiedzial slabym glosem. — Kapralu Tyleczek! — wrzasnal zaraz, by ukryc zmieszanie.
Cudo stanela w progu.
— Idz z lady Sy…
Urwal, slyszac coraz glosniejsze szepty. Jedna czy dwie osoby pokazywaly Cudo palcami. Ktos sie rozesmial. Cudo stanela ze spuszczona glowa.
— Co jest? — syknal Vimes.
— No… To ja, sir. Krasnoludzia moda z Ankh-Morpork jeszcze sie tu nie przyjela — wyjasnila Cudo.
— Spodnica?
— Tak, sir.
Vimes przyjrzal sie twarzom gosci. Wydawali sie raczej zaszokowani niz poirytowani, chociaz w kacie dostrzegl dwa krasnoludy, ktore wyraznie nie byly zachwycone.
— Idz z lady Sybil — powtorzyl.
— To chyba nie jest dobry po… — zaczela Cudo.
— Niech to bogowie! — krzyknal Vimes, nie mogac sie powstrzymac. Wszyscy zamilkli. Obszarpany, zakrwawiony szaleniec z kusza potrafi przykuc uwage publicznosci.
Zadrzal. Mial ochote zwalic sie do lozka, ale przedtem mial ochote na drinka. A nie mogl wypic. Nauczyl sie tego juz dawno: jeden drink to o jeden za duzo.
— No dobrze. Powiedz, o co chodzi.
— Wszystkie krasnoludy sa mezczyznami, sir — wyjasnila Cudo. — Znaczy… tradycyjnie. Tak wszyscy tutaj mysla.
— No to… stan za drzwiami albo… albo zamknij oczy czy co. Dobrze?
Vimes ujal zone pod brode.
— Dobrze sie czujesz, kochanie?