Kiedy podeszli do karety, zauwazyl mala strzalke wbita w slupek drzwi. Byla metalowa, z metalowymi piorami. Budzila wrazenie szybkosc i, jakby przy dotknieciu miala sparzyc palec.

Przeszedl na tyl powozu. W drewnie tkwila kolejna, o wiele wieksza strzala.

— Probowali was jeszcze dopasc na podjezdzie — odezwal sie za nim Inigo.

— Zabiles ich.

— Niektorzy uciekli.

— Jestem zaskoczony.

— Mam tylko dwie rece, wasza laskawosc.

Vimes obejrzal sie na szyld gospody. Na desce wymalowano nierowno czerwona glowe razem z klami i traba.

— To oberza Pod Piatym Elefantem — wyjasnil Inigo. — Wasza laskawosc zostawil za soba prawo, kiedy minelismy Lancre. Tutaj sa obyczaje. Zatrzymasz to, co zdolasz. Twoje jest to, o co walczysz. Przetrwa najsilniejszy.

— W Ankh-Morpork tez czesto rzadzi bezprawie, panie Skimmer.

— Ankh-Morpork ma wiele praw. Tylko ludzie ich nie przestrzegaja. A to, wasza laskawosc, calkiem inna miska tluszczu. Mhm, mmf.

Ruszyli w konwoju. Detrytus usiadl na dachu pierwszego powozu, ktoremu brakowalo drzwiczek i wiekszej czesci burty. Otaczal ich krajobraz bialy i rowny — gladki obszar pokryty sniegiem.

Po chwili mineli wieze sekarowa. Slady ognia z boku kamiennej podstawy sugerowaly, ze ktos uznal, iz brak wiesci to dobre wiesci. Ale przeslony semaforow stukaly i polyskiwaly w sloncu.

— Caly swiat patrzy — mruknal Vimes.

— Ale nigdy sie nie przejmowal — odparl Skimmer. — Az do teraz. A teraz chce zedrzec czubek tej krainy i zabrac to, co pod spodem, mmf, mmhm.

Aha, pomyslal Vimes, nasz morderczy urzednik ma wiecej niz jedna emocje.

— Ankh-Morpork zawsze probowalo utrzymywac dobre stosunki z innymi krajami — oswiadczyla Sybil. — No, w kazdym razie ostatnio.

— Nie wydaje mi sie, zebysmy tak naprawde probowali, moja droga — sprzeciwil sie Vimes. — Po prostu odkrylismy, ze… Dlaczego stajemy? — Zsunal szybe okna. — Co sie dzieje, sierzancie?

— Czekam na te krasnoludy, sir! — zawolal troll.

Kilkaset krasnoludow czworkami truchtalo ku nim po bialej rowninie. Byla w nich, jak zauwazyl Vimes, jakas determinacja.

— Detrytus!

— Tak, sir?

— Postaraj sie nie wygladac zbyt trollowato, dobrze?

— Staram sie jak demony, sir!

Kolumna zrownala sie z nimi, zanim ktos rzucil komende i krasnoludy sie zatrzymaly. Jeden odlaczyl sie od pozostalych i podszedl do karety.

— Ta grdzk? — huknal.

— Czy wasza laskawosc zyczy sobie, zebym sie tym zajal? — spytal Inigo.

— To ja jestem tym piekielnym ambasadorem. — Vimes wysiadl z powozu. — Dzien dobry, krasnoludzie [sugerujace zloczynce], jestem Nadzorca Vimes z Warty.

Lady Sybil uslyszala cichy jek Skimmera.

— Kr z? Gr’dazakyad?

— Zaraz, chwileczke, to znam.,. Jestem pewien, ze jestes krasnoludem bez przekonan. Wstrzasnijmy nasz interes, krasnoludzie [sugerujace zloczynce].

— Tak, to mniej wiecej zalatwi sprawe, moim zdaniem — uznal Inigo. — Mmf, mmhm.

Glowny krasnolud poczerwienial na tych regionach twarzy, ktore byly widoczne pod zarostem. Reszta oddzialu przygladala sie karecie ze wzmozonym zainteresowaniem.

Dowodca odetchnal gleboko.

— D’kraha ?

Z powozu wyskoczyla Cudo. Jej skorzana spodnica trzepotala na wietrze.

Jak jeden krasnolud, cala kolumna odwrocila glowy w jej strone. Przywodca wytrzeszczyl oczy.

— B’dan ? K’raa! D’kraga „ha’ak ”!

Vimes dostrzegl wyraz, jaki pojawil sie na malej, okraglej twarzy Cudo. Nad nimi stuknelo glosno, kiedy Detrytus oparl naladowanego Piecmakera o krawedz dachu.

— Znam to slowo, co on je do niej powiedzial — oznajmil swiatu. — Ono nie jest dobre, to slowo. Nie chce znowu tego slowa slyszec.

— Wszystko to bardzo przyjemne, mmf, mmhm — rzekl Inigo, wysiadajac. — A teraz jesli wszyscy troche sie odpreza, moze uda nam sie ujsc stad z zyciem, mmf.

Vimes wyciagnal reke i ostroznie odepchnal koniec kuszy De-trytusa w mniej groznym kierunku. Inigo Skimmer mowil bardzo szybko w czyms, co Vimesowi wydawalo sie perfekcyjnym krasnoludzim, chociaz byl pewien, ze od czasu do czasu slyszy tez pojedyncze „mmf. Inigo otworzyl skorzana teczke i wyjal kilka dokumen- tow zaopatrzonych w wielkie woskowe pieczecie. Zostaly zbadane z wyrazna podejrzliwoscia. Krasnolud wskazal na Cudo i Detrytusa. Inigo niecierpliwie machnal reka, co stanowi uniwersalny sygnal pominiecia czegos, co nie jest warte uwagi. Przestudiowano kolejne dokumenty.

W koncu, uniwersalna mowa ciala wyrazajac „Moglbym wam zrobic cos zlego, ale w tej chwili za duzo z tym klopotow”, krasnolud skinal do Iniga reka, a Vimesowi rzucil spojrzenie sugerujace, ze wbrew wszelkim fizycznym dowodom jest nizszy od niego. Po czym odmaszerowal do swojego oddzialu.

Padl krotki rozkaz. Krasnoludy ruszyly dalej, opuszczajac trakt i zmierzajac w strone lasu.

— No, ta sprawa wydaje sie zalatwiona — stwierdzil Inigo, wracajac do karety. — Panna Tyleczek byla nieco drazliwa kwestia, ale krasnolud czuje respekt dla bardzo skomplikowanych dokumentow. Cos sie dzieje. Nie powiedzial co. Chcial przeszukac powoz.

— Do demona z tym. Po co?

— Kto wie? Przekonalem go, ze mamy immunitet dyplomatyczny.

— A co mu powiedziales o mnie?

— Probowalem mu wmowic, ze jest wasza laskawosc przekletym idiota. Mmf, mmhm.

— Doprawdy? — Vimes slyszal, jak lady Sybil stara sie stlumic smiech.

— To bylo niezbedne, prosze mi wierzyc. Uliczny krasnoludzi to nie jest dobry pomysl. Ale kiedy podkreslilem, ze wasza laskawosc jest arystokrata, on…

— Nie jestem zadnym… No, w kazdym razie naprawde nie…

— Owszem, wasza laskawosc. Ale jesli zechcesz wysluchac mojej rady, to duza czesc dyplomacji polega na udawaniu kogos o wiele glupszego, niz sie jest. Wasza laskawosc dobrze zaczal. A teraz lepiej ruszajmy, mmhm.

— Ciesze sie, Inigo, ze nie jestes juz taki unizony — rzekl Vimes, kiedy jechali juz dalej.

— Po prostu lepiej juz poznalem wasza laskawosc.

* * *

Gaspode mial dosc chaotyczne wspomnienia z pozostalej czesci nocy. Stado sunelo szybko i wkrotce zauwazyl, ze wiekszosc wilkow biegnie przed Marchewa, by udeptywac snieg.

Dla Gaspode’a nie byl dostatecznie udeptany. W koncu ktorys z wilkow zlapal go za skore na karku i poniosl w pysku, wyglaszajac stlumione komentarze na temat paskudnego smaku.

Po jakims czasie snieg przestal padac, a zza chmur wysunal sie skrawek ksiezyca.

Wszedzie wokol, blisko i daleko, slychac bylo wycie. Od czasu do czasu stado zatrzymywalo sie na polance czy na pokrytym swieza biela szczycie wzgorza, by sie wlaczyc do choru.

Gaspode podkustykal do Angui. Wokol slyszal przeciagle glosy.

— Po co to? — zapytal.

— Polityka — wyjasnila. — Negocjacje. Przechodzimy przez cudze terytoria.

Gaspode zerknal na Gavina. Wilk nie przylaczyl sie do wycia, ale usiadl nieco na uboczu, po krolewsku

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×