— Slucham.

Grubszy straznik zawahal sie, po czym wyciagnal reke.

— Pach pot — powiedzial.

— Inigo? — rzucil Vimes, nie ogladajac sie nawet.

— Aha — rzekl Inigo po chwili cichej dyskusji. — Tym razem problemem wydaje sie sierzant Detrytus. Jak sie okazuje, zadnym trollom nie wolno przebywac w tej czesci miasta za dnia, bez dokumentu podpisanego przez ich… wlasciciela. Hm… Jedyne trolle zyjace w Bzyku to jency wojenni. Musza nosic dokument pozwala-jacy na identyfikacje.

— Detrytus jest obywatelem Ankh-Morpork i moim sierzantem. — Jednakze jest tez trollem. Moze dla dobra stosunkow dyplomatycznych moglby wasza laskawosc napisac krotki…

— Czy ja potrzebuje z pach potu?

— Paszportu… Nie, wasza laskawosc.

— Wiec on tez nie potrzebuje.

— Mimo to, wasza laskawosc…

— Nie ma zadnych mimo to.

— Uwazam jednak za warte rozwazenia…

— Nie bedzie zadnego rozwazenia.

Jeszcze kilku straznikow nadeszlo z okolicy. Vimes byl swiadom wpatrzonych w siebie oczu.

— Moga go usunac sila — zauwazyl Inigo.

— No, to bylby eksperyment, ktorego nie chcialbym przegapic.

— Mnie nie przeszkadza, co bym zawrocil, jak… — zadudnil Detrytus.

— Zamknijcie sie, sierzancie. Jestescie wolnym trollem. To rozkaz.

Vimes pozwolil sobie raz jeszcze zbadac wzrokiem rosnacy, milczacy tlum. I dostrzegl lek w oczach ludzi z halabardami. Nie chcieli tego robic, tak samo jak wczesniej kapitan.

— Cos ci powiem, Inigo — rzekl. — Wyjasnij tym straznikom, ze ambasador Ankh-Morpork wyraza uznanie dla ich pilnosci, gratuluje elegancji mundurow i dopilnuje, zeby ich instrukcje byly od tej chwili przestrzegane. To powinno zalatwic sprawe, prawda?

— Z pewnoscia, wasza laskawosc.

— A teraz zawroc powoz, Detrytus. Wsiadasz, Inigo? Wyraz twarzy Iniga zmienil sie gwaltownie.

— Jakies dziesiec mil stad mijalismy gospode — ciagnal Vimes.

— Powinnismy dotrzec do niej przed zmrokiem. Jak myslisz?

— Ale nie mozesz odjechac, wasza laskawosc! Vimes odwrocil sie bardzo powoli.

— Zechce pan powtorzyc, panie Skimmer?

— To znaczy…

— Odjezdzamy, panie Skimmer. Oczywiscie co pan zrobi, zalezy tylko od pana.

Wsiadl do karety. Siedzaca naprzeciw Sybil uniosla zacisnieta piesc.

— Brawo!

— Przepraszam cie, kochanie — rzekl, kiedy juz zawrocili. — Ta gospoda nie wygladala na najlepsza.

— Dobrze im tak, tym malym dreczycielom — oswiadczyla Sybil.

— Pokazales im.

Vimes obejrzal sie. Za glowami tlumu dostrzegl czarny powoz z ciemnymi szybami. W polmroku wewnatrz rozpoznal jakas postac. Pechowi straznicy spogladali w tamta strone, jakby czekajac na instrukcje. Postac powoli machnela dlonia w rekawiczce.

Zaczal liczyc bezglosnie. Po jedenastu sekundach Inigo podbiegl do jadacej karety i wskoczyl na stopien.

— Wasza laskawosc, okazuje sie, ze straznicy dzialali samowolnie i zostana ukarani…

— Nie, wcale nie. Obserwowalem ich. Dostali taki rozkaz.

— Mimo to dyplomatycznie bedzie uznac to wyjasnienie…

— Zeby tych biedakow powiesili za kciuki? Nic z tego. Wrocisz i powtorzysz temu, kto wydaje polecenia, ze wszyscy nasi ludzie moga chodzic w tym miescie, gdzie zechca, rozumiesz, niezaleznie od tego, jaki maja ksztalt.

— Nie sadze, panie, zebysmy rzeczywiscie mogli tego zadac…

— Ci chlopcy mieli bron od naszego Burleigha Wrecemocnego, panie Skimmer. Tak samo jak tamci przy bramie. Handel, panie Skimmer. Czyz nie jest czescia tego, o co chodzi w dyplomacji? Niech pan wraca i porozmawia z osoba, ktora czeka w czarnym powozie. Ale potem niech pan lepiej sprobuje pozyczyc od nich konia, bo pewnie do tego czasu odjedziemy juz spory kawalek.

— Moglby pan moze zaczekac…

— Nawet o tym nie mysle.

Rzeczywiscie, powoz byl juz poza brama miasta, kiedy Skimmer znow ich dogonil.

— Nie bedzie najmniejszych problemow ze spelnienia wszystkich panskich zadan — wysapal i przez moment zdawalo sie, ze na jego twarzy pojawil sie cien podziwu.

— Brawo. Prosze powiedziec Detrytusowi, zeby znowu zawrocil.

— Usmiechasz sie, Sam — zauwazyla Sybil, kiedy wrocil na siedzenie.

— Pomyslalem sobie, ze mogloby mi sie spodobac zycie dyplomaty.

— Jest jeszcze cos — odezwal sie Inigo, wskakujac do powozu. — Znajduje sie tu pewien… historyczny zabytek, bedacy wlasnoscia krasnoludow, i chodza sluchy…

— Jak dawno ukradziono Kajzerke z Kamienia?

Inigo znieruchomial z otwartymi ustami. Po chwili zamknal je i zmruzyl oczy.

— Jak sie o tym dowiedziales, wasza laskawosc? Mmf?

— Wywnioskowalem ze swedzenia kciukow — odparl Vimes ze starannie obojetna mina. — Jesli chodzi o swedzenie, mam bardzo niezwykle kciuki.

— Doprawdy?

— O tak.

* * *

Zycie plciowe psow jest o wiele prostsze niz ludzi, uznal Gaspode. To cos, czym bedzie mogl sie cieszyc, jesli kiedykolwiek uda mu sieje miec.

Na pewno nie zacznie sie tutaj, to oczywiste. Wilczyce klapaly na niego zebami, kiedy podchodzil za blisko, i nie byly to tylko ostrzezenia. Musial bardzo uwazac, jak stawia lapy.

Najdziwniejsze w ludzkim seksie bylo to, jak trwal, chocby ludzie byli calkowicie ubrani i siedzieli po przeciwnych stronach ogniska. Tkwil w tym wszystkim, co mowili i czego nie mowili, jak patrzyli na siebie i jak odwracali wzrok.

W nocy znow nastapila wymiana stada. Gory byly wyzsze, snieg bardziej zmrozony. Wiekszosc wilkow siedziala w pewnej odleglosci od ogniska, ktore rozpalil Marchewa — akurat w takiej odleglosci, by zaznaczyc, ze sa dumnymi, dzikimi stworzeniami, ktore nie potrzebuja takich rzeczy, a jednoczesnie tak blisko, by skorzystac z jego dobrodziejstw. I byl jeszcze Gavin — siedzial troche z boku i spogladal to na jedno, to na drugie.

— Lud Gavina nienawidzi mojej rodziny — tlumaczyla Angua. — Mowilam ci, wilki zawsze cierpia, kiedy wilkolaki staja sie zbyt silne. Wilkolaki lepiej potrafia wymykac sie mysliwym. Dlatego wilki bardziej lubia wampiry. Wampiry zostawiaja je w spokoju. Wilkolaki czasem poluja na wilki.

— Jestem zaskoczony — przyznal Marchewa. Angua wzruszyla ramionami.

— Dlaczego? Poluja tez na ludzi, prawda? My nie jestesmy mili, Marchewa. Jestesmy raczej straszni. Ale moj brat Wolfgang to typ szczegolny. Ojciec sie go boi, i matka tez, tylko nie chce tego przyznac. Ale uwaza, ze uczyni nasz klan poteznym, wiec mu sie nie sprzeciwia. Wypedzil mojego brata i zabil moja siostre.

— Jak…?

— On twierdzi, ze to byl wypadek. Biedna mala Elsa. Byla yennorkiem, tak samo jak Andriej. Wiesz, to taki wilkolak, ktory sie nie przemienia. Na pewno ci opowiadalam. W naszej rodzinie niekiedy rodza sie tacy. Wolfgang i ja bylismy jedynymi klasycznymi bimorfami z calego miotu. Elsa przez caly czas wygladala jak czlowiek, nawet podczas pelni. Andriej zawsze byl wilkiem.

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату