Troll popatrzyl na nich, potem na trofea i usmiechnal sie. Tutaj jest zimniej, pomyslal Vimes. On szybciej kojarzy[14]. Nawet Nobby nie chce grac z nim w pokera zima. Niech to!
— Cos sie stalo? — spytal Detrytus.
Vimes westchnal. To nie ma sensu, wczesniej czy pozniej musi to zauwazyc.
— Przykro mi z tego powodu, Detrytus — powiedzial, odsuwajac sie na bok.
Detrytus spojrzal na straszne trofeum i kiwnal glowa.
— Tak, za dawnych czasow duzo takich bylo — stwierdzil obojetnie, stawiajac kufry na podlodze. — Ale to nie sa prawdziwe diamentowe zeby. Wyciagali je i wstawiali takie wieksze ze szkla.
— Nie przeszkadza ci? — zdumiala sie lady Sybil. — Przeciez to glowa trolla! Ktos umocowal glowe trolla na podstawce i powiesil na scianie!
— Nie jest moja — odparl Detrytus.
— Ale to potworne!
Detrytus przez chwile stal w zamysleniu, po czym otworzyl brudna drewniana skrzynke zawierajaca wszystko, co uznal za warte zabrania.
— To w koncu stary kraj — powiedzial. — No to jak macie czuc sie lepiej…
Wyjal mniejsze pudelko i poszperal wsrod drobiazgow wygladajacych jak kawalki kamieni i szmatki, az wreszcie znalazl cos zolto-brazowego i okraglego, podobnego do plytkiej miseczki.
— Zem mial to wyrzucic, ale to jedyna pamiatka, jaka zem zachowal po babci. Trzymala w tym rzeczy.
— To kawalek ludzkiej czaszki, tak? — zapytal w koncu Vimes.
— Tak.
— Czyjej?
— Ktos pytal tamtego trolla o imie? — odrzekl Detrytus, a w jego glosie przez moment blysnelo kruche ostrze gniewu. — Za dawnych dni bylo inaczej. Teraz juz nie obcinacie nam glow, a my nie robimy bebnow z waszej skory. Wszystko jest poukladane. I tyle trza nam wiedziec.
Znow chwycil kufry i ruszyl za lady Sybil do schodow. Vimes raz jeszcze przyjrzal sie glowie na scianie. Zeby byly dluzsze, o wiele dluzsze niz u prawdziwych trolli. Lowca musialby byc bardzo odwazny i miec bardzo duzo szczescia, by zmierzyc sie z walczacym trollem i przezyc. O wiele latwiej zatem zapolowac na jakiegos starca, a potem wymienic starte pienki na blyszczace kly.
Bogowie, co my wyprawiamy…
— Igor? — rzucil, kiedy czlowiek do wszystkiego przekustykal obok, zgiety pod ciezarem dwoch toreb.
— Tak, wafa ekfelencjo?
— Jestem ekscelencja? — zwrocil sie Vimes do Iniga.
— Tak, wasza laskawosc.
— I nadal jeszcze moja laskawoscia?
— Tak, wasza laskawosc. Jest pan jego laskawoscia, jego ekscelencja diukiem Ankh, komendantem sir Samuelem Vimesem, wasza laskawosc.
— Zaraz, zaraz. Jego laskawosc kasuje sir’a. To wiem. To jak miec asa w pokerze.
— Scisle rzecz ujmujac, to prawda, wasza laskawosc, ale tutaj tytuly sa bardzo istotne, wiec najlepiej grac pelna talia, mmf.
— Kiedys w szkole bylem dyzurnym i odpowiadalem za tablice — rzekl ostro Vimes. — Przez caly okres. To sie przyda? Pani Venting mowila, ze nikt tak nie sciera tablicy jak ja.
— Uzyteczny fakt, wasza laskawosc, ktory moze okazac sie przydatny w wypadku remisu, mmf, mmhm — przyznal Inigo ze starannie obojetna mina.
— My, Igory, zawfe wolelifmy „jafnie pana” — oswiadczyl Igor. — Co takiego fobie zyczylef, jafnie panie?
Vimes skinieniem wskazal glowy pokrywajace wszystkie sciany.
— Chce, zeby zdjac wszystko jak najszybciej. Moge to zrobic, prawda, panie Skimmer?
— Jest pan ambasadorem, sir. Mmf, mmhm.
— No to znikaja stad. Co do jednej.
Igor ze smutkiem przyjrzal sie pachnacej kamfora kolekcji.
— Nawet ryba miecz?
— Nawet ryba miecz — odparl stanowczo Vimcs.
— Nawet fniezne pantery?
— Tak, obie.
— Co z trollem?
— Zwlaszcza troll. Dopilnuj tego.
Mozna by powiedziec, ze Igor wygladal, jakby swiat wlasnie zwalil mu sie na glowe, gdyby nie fakt, ze juz wczesniej tak wygladal.
— Co mam z nimi zrobic, jafnie panie?
— Zostawiam to tobie. Mozesz je wrzucic do rzeki… Ale spytaj Detrytusa o trolla. Moze zechce go pochowac albo co… Jest jakas kolacja?
— Jeft fieze walago[15], noggi[16] , fclot[17], finfkie miefo i kielbafki — odparl Igor, wciaz wyraznie zdenerwowany trofeami. — Jutro zrobie zakupy, jak tylko jafnie pani da mi inftrukcje.
— Czy swinskie mieso to jest to samo co wieprzowina? — upewnil sie Vimes.
Ludzie z obszarow dotknietych susza dobrze by zaplacili, zeby Igor znow wypowiedzial te slowa.
— Tak — zapewnil Inigo.
— A co jest w kielbaskach?
— Ee… Miefo? — powiedzial Igor. Wygladal, jakby mial ochote rzucic sie do ucieczki.
— Dobrze. Wyprobujemy.
Vimes poszedl na gore i podazyl za glosami rozmowy, az dotarl do sypialni, gdzie Sybil rozkladala rzeczy na lozku wielkosci malego kraju. Pomagala jej Cudo.
Sciany pokrywaly rzezbione drewniane panele. Lozko bylo z rzezbionych drewnianych paneli. A oblakany frezer tutaj rowniez ciezko sie napracowal. Tylko podloga nie byla drewniana — byla kamienna i zimna.
— Wyglada tu troche jak wewnatrz zegara z kukulka, prawda? — odezwala sie Sybil. — Cudo zgodzila sie chwilowo zostac moja pokojowka.
Cudo zasalutowala.
— Czemu nie? — mruknal Vimes.
Po dniu takim jak ten pokojowka z dluga, falujaca broda wydawala sie calkiem zwyczajna.
— Ale podlogi sa zimne — oznajmila stanowczo Sybil. — Jutro pomierze je i zamowie dywany. Wiem, ze nie bedziemy tu dlugo, ale powinnismy cos zostawic naszym nastepcom.
— Tak, moja droga. To doskonaly pomysl.
— Tam jest wejscie do lazienki. — Sybil skinela glowa. — Najwyrazniej maja gdzies niedaleko gorace zrodla. Ciagna stamtad wode. Lepiej sie poczujesz po kapieli.
Dziesiec minut pozniej Vimes z przyjemnoscia przyznal jej racje. Woda miala dziwny kolor i troche pachniala czyms, co Vimes nazwalby uprzejmie zepsutymi jajkami, ale byla przyjemna i goraca, Czul, jak z miesni splywa napiecie.
Uciazliwy zapach uzywanej gotowanej fasoli chlupnal wokol niego, kiedy oparl sie wygodnie. Na drugim koncu wielkiej wanny stuknal o boczna sciane kawal pumeksu, ktorego uzywal, zeby zetrzec zrogowaciala skore ze stop. Vimes przygladal mu sie niewidzacym wzrokiem, porzadkujac mysli z calego dnia.
Sprawy zaczynaly smierdziec, calkiem jak woda w kapieli. Skradziono Kajzerke z Kamienia, tak? To rzeczywiscie dziwny zbieg okolicznosci.
Strzelal na slepo. Ale ostatnio szczescie raczej mu sprzyjalo, jesli chodzi o niewidoczne cele. Ktos zwinal replike Kajzerki, a teraz zniknela ta prawdziwa, natomiast w Ankh-Morpork znaleziono cialo kogos, kto potrafil robic gumowe formy. Nie trzeba miec mozgu Detrytusa w zaspie, zeby dostrzec w tym jakis zwiazek.
Dreczyla go pewna mysl. Ktos cos powiedzial, a on wtedy uznal to za dziwaczne, ale potem zdarzylo sie cos innego i wypadlo mu to z pamieci. Cos o… o powitaniu w Bzyku. Tylko… No, w kazdym razie tu dotarl. Nie ma watpliwosci.
Absolutne potwierdzenie tego faktu podano mu pol godziny pozniej na kolacje.