— Na calym swiecie, wasza laskawosc, w niewyjasniony sposob pojawiaja sie definicje, mmf, mmhm, „dobrego faceta”, z ktorych nie wynika automatyczna sympatia dla Ankh-Morpork. Przekonasz sie, jak sadze. Rozmowy z pozostala dwojka powinny byc latwiejsze. Mozliwe, ze to lady Margolotta probowala wczoraj tej sztuczki ze straznikami. W kazdym razie ona kazala mi sprowadzic cie z powrotem. I zaprosila wasza laskawosc na drinka.

— Hm…

— Jest wampirem, mmm, mmm.

— Co?

Inigo westchnal.

— Sadzilem, wasza laskawosc, ze zrozumiales. Wampiry sa po prostu czescia Uberwaldu. Tu jest ich miejsce i obawiam sie, ze musisz sie z tym pogodzic. O ile sie orientuje, obecnie… uzyskuja krew w drodze obopolnej zgody. Na niektorych…

tytul robi wrazenie, wasza laskawosc.

— Wielkie nieba!

— Istotnie. W kazdym razie bedziesz bezpieczny. Pamietaj o swoim immunitecie dyplomatycznym, mmm, mhm.

— Nie zauwazylem, zeby poskutkowal na przeleczy pod Wilinusem.

— Och, to byli zwykli bandyci.

— Doprawdy? A czy ten twoj Sleeps sie pojawil? Zglosiles jego zaginiecie w strazy?

— Tutaj nie maja strazy w takim sensie, w jakim ty rozumiesz to okreslenie, wasza laskawosc. Widziales ich. Oni… pilnuja bramy, wykonuja polecenia wladzy miejskiej, mhm, mhm, ale nie sa przedstawicielami prawa. Jednakze poszukiwania trwaja.

— Czy Sybil ma isc ze mna na te wizyty? — zapytal Vimes i pomyslal: jeszcze niedawno my tez bylismy takimi straznikami…

— Zwykle na audiencje udaje sie ambasador ze swoja eskorta.

— Ale Detrytus zostaje tutaj, zeby jej pilnowac. Jasne? Dzis rano stwierdzila, ze apartamenty bylyby o wiele bardziej przytulne z jakims porzadnym dywanem, a kiedy wejdzie w tryb tasmy mierniczej, nie da sie jej powstrzymac. Zabiore Cudo i jednego z chlopcow spod bramy, zeby to odpowiednio wygladalo. Zakladam, ze tez pojedziesz z nami?

— Nie bede potrzebny, panie. Mmm. Nowy stangret zna droge. Morporski jest w koncu jezykiem dyplomacji, a… ja musze popytac tu i tam.

— Delikatnie?

— W samej rzeczy, wasza laskawosc.

— Jesli go zabili, czy nie bylby to akt wojny?

— Tak i nie, wasza laskawosc.

— Co? Sleeps byl naszym czlowiekiem! Inigo byl wyraznie zaklopotany.

— To by zalezalo od… od tego, gdzie dokladnie byl i co robil… Vimes spojrzal na niego tepo, az nagle zaskoczyl jakis trybik i mozg zaczal dzialac.

— Szpiegowal?

— Pozyskiwal informacje. Wszyscy to robia, mmm, mhm.

— Tak, ale jesli jakis dyplomata posunie sie za daleko, odsyla sie go do domu z ostra nota. Prawda?

— Wokol Morza Okraglego, wasza laskawosc, tak wlasnie sie dzieje. Tutaj moga podchodzic do sprawy inaczej.

— Cos ostrzejszego od noty dyplomatycznej?

— Otoz to. Mmm.

Jednym ze straznikow okazal sie kapitan Tantony. Pojawily sie pewne trudnosci, ale w koncu przewazyl argument, ze skoro pilnuje Vimesa, rownie dobrze moze to robic w miejscu, gdzie Vimes sie znajdzie. Tantony wygladal na czlowieka nieznosnie wrecz logicznego. Kiedy powoz toczyl sie przez miasto, stale rzucal Vimesowi zacie-kawione spojrzenia. Obok siedziala Cudo z nogami wiszacymi nad podloga. Vimes zauwazyl — choc nie bylo to cos, co zwykle zauwazal — ze ksztalt jej polpancerza zostal subtelnie odmieniony, zapewne przez tego samego platnerza, do ktorego chodzila Angua. Teraz sugerowal, ze piers pod nim nie ma tego samego ksztaltu co piers znajdujaca sie pod pancerzem — na przyklad — kaprala Nobbsa, choc prawdopodobnie nikt nie mial piersi o takim ksztalcie jak kapral Nobbs.

Nosila tez swoje zelazne buty na wysokich obcasach.

— Wiesz, nie musisz ze mna jechac — powiedzial.

— Owszem, musze.

— Znaczy, mozemy wrocic i zamiast ciebie zabrac Detrytusa. Chociaz podejrzewam, ze jesli wezme trolla do kopalni krasnoludow, wybuchnie jeszcze wiekszy skandal. To znaczy niz przy… eee…

— Dziewczynie — dokonczyla Cudo.

— No… tak.

Vimes poczul, ze powoz zwalnial zatrzymuje sie. choc nie opuscili jeszcze miasta. Wyjrzal. Przed nimi, za niewielkim skwerem, stalo cos w rodzaju fortu, ale z brama o wiele wieksza, niz mozna by oczekiwac dla budowli tych rozmiarow. Kiedy Vimes na nia patrzyl, otworzyla sie od srodka.

Wewnatrz bylo zbocze. Fort w sobie miescil jedynie szeroki, ukosny tunel.

— Krasnoludy zyja pod miastem? — zapytal.

Padajace od wylotu swiatlo przygasalo stopniowo, zastepowane blaskiem rzadkich pochodni. Pokazywaly jednak wyraznie, ze kareta toczy sie wzdluz dlugiego, bardzo dlugiego szeregu stojacych powozow. W plamach swiatla widzial konie i rozmawiajacych w grupach woznicow.

— Pod wieksza czescia Uberwaldu — odparla Cudo. — To pewnie najblizszy wjazd, sir. Za chwile bedziemy musieli sie zatrzymac, bo konie nie lubia… Aha.

Kareta stanela znowu, a stangret uderzyl piescia w burte, informujac, ze to juz koniec trasy. Rzad powozow skrecal do bocznego tunelu, oni jednak wysiedli w nieduzej jaskini z wielkimi wrotami. Czekalo tam dwoch krasnoludow. Mieli przytroczone na plecach topory, chociaz — wedlug krasnoludzich norm — byli raczej „ubrani wizytowo” niz „ciezko uzbrojeni”. Ich zachowanie jednak bylo miedzynarodowym jezykiem osobnikow pilnujacych bram na calym swiecie.

— Komendant Vimes, Stra… ambasador Ankh-Morpork — przedstawil sie Vimes, podajac im papiery.

Na krasnoludy przynajmniej nietrudno bylo patrzec z gory.

Ku jego zaskoczeniu dokumenty zostaly uwaznie przeczytane. Jeden krasnolud zagladal drugiemu przez ramie i wskazywal palcem co ciekawsze paragrafy. Potem starannie zbadaly urzedowa pieczec.

Jeden z nich wskazal Cudo.

— Kra’k?

— Moja oficjalna eskorta — wyjasnil Vimes. — Wymieniona jako „towarzyszacy personel” na stronie drugiej.

— Muszimy przehszukac powhoz — oznajmil straznik.

— Nie. Immunitet dyplomatyczny. Wytlumacz im, Cudo. Przez chwile sluchali szybkiego krasnoludziego Cudo. Po chwili drugi straznik, ktorego mina sugerowala, ze dreczy go jakas mysl podskakujaca nerwowo w mozgu i machajaca rekami, szturchnal kolege i odciagnal go na bok.

Nastapila lawina szeptow. Vimes nie rozumial, ale pochwycil slowo „Wilinus”. A zaraz potem slowo hr’gmg, po krasnoludziemu „trzydziesci”.

— O bogowie — westchnal. — i pies?

— Zgadl pan, sir — pochwalila go Cudo.

Pospiesznie oddano mu dokumenty. Vimes potrafil czytac mowe ciala, nawet jesli byla zapisana mniejsza niz zwykle czcionka — straznicy uznali, ze prawdopodobnie maja tu do czynienia z kosztownym problemem, wiec chyba lepiej bedzie pozostawic go do rozwiazania komus, kto zarabia wiecej pieniedzy niz oni. Jeden z nich pociagnal wiszacy obok sznur dzwonka. Po dluzszej chwili drzwi rozsunely sie, odslaniajac nieduzy pokoj.

— Mamy wejsc do srodka, sir — powiedziala Cudo.

— Ale tam nie ma drugich drzwi!

— Wszystko w porzadku, sir.

Vimes przestapil prog. Krasnoludy zasunely drzwi, pozostawiajac ich samych w pomieszczeniu oswietlonym

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату