— Chcesz powiedziec, ze mialas ludzka siostre i wilczego brata?

— Nie, Marchewa. Oboje byli wilkolakami. Ale, no… ten maly… przelacznik wewnatrz nich nie dzialal. Zawsze pozostawali w tym samym ksztalcie. Za dawnych dni klan szybko by zabil yennorkow, a Wolfgang jest tradycjonalista, jesli chodzi o okrucienstwo. Twierdzi, ze zanieczyszczaja krew. Bo widzisz, taki yennork odchodzi w swiat, jest czlowiekiem albo wilkiem, ale wciaz nosi w sobie krew wilkolaka; potem znajduje kogos, ma dzieci… albo szczeniaki… no, wlasnie stad sie biora bajkowe potwory. Ludzie majacy w sobie troche wilka i wilki nadmiernie sklonne do przemocy, co jest przeciez takie ludzkie. — Westchnela i zerknela przelotnie na Gavina. — Ale Elsa byla taka niewinna… Andriej wolal nie czekac, az jego spotka ten sam los. Jest teraz psem pasterskim w Borogravii. Slyszalam, ze dobrze sobie radzi. Wygrywa konkursy — dodala z gorycza.

Pogrzebala w ogniu.

— Wolfganga trzeba powstrzymac. On cos knuje razem z niektorymi krasnoludami. Gavin mowi, ze spotykaja sie w lesie.

— Wydaje sie bardzo dobrze poinformowany jak na wilka — zauwazyl Marchewa.

Angua niemal na niego warknela.

— On nie jest glupi. Potrafi zrozumiec ponad osiemset slow. Wielu ludzi zna mniej! I ma wech prawie tak dobry jak moj! Wilki widza wszystko. Wilkolaki dzialaja teraz otwarcie. Scigaja ludzi… nazywamy to Gra. A wina spada na wilki. Wyglada na to, ze naruszaja ugode. Spotykaja sie w glebokim lesie, gdzie mysla, ze nikt ich nie zobaczy. Pewne krasnoludy wymyslily jakis paskudny plan, sadzac z opisu, i zwrocily sie do Wolfganga o pomoc. To jak prosic sepa, zeby ci oczyscil zeby.

— Co mozesz zrobic? Jesli nawet rodzice nie potrafia go uspokoic…

— Bilismy sie ze soba, kiedy bylismy mlodsi. Nazywal to przewracankami. Ale potrafilam odeslac go z podkulonym ogonem. Wolfgang nienawidzi mysli, ze ktokolwiek moglby go pokonac, wiec nic sadze, zeby sie ucieszyl z mojego powrotu. Ma plany. Ta czesc Uberwaldu zawsze… jak by to okreslic… funkcjonowala, bo nikt nie byl zbyt silny. Ale jesli krasnoludy zaczna sie klocic miedzy soba, Wolfgang sprobuje to wykorzystac, ze swoimi glupimi mundurami i swoja glupia flaga.

— Chyba nie chcialbym patrzec, jak musisz walczyc.

— To mozesz odwrocic glowe! Nie prosilam, zebys za mna jechal! Myslisz, ze jestem z tego dumna? Mam brata, ktory jest psem pasterskim!

— Ale championem! — odparl z powaga Marchewa. Gaspode zauwazyl wyraz twarzy Angui. Takiego nigdy nie widuje sie u psa.

— Mowisz powaznie — stwierdzila po chwili. — Naprawde mowisz powaznie, co? A gdybys go poznal, nie czulbys sie zaklopotany. Dla ciebie kazdy jest osoba. Przez siedem nocy w miesiacu musze spac w koszu, ale tobie to tez nie przeszkadza. Prawda?

— Nie. Wiesz, ze nie.

— A powinno! Nie pytaj dlaczego, ale powinno! Jestes taki… nieswiadomie uprzejmy w tej kwestii. Tylko ze wczesniej czy pozniej dziewczyna moze miec dosyc uprzejmosci!

— Nie staram sie byc uprzejmy…

— Wiem, wiem. Chcialabym tylko, zebys… och, sama nie wiem… ponarzekal czasami. Nie, moze nie narzekal, ale westchnal czy cos…

— Dlaczego?

— Bo… bo wtedy czulabym sie lepiej! Trudno to wytlumaczyc. Pewnie chodzi o jakies wilkolacze reakcje.

— Przepraszam.

— I nie przepraszaj bez przerwy!

Gaspode zwinal sie w klebek tak blisko ognia, ze zaczal parowac. Psy maja o wiele latwiej, uznal.

* * *

Budynek, ktory mial sluzyc jako ambasada, stal z dala od glownego traktu przy malej, spokojnej uliczce. Z turkotem przejechali pod lukiem bramy na nieduzy dziedziniec na tylach. Byly tam stajnie. Calosc przypominala Vimesowi spory zajazd.

— Na razie to wlasciwie tylko konsulat — oswiadczyl Inigo, przerzucajac papiery. — Powinnismy tu spotkac… aha, tak: Wando Sleeps. Przebywa tu od kilku lat, mhm.

Za powozami zamknely sie skrzydla bramy. Szczeknely zasuwane ciezkie sztaby. Vimes wytrzeszczyl oczy na osobnika, ktory pokustykal do drzwiczek karety.

— Widac po nim — zapytal.

— Nie, nie wydaje mi sie, zeby to byl…

— Dobry wieczor jafnie panom, jafnie pani — odezwala sie postac. — Witam w Ankh-Morpork. Jeftem Igor.

— Igor jaki? — spytal Inigo.

— Po proftu Igor — odparl spokojnie Igor, rozkladajac stopien. — Jeftem tu czlowiekiem do fyftkiego.

— Naprawde? — Vimes patrzyl na niego jak zahipnotyzowany.

— Miales jakis straszny wypadek? — — pytala lady Sybil.

— Rzeczywifcie, dzif rano wylalem fobie herbate na kofule — wyjasnil Igor. — Milo, ze jafnie pani zauwazyla.

— Gdzie jest pan Sleeps? — chcial wiedziec Inigo.

— Obawiam fie, ze pan Fleepf zniknal gdzief. Mialem nadzieje, ze panftwo beda wiedzieli, co fie z nim ftalo.

— My? — zdziwil sie Inigo. — Mmhm, mmf. Zakladalismy, ze jest tutaj!

— Wyjechal dofc pofpiesznie dwa tygodnie temu. Nie zwierzyl mi fie, dokad fie udaje. Profe do frodka, ja fie zajme bagazami.

Vimes uniosl wzrok. Troche padal snieg, bylo jednak dostatecznie widno, by zobaczyc w gorze, ponad calym dziedzincem, zelazna siatke. Zaryglowana brama i mury dookola — znalezli sie jakby w klatce.

— To tylko pozoftalofc po dawnych czafach — wyjasnil uprzejmie Igor. — Nie ma fie czym przejmowac.

— Piekna meska postac — powiedziala slabym glosem Sybil, kiedy weszli do wnetrza.

— Wiecej niz jednego mezczyzny, sadzac z wygladu.

— Sam!

— Przepraszam. Jestem pewien, ze jego serce jest na wlasciwym miejscu.

— To dobrze.

— A w kazdym razie czyjes serce.

— Sam, doprawdy…

— Dobrze juz, dobrze. Ale musisz przyznac, ze wyglada troche… dziwacznie.

— Nikt z nas nie moze nic poradzic na to, jak zostal stworzony.

— On wyglada, jakby probowal. Wielkie nieba…

— O bogowie! — szepnela lady Sybil.

Vimes nie mial nic przeciwko myslistwu, chocby dlatego, ze Ankh-Morpork rzadko kiedy oferowalo lepsza zwierzyne niz wielkie szczury zyjace nad brzegiem rzeki. Ale widok scian nowej ambasady wystarczylby, aby najbardziej entuzjastyczny mysliwy cofnal sie z okrzykiem „Zaraz, chwileczke!”.

Poprzedni lokator musial byc wielkim entuzjasta lowow, strzelectwa i wedkarstwa. Aby pokryc sciany trofeami, musial zajmowac sie wszystkimi trzema rownoczesnie.

Na Vimesa spogladaly setki szklanych oczu, obscenicznie zywych w blasku ognia w wielkim kominku.

— Calkiem jak w gabinecie mojego dziadka — stwierdzila lady Sybil. — Byla tam glowa jelenia, ktora zawsze smiertelnie mnie przerazala.

— Tutaj jest chyba wszystko. No nie…

— O bogowie! — jeknela lady Sybil.

Vimes rozejrzal sie rozpaczliwie. Detrytus wlasnie wchodzil, taszczac kilka kufrow.

— Stan przed nim — syknal Vimes.

— Nie jestem az taka wysoka, Sam! Ani szeroka!

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×