Wydano stanowcze zapewnienie. Nie zyczymy sobie slyszec wiecej tych klamstw!

— Mowil pan, ze… — sprobowal Vimes.

Sadzac po odglosach, za drzwiami wybuchla bojka.

— Wszyscy zobacza Kajzerke podczas koronacji! Ta sprawa nie nalezy do Ankh-Morpork ani nikogo innego! Protestuje przeciwko takiej ingerencji w nasze sprawy wewnetrzne!

— Ja tylko…

— I nie musimy pokazywac Kajzerki zadnemu wscibskiemu prowokatorowi! To nasz swiety symbol i jest dobrze strzezony!

Vimes milczal. Dee byl lepszy od Zalatwione Duncana.

— Kazdy, kto opuszcza Grote Kajzerki, jest pilnie obserwowany! Kajzerki nie da sie stamtad wyniesc! Jest absolutnie bezpieczna! — Dee zaczal krzyczec.

— Aha. Rozumiem — powiedzial spokojnie Vimes.

— To dobrze.

— Czyli jeszcze jej nie znalezliscie.

Dee otworzyl usta, zamknal je, a potem opadl na krzeslo.

— Mysle, wasza laskawosc, ze lepiej bedzie…

Otworzyly sie drzwi na drugim koncu pokoju. Nastepny krasnolud, stozkowaty w swym kostiumie, wkroczyl stanowczo, rozejrzal sie gniewnie, wrocil za drzwi, wykrzyknal jakies koncowe uwagi do tego, kto stal za nimi, po czym ruszyl w strone wyjscia. Zatrzymal sie, kiedy niemal wpadl na Vimesa.

Odchylil glowe, by mu sie przyjrzec. Nie bylo tam normalnej twarzy, jedynie sugestia gniewnego blysku oczu miedzy skorzanymi klapkami.

— Arnak-Morporak? — Tak.

Vimes nie rozumial slow, ktore padly potem, ale trudno bylo pomylic pogardliwy ton. Najwazniejsze to wciaz sie usmiechac. Na tym polega dyplomacja.

— Coz, bardzo dziekuje — rzekl. — Ze swojej strony chce… Krasnolud steknal gwaltownie — zobaczyl Cudo.

— Ha’ak! — krzyknal.

Vimes uslyszal sykniecie. Przy drzwiach tloczyly sie inne krasnoludy. Potem obejrzal sie na Cudo, ktora zamknela oczy i drzala.

— Kim jest ten krasnolud? — zwrocil sie do Dee.

— To Albrecht Albrechtson — wyjasnil Kosztowacz Idei.

— Ten z drugiego miejsca?

— Tak — potwierdzil chrapliwie Dee.

— No to mozesz powiedziec tej kreaturze, ze jesli znowu uzyje tego slowa w obecnosci mojej albo kogokolwiek z mojego personelu, nastapia, jak mawiamy my, dyplomaci… reperkusje. Zapakuj to w jakas dyplomacje i przekaz mu, dobrze?

Uszy Vimesa wychwycily sugestie, ze niektore ze sluchajacych krasnoludow nie byly jezykowymi ignorantami. Kilka z nich juz maszerowalo gniewnie ku niemu.

Dee wyrzucil z siebie strumien histerycznego krasnoludziego, a inne krasnoludy pochwycily znieruchomialego Albrechta i dyskretnie lecz stanowczo wyprowadzily go za drzwi. Wczesniej jednak ktorys z nich szepnal cos Kosztowaczowi Idei.

— No… eee… krol zyczy sobie pana widziec — wymamrotal Dee.

Vimes spojrzal na drzwi. Przechodzily nimi pospiesznie nastepne krasnoludy. Niektore byly ubrane w to, co uwazal za „normalny” stroj krasnoluda, inne w ciezkie czarne skory klanow glebokosciowych. Mijajac go, wszystkie rzucaly mu niechetne spojrzenia. A potem zostala tylko pusta podloga, az do drzwi.

— Pan tez idzie? — zapytal.

— Nie, chyba ze mnie wezwie — odparl Dee. — Zycze powodzenia, wasza dyzurnosc.

Za drzwiami byla sala z pelnymi ksiazek regalami ciagnacymi sie w gore i w dal. Tu i tam swieca zaledwie zmieniala gestosc mroku. Jednak bylo ich wiele, znaczyly dystans. Vimes zastanowil sie, jak wielkie jest to pomieszczenie.

— Jest tutaj zapisane kazde malzenstwo, kazde narodziny, kazdy zgon, kazda przeprowadzka krasnoluda z jednej kopalni do innej, sukcesja krolow kazdej kopalni, postepy kazdego krasnoluda przez k’zakra, rejestry dzialek gorniczych, historie slawnych toporow… i inne wazne sprawy — odezwal sie glos za jego plecami. — A takze, co moze najwazniejsze, w tej sali, wokol pana zapisana jest kazda decyzja podjeta wedlug prawa krasnoludow.

Vimes odwrocil sie. Za nim stal krasnolud, niski nawet wedlug krasnoludzich norm. Zdawalo sie, ze czeka na odpowiedz.

— Ehm… kazda decyzja? — O tak.

— Eee… A czy wszystkie byly sluszne?

— Najwazniejsze jest to, ze wszystkie zostaly podjete. Dziekuje, mlody… krasnoludzie, mozesz sie wyprostowac.

Cudo stala zgieta w uklonie.

— Przepraszam, czy ja tez powinienem? — upewnil sie Vimes. — Nie jest pan krolem, prawda?

— Jeszcze nie.

— Ja… bardzo… bardzo przepraszam. Spodziewalem sie kogos bardziej… no…

— Prosze dokonczyc.

— …kogos… bardziej… krolewskiego. Dolny krol westchnal.

— Chodzi mi… Chodzi o to, ze wyglada pan jak zwyczajny krasnolud — wyjasnil Vimes slabym glosem.

Tym razem krol sie usmiechnal. Byl troche nizszy od przecietnego krasnoluda i ubrany w typowy prawie- mundur ze skory i recznie splatanej kolczugi. Wydawal sie stary, ale krasnoludy wygladaja staro od piatego roku zycia i wciaz wygladaja staro trzysta lat pozniej. Mowil niemal spiewnie, w kadencjach, ktore Vimesowi kojarzyly sie z Llamedos. Gdyby poprosil go o keczup w delikatesach u Swidry, Vimes nie poswiecilby mu drugiego spojrzenia.

— Ta dyplomatyczna robota — odezwal sie krol. — Mysli pan, ze zaczyna rozumiec, jak sie to robi?

— Nie przychodzi mi to latwo, musze przyznac… ehm, wasza wysokosc.

— Jak slyszalem, do niedawna byl pan straznikiem w Ankh-Morpork?

— No… tak.

— I ma pan slawnego przodka, o ile sobie przypominam, ktory byl krolobojca?

Zaczyna sie, pomyslal Vimes.

— Tak, Kamienna Geba Vimes — odpowiedzial tonem tak obojetnym, jak tylko potrafil. — Jednak zawsze uwazalem, ze to troche niesprawiedliwe. To byl tylko jeden krol. Przeciez nie traktowal tego jak hobby…

— Ale nie lubi pan krolow?

— Nie spotykam ich wielu, sir — odparl Vimes z nadzieja, ze ujdzie to jako dyplomatyczna odpowiedz.

Zdawalo sie, ze zadowolila krola, ktory ruszyl wzdluz dlugiego stolu zasypanego zwojami papieru.

— Kiedys odwiedzilem Ankh-Morpork, jeszcze jako mlody krasnolud.

— Eee… Naprawde?

— Ozdoba trawnikowa, tak za mna wolali. I jeszcze… jak to bylo… a tak: kurdupel. Niektore dzieci rzucaly we mnie kamieniami.

— Przykro mi.

— Spodziewam sie, ze powie mi pan teraz, iz takie rzeczy juz sie nie zdarzaja.

— Nie zdarzaja sie tak czesto. Ale zawsze mozna trafic na idiotow, ktorzy nie ida z duchem czasu.

Krol spojrzal na Vimesa przenikliwie.

— Rzeczywiscie… Duch czasu… Ale teraz to zawsze jest czas Ankh-Morpork.

— Przepraszam?

— Kiedy ktos mowi „Trzeba isc z duchem czasu”, naprawde ma na mysli „Musisz to robic po mojemu”. A sa tacy, ktorzy uwazaja, ze Ankh-Morpork to… rodzaj wampira. Kasa, a co ukasi, zmienia w kopie samego siebie. Wysysa rowniez. Wydaje sie, ze nasi najlepsi odchodza do Ankh-Morpork, gdzie zyja w nedzy. Wypijacie nas do sucha.

Vimes nie wiedzial, co odpowiedziec. Bylo jasne, ze ta mala postac przy dlugim stole jest o wiele

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату