madrzejsza od niego, choc teraz i tak czul sie ciemny jak tania swieczka. Bylo tez oczywiste, ze krol nie spal juz od dluzszego czasu. Vimes zdecydowal sie na szczerosc.

— Trudno mi na to odpowiedziec, sir — rzekl, adaptujac wariant podejscia „rozmowa z Vetinarim”. — Ale…

— Tak?

— Zastanowilbym sie… Rozumie wasza wysokosc, gdybym byl krolem… Zastanowilbym sie, dlaczego ludzie wola w Ankh-Morpork zyc w nedzy, niz zostawac w domu… sir.

— Aha. Teraz mi pan mowi, jak mam myslec.

— Nie, sir. Tylko jak ja mysle. W calym Ankh-Morpork sa bary dla krasnoludow, maja sprzet gorniczy wiszacy na scianach, a krasnoludy schodza sie tam co wieczor, zlopia piwo i spiewaja smetne piesni o tym, jak by chcieli znowu byc w gorach i wydobywac zloto. Ale gdyby im powiedziec: prosze bardzo, brama otwarta, wracajcie i przyslijcie nam kartke, odpowiedzieliby: „No tak, bardzo bym chcial, ale wlasnie otworzylismy nowy warsztat… Moze pojade do Uberwaldu w przyszlym roku”.

— Wracaja w gory, zeby umrzec — powiedzial krol.

— Ale zyja w Ankh-Morpork.

— Dlaczego tak jest, jak pan mysli?

— Trudno zgadnac. Moze dlatego ze nikt im nie mowi jak.

— A teraz chcecie naszego zlota i zelaza — westchnal krol. — Czy niczego nie wolno nam juz zachowac?

— Tego tez nie wiem, wasza wysokosc. Nie szkolilem sie do tej pracy.

Krol wymruczal cos pod nosem. Potem, juz glosno, oznajmil:

— Nie moge wam ofiarowac zadnych przywilejow, wasza ekscelencjo. Rozumie pan, czasy sa ciezkie.

— Ale moj prawdziwy zawod to odkrywanie roznych rzeczy — rzekl Vimes. — Gdybym mogl jakkolwiek pomoc w…

Krol wcisnal mu dokumenty.

— Panskie listy uwierzytelniajace, ekscelencjo. Ich tresc zostala zanotowana.

I tym mnie wylaczyl, pomyslal Vimes.

— Chcialbym jednak spytac o pewna sprawe — ciagnal krol.

— Slucham, sir.

— Naprawde trzydziestu ludzi i pies?

— Nie. Tylko siedmiu. Ja zabilem jednego, bo musialem.

— A jak zgineli pozostali?

— Ehm… Ofiary okolicznosci, wasza wysokosc.

— No coz… Panski sekret jest u mnie bezpieczny. Milego dnia, panno Tyleczek.

Cudo wyraznie to wstrzasnelo. Krol usmiechnal sie do niej.

— Ach, prawa obywatelskie, slynny wynalazek Ankh-Morpork. Tak przynajmniej mowia. Dziekuje, Dee, jego ekscelencja wlasnie wychodzil. Mozesz wpuscic delegacje z Miedzianki.

Wychodzac, Vimes minal czekajaca w gabinecie kolejna grupe krasnoludow. Jeden czy dwoch skinelo mu glowami, kiedy przechodzil.

— Mam nadzieje, ze nie zmeczyl pan jego wysokosci — zwrocil sie do niego Dee.

— Ktos juz to zrobil, sadzac po tym, jak wyglada.

— To bezsenne dni — zgodzil sie Kosztowacz Idei.

— Kajzerka juz sie znalazla? — zapytal niewinnie Vimes.

— Wasza ekscelencjo, jesli nadal bedzie pan prezentowal taka postawe, wyslemy skarge do lorda Vetinariego.

— On tak na nie czeka… Tedy do wyjscia?

Nie padlo wiecej ani jedno slowo, dopoki Vimes z eskorta nie siedzieli juz w powozie, a przed nimi otwieraly sie bramy do swiatla dnia.

Katem oka dostrzegl, ze Cudo drzy cala.

— Przenikliwe jest to zimno, kiedy wyjdzie sie z cieplych tuneli… — zauwazyl.

Cudo usmiechnela sie z ulga.

— Rzeczywiscie.

— Wydawal sie przyzwoitym facetem — stwierdzil Vimes. — Co on takiego wymruczal, kiedy powiedzialem, ze nie szkolilem sie do tej pracy?

— Powiedzial „A kto sie szkolil”. Sir.

— Tak to zabrzmialo. Wszystkie te dyskusje… Czyli to nie jest tak, ze siedzi sobie na tronie i mowi „Ty zrob to, ty zrob tamto”.

— Krasnoludy sa raczej klotliwe, sir. Oczywiscie wielu bedzie zaprzeczac, ale zaden z wielkich krasnoludzich klanow nie jest zadowolony z tego rozwiazania. Wie pan, jak to jest: ci z Miedzianki nie chcieli Albrechta, a Schmaltzbergianie by nie poparli nikogo o nazwisku Zoltson, krasnoludy z Ankh-Morpork podzielily sie na dwa obozy, a Rhys pochodzi z niewielkiego klanu wydobywajacego wegiel niedaleko Llamedos. Klanu, ktory nie jest dostatecznie wazny, by stac po ktorejkolwiek stronie…

— Chcesz powiedziec, ze zostal krolem nie dlatego, ze wszyscy go lubili, tylko ze nikt nie byl mu bardzo niechetny?

— Zgadza sie, sir.

Vimes obejrzal pogniecione listy uwierzytelniajace, ktore krol wcisnal mu w reke. W swietle dziennym zauwazyl slabe litery w rogu.

POLNOC, ZOBACZYSZ?

Nucac pod nosem, oderwal kawalek papieru i zwinal go w kulke.

— A teraz do tego przekletego wampira — rzekl.

— Prosze sie nie martwic, sir — odezwala sie Cudo. — Co najgorszego moze panu zrobic? Odgryzc glowe?

— Dziekuje za slowa pociechy, kapralu. Prosze mi wyjasnic… Te kostiumy, ktore nosza niektore krasnoludy… Wiem, ze wkladaja je na powierzchni, zeby nie zatrulo ich brzydkie swiatlo slonca, ale po co je nosza na dole?

— To tradycja, sir. Nosili takie, hm… No, mysle, ze nazwalby pan ich stukmanami, sir.

— A co robili?

— Wie pan, co to jest metan, sir? Gaz kopalniany, ktory pojawia sie czasem w tunelach. Wybucha.

Cudo opowiadala, a Vimes widzial w myslach obrazy…

Gornicy wycofywali sie z zagrozonego obszaru, jesli mieli szczescie. Wchodzil stukman, majac na sobie wiele warstw kolczugi i skory. Niosl sakwe z wiklinowymi kulkami wypchanymi szmatami moczonymi w oleju. I dlugi drag. I proce.

Gleboko w kopalni, calkiem sam, slyszal stukania. Slyszal Agiego Mlotokrada i wszystkie inne rzeczy, ktore wydaja dzwieki w dalekich tunelach.

Nie mogl uzywac swiatla, poniewaz swiatlo oznaczalo nagla, nadchodzaca z hukiem smierc. Posuwal sie po omacku w absolutnej ciemnosci, gleboko pod powierzchnia.

Jest taki gatunek swierszcza, ktory zyje w kopalniach. Cwierka glosno w obecnosci gazu kopalnianego. Stukman niosl ze soba takiego w klatce umocowanej do helmu.

Kiedy swierszcz zaspiewal, stukman, jesli cechowala go albo wielka pewnosc siebie, albo sklonnosci samobojcze, cofal sie, zapalal pochodnie na koncu draga i wysuwal przed soba. Ostrozniejszy stukman cofal sie dalej i z procy posylal w niewidzialna smierc kule plonacych galganow. W obu przypadkach mial nadzieje, ze gruby skorzany pancerz choc w czesci osloni go przed wybuchem.

Poczatkowo ten niebezpieczny fach nie przechodzil z pokolenia na pokolenie, bo kto by wyszedl za stukmana? Byli wlasciwie chodzacymi trupami. Ale czasami mlody krasnolud chcial zostac jednym z nich; rodzina byla dumna, zegnala go, a potem mowila o nim, jakby juz nie zyl, poniewaz tak bylo latwiej.

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату