Czasami jednak stukman wracal. A ci, ktorzy przezyli, potem przezywali znowu, poniewaz przezywanie to kwestia praktyki. I niekiedy opowiadali troche o tym, co slyszeli samotni w glebokich kopalniach… pukania martwych krasnoludow probujacych wydostac sie z powrotem na swiat, daleki smiech Agiego Mlotokrada, bicie serca zolwia dzwigajacego Dysk…

Stukmani zostawali krolami.

Vimes sluchal tego z rozdziawionymi ustami. Zastanawial sie, dlaczego u demona krasnoludy twierdza, ze nie maja religii ani kaplanow. Bycie krasnoludem jest religia. Ludzie wchodzili w mrok dla dobra klanu, slyszeli glosy, doznawali przemiany i wracali, zeby o tym opowiedziec…

A potem, piecdziesiat lat temu, jakis krasnolud bawiacy sie majsterkowaniem w Ankh-Morpork odkryl, ze jesli umiescic w latarni zwykla cienka siateczke, plomien w obecnosci gazu pali sie na niebiesko, ale nie wybucha. Bylo to odkrycie ogromnej wagi dla krasnoludzkosci i jak czesto sie zdarza przy takich odkryciach, niemal natychmiast doprowadzilo do wojny.

— Pozniej istnialy dwie grupy krasnoludow — oswiadczyla ze smutkiem Cudo. — Sa Miedziankowcy, ktorzy wszyscy uzywaja lamp i patentowego wybuchacza gazu, i Schmaltzbergianie, ktorzy trzymaja sie tradycyjnych metod. Oczywiscie wszyscy jestesmy krasnoludami — dodala szybko. — Ale stosunki sa… dosc napiete.

— Wyobrazam sobie.

— Nie, nie. Wszystkie krasnoludy uznaja, ze dolny krol jest niezbedny. Tylko ze…

— …nie calkiem rozumieja, dlaczego stukmani wciaz sa tacy wazni?

— To bardzo smutne — westchnela Cudo. — Mowilam panu, ze moj brat Chrapcio zostal stukmanem?

— Chyba nie.

— Zginal w wybuchu gdzies pod Borogrovia. Ale robil to, o czym zawsze marzyl. — I po chwili dodala: — To znaczy do chwili, kiedy dosiegla go fala wybuchu. Potem raczej nie.

Powoz wtaczal sie juz pod gore niedaleko miasta. Vimes spojrzal z gory na maly okragly helm obok niego. Zabawne, jak czasem moze sie wydawac, ze zna sie kogos…

Kola zaturkotaly po deskach zwodzonego mostu.

Jak na zamki, ten wygladal, jakby mogl go zdobyc maly oddzial niezbyt doswiadczonych zolnierzy. Jego budowniczy nie myslal o fortyfikacjach. Wyraznie daly sie zauwazyc wplywy basni i moze co bardziej ozdobnych tortow. Byl to zamek do podziwiania. Jesli chodzi o obrone, schowanie glowy pod koc mogloby byc nieco skuteczniejsze.

Kareta zatrzymala sie na dziedzincu. Ku zdumieniu Vimesa drzwiczki otworzyla znajoma postac w obszarpanym czarnym plaszczu.

— Igor?

— Tak, jastsnie panie?

— Co ty tu robisz, u demona?

— Eee… Otwieram te oto drzwiczki, jastsnie panie.

— Ale dlaczego nie jestes…

Wtedy dopiero do Vimesa dotarlo, ze ten Igor jest inny. Mial oboje oczu tego samego koloru, a niektore blizny w innych miejscach.

— Przepraszam — wymamrotal. — Zdawalo mi sie, ze jestes Igorem.

— Aha, jastsnie pani, chodzi o mojego kuzyna Igora — domyslil sie Igor. — Pratsuje w ambastsadzie. Tso u niego stslychac?

— No, wyglada… niezle. Calkiem… niezle. Tak.

— Nie wstpominal, jak stsobie radzi Igor, jastsnie panie? — zapytal Igor. Odchodzil, utykajac, tak szybko, ze Vimes musial podbiec, by dotrzymac mu kroku. — Nikt z nasts nie mial od niego wiestci, nawet Igor, chociaz zawstsze byli ze stsoba blistsko.

— Przepraszam, ale czy wszyscy twoi krewni maja na imie Igor?

— O tak, jastsnie panie. Dla unikniecia zamiestszania.

— Naprawde?

— Tak. Kazdy, kto costs znaczy w Uberwaldzie, nie pomystslalby nawet, zeby zatrudnic innego stsluge niz Igora. Jestsestsmy na miejstscu, panie. Jastsnie pani oczekuje.

Przeszli pod wysokim sklepieniem, a Igor otworzyl drzwi majace o wiele wiecej cwiekow, niz wymagala powaga. Prowadzily do korytarza.

— Na pewno chcesz wejsc? — zwrocil sie Vimes do Cudo. — Ona jest wampirem.

— Wampiry mnie nie martwia, sir.

— Masz szczescie. — Vimes zerknal na milczacego Tan tony’ego. Kapitan wydawal sie spiety. — Powiedz naszemu przyjacielowi, ze nie bedzie potrzebny i moze na nas zaczekac przy powozie, szczesciarz jeden. — Po czym dodal: — Ale nie tlumacz tych ostatnich slow.

Igor otworzyl wewnetrzne drzwi, kiedy Tantony niemal biegiem wypadal na zewnatrz.

— Jego lastskawostsc jego ekstscelencja.

— Och, sir Samuel! — zawolala lady Margolotta. — Niechze pan vejdzie. Viem, ze nie lubi pan byc jego laskavoscia. To meczace, pravda? Ale czasami niezbedne.

Nie tego sie spodziewal. Wampiry nie powinny nosic perel ani rozowych swetrow. W swiecie Vimesa nie nosily tez praktycznych butow na plaskim obcasie. I nie mialy salonow, w ktorym kazdy mozliwy element umeblowania pokryty byl perkalem.

Lady Margolotta wygladala jak czyjas matka, choc raczej matka kogos, kto odebral kosztowne wyksztalcenie i mial kucyka o imieniu Brykacz. Poruszala sie jak ktos przyzwyczajony do swego ciala, a jej wyglad opisywany byl, jak slyszal czasem Vimes, jako „kobieta w pewnym wieku”. Nigdy sie nie dowiedzial, o jaki wiek konkretnie chodzi.

Ale… nie wszystko tu pasowalo. Na rozowym swetrze miala haftowane nietoperze, a wzory na meblach tez sie z nimi kojarzyly. Zwiniety na poduszce maly piesek z kokarda na szyi wygladal raczej na szczura niz na psa — chociaz w tym przypadku trudno miec pewnosc, bo psy tej natury wygladaja zwykle szczurowato. W kazdym razie ogolny efekt byl taki, jakby ktos czytal nuty, ale nigdy nie slyszal muzyki.

Uswiadomil sobie, ze lady Margolotta uprzejmie czeka na jego reakcje, wiec sklonil sie sztywno.

— Och, prosze sobie darovac ceremonie — powiedziala. — Niech pan siada. — Otworzyla szafke. — Ma pan ochote na Bycza Krev?

— To ten drink z wodka? Bo…

— Nie — odparla cicho. — Obaviam sie, ze to ten drugi. Mamy ze soba cos vspolnego, pravda? Zadne z nas nie pije… trunkov. O ile viem, byl pan alkoholikiem, sir Samuelu.

— Nie — odparl oszolomiony Vimes. — Bylem pijakiem. Trzeba byc o wiele bogatszym niz ja, zeby zostac alkoholikiem.

— Dobrze poviedziane. Mam lemoniade, jesli pan zechce. A panna Tyleczek? Nie mamy tu piva, co pevnie pania ucieszy.

Cudo zerknela zdumiona na Vimesa.

— Ehm… Moze odrobine sherry?

— Oczyviscie. Mozesz nas zostavic, Igorze. Pravdzivy skarb — dodala, kiedy sluga wyszedl.

— Rzeczywiscie wyglada, jakby wlasnie zostal wykopany — zgodzil sie Vimes.

Cale spotkanie nie przebiegalo wedlug jego myslowego scenariusza.

— Oh, vszystkie Igory tak vygladaja. Jest v naszej rodzinie od ponad dvustu lat. No, przynajmniej vieksza jego czesc.

— Naprawde?

— Vszystkie Igory sa niezvykle popularne vsrod mlodych dam. Uznalam, ze lepiej nie zgadyvac czemu. — Lady Margolotta usmiechnela sie promiennie. — Coz, za panski tu pobyt, sir Samuelu.

— Duzo pani o mnie wie — zauwazyl niepewnie Vimes.

— Viekszosc z tego to dobre rzeczy, zapevniam. Chociaz ma pan sklonnosc do lekcevazenia papierkovej roboty, latvo sie pan irytuje, jest pan zbyt sentymentalny, zaluje pan, ze nie uzyskal vyksztalcenia, ale nie ufa pan vyksztalceniu u innych, jest pan niezvykle dumny ze svojego miasta i obavia sie pan, ze zdradza svoja klase. Moi… przyjaciele w Ankh-Morpork nie znalezli na panski temat nic bardzo zlego, a prosze mi vierzyc, sa v tym napravde dobrzy. No i nie znosi pan vampirov.

— Ja…

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×