Bylo cos znajomego w tych jasnych wlosach tworzacych grzywe. Wlasciwie calkiem przypominal Angue, tyle ze byl mocniej zbudowany. Vimes dostrzegl jeszcze jedna roznice, niewielka, lecz przerazajaco istotna. Jak Angua, ten zwierz budzil wrazenie zatrzymanego ruchu; gdy jednak Angua zawsze wygladala jak gotowa do ucieczki, ten wygladal jak gotow do ataku.

— Ambasada sie panu spodobala? Nalezala kiedys do nas, wie pan, zanim sprzedalismy posiadlosc lordowi V… Ve…

— Vetinari — dokonczyl Vimes, z oporem odrywajac wzrok od wilka.

— Oczywiscie wasi ludzie wprowadzili znaczne zmiany — mowila dalej.

— My tez kilka — dodal Vimes, przypominajac sobie plamy jasniejszego drewna w miejscach po zdjetych trofeach. — Musze przyznac, ze wielkie wrazenie zrobila na mnie lazienka. Ta kap… Przepraszam?

Baron niemal zaskomlal. Serafine spojrzala na niego z niechecia.

— Tak — rzekla ostrym tonem. — Domyslam sie, ze dokonano interesujacych zmian.

— Jestescie panstwo z pewnoscia szczesliwi, majac tu gorace zrodla — powiedzial Vimes. To tez jest dyplomacja, myslal, kiedy czlowiek pozwala ustom paplac, a sam obserwuje oczy rozmowcow. Calkiem jak praca gliny. — Sybil chcialaby pojechac do wod, do Bad Heisses Bad…

Za plecami uslyszal cichy warkot barona i zauwazyl wyraz irytacji na twarzy Serafine.

— Powiedzialem cos niewlasciwego? — zapytal niewinnie.

— Moj maz ostatnio nie czuje sie najlepiej — wyjasnila baronowa tym szczegolnym glosem zony, ktory oznacza „Mysli, ze wszystko jest w porzadku, ale jak zostaniemy sami…”.

— Tak mi przykro. W takim razie lepiej przedstawie listy uwierzytelniajace.

Wstal i wyjal dokument. Serafine szybko wyciagnela reke i wziela go od niego.

— Przeczytam — obiecala ze slodkim usmiechem. — To oczywiscie zwykla formalnosc. Wszyscy przeciez slyszeli o komendancie Vimesie. Nie chcialabym pana urazic, naturalnie, ale bylismy troche zdziwieni, kiedy Patrycjusz…

— Lord Vetinari — podpowiedzial usluznie Vimes, troche mocniej akcentujac pierwsza sylabe. Jak na dany znak, za jego plecami zabrzmial warkot.

— W samej rzeczy… powiadomil, ze to pan przyjedzie. Spodziewalismy sie raczej kogos z bardziej… doswiadczonych dyplomatow.

— Och, nie gorzej od innych potrafie czestowac kanapkami z ogorkiem — zapewnil Vimes. — A jesli ma pani chec na male zlote czekoladowe kulki ulozone w stosik, jestem wlasciwym czlowiekiem.

Rzucila mu przeciagle, chlodne spojrzenie.

— Prosze wybaczyc, wasza ekscelencjo — powiedziala. — Morporski nie jest moim pierwszym jezykiem i obawiam sie, ze moglismy nieswiadomie wprowadzic sie nawzajem w blad. Jak rozumiem, w prawdziwym zyciu jest pan policjantem?

— W prawdziwym zyciu tak — przyznal Vimes.

— W Bzyku zawsze bylismy przeciwni formacjom policyjnym. Uwazamy, ze naruszaja swobode jednostki.

— Coz, istotnie wysuwa sie ten argument. Oczywiscie wszystko zalezy od tego, czy owa jednostka jest pani, czy tez ktos wychodzacy przez okno lazienki… — Vimes zauwazyl grymas baronowej — …z rodzinnymi srebrami w worku.

— Na szczescie bezpieczenstwo nigdy nie stanowilo dla nas problemu.

— To mnie nie dziwi… Oczywiscie z powodu murow, bram i temu podobnych.

— Mam nadzieje, ze wieczorem przyprowadzi pan Sybil na bankiet. Ale widze, ze pana zatrzymujemy, a z pewnoscia ma pan liczne obowiazki. Igor pana odprowadzi.

— Tak, jastsnie pani — odezwal sie Igor za plecami Vimesa. Vimes czul, jak za groblami jego umyslu wzbiera rzeka furii.

— Przekaze sierzant Angui, ze pani o nia pytala — rzekl, wstajac.

— Istotnie — zgodzila sie Serafine.

— W tej chwili jednak marze o odprezajacej kapieli — dodal i z satysfakcja patrzyl, jak baron i jego zona drgneli. — Zegnam panstwa.

Cudo maszerowala obok niego korytarzem.

— Ani slowa, dopoki stad nie wyjdziemy — syknal Vimes. — Sir?

— Bo chcialbym, zebysmy stad wyszli.

Kilka psow wybieglo za nimi na dwor. Nie warczaly, nie obnazaly zebow, ale zachowywaly sie bardziej celowo, niz Vimes zwykl oczekiwac po wachaczach kroczy w ogolnosci.

— Wlozylem paczke do karety, wastsza ekstscelencjo — poinformowal Igor. Otworzyl drzwiczki i dotknal palcem czola.

— Nie zapomne oddac jej Igorowi — obiecal Vimes.

— Alez nie Igorowi. Ona jests dla Igora!

— Aha, racja.

Kiedy konie ruszyly, Vimes wyjrzal jeszcze przez okienko. Zlocistogrzywy wilk wyszedl na schody i patrzyl, jak odjezdzaja.

Kiedy kareta z turkotem wyjechala z zamku, wrocil na laweczke i zamknal oczy. Cudo miala dosc rozsadku, by zachowac milczenie.

— Zadnej broni na scianach, zauwazylas? — odezwal sie po chwili. Oczy wciaz mial zamkniete, jakby ogladal obrazek wymalowany na wewnetrznej stronie powiek. — W wiekszosci zamkow bron wisi wszedzie.

— Coz, to przeciez wilkolaki, sir.

— Czy Angua mowila cos o swoich rodzicach?

— Nie, sir.

— Oni tez nie chcieli o niej mowic, to oczywiste. — Vimes otworzyl oczy. — Krasnoludy? — mruknal. — Zawsze dobrze sobie radzilem z krasnoludami. A wilkolaki? Nie, z wilkolakami tez nie bylo zadnych problemow. Wiec dlaczego jedyna osoba, ktora dzis rano nie probowala mnie wykiwac, byl krwiopijca i wampir?

— Nie wiem, sir.

— Duzy mieli kominek.

— Wilkolaki lubia nocami sypiac przy ogniu, sir — wyjasnila Cudo.

— Baronowi chyba faktycznie w fotelu nie bylo wygodnie. To zauwazylem. Ajakie to motto mieli wyrzezbione nad tym wielkim kominkiem? Homini…

— Homo homini lupus, sir — stwierdzila Cudo. — To znaczy „Czlowiek czlowiekowi wilkiem”, sir.

— Ha… Dlaczego wlasciwie cie nie awansowalem, Cudo?

— Poniewaz latwo sie pesze, kiedy mam krzyczec na ludzi, sir. Sir, zauwazyl pan cos dziwnego w tych trofeach, ktore wisialy na scianie?

Vimes znowu przymknal oczy.

— Jelen, niedzwiedzie,jakas odmiana pumy… O co wam chodzi, kapralu?

— Czy zauwazyl pan cos zaraz pod nimi?

— Chwileczke… Wydaje mi sie, ze tam bylo tylko puste miejsce.

— Tak jest, sir. Z wbitymi trzema haczykami. Dalo sie je zauwazyc.

Vimes sie zawahal.

— Chodzi ci — zaczal ostroznie — o takie trzy haczyki, na ktorych mogly wisiec trofea, dopoki nie zostaly zdjete?

— Wlasnie taki rodzaj haczykow, sir. Tak. Tylko moze glow jeszcze nie powieszono.

— Glow trolli?

— Kto to wie, sir.

Powoz wjechal na ulice miasteczka.

— Cudo, masz jeszcze te kamizelke ze srebrnej kolczugi, ktora kiedys nosilas?

— Nie, sir. Zrezygnowalam z niej, bo uznalam, ze to nielojalne wobec Angui. A dlaczego pan pyta?

— Cos mi przyszlo do glowy. Bogowie, czy to pod siedzeniem to paczka Igora?

— Chyba tak. Ale wie pan, sir, znam troche Igorow. Jesli to rzeczywiscie dlon, to poprzedniemu wlascicielowi z pewnoscia nie byla juz potrzebna. Moze mi pan wierzyc.

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату