Kiedy tylko Vimes wkroczyl do ambasady, wezwal Detrytusa i Cudo.
— Oboje jedziecie dzisiaj z nami na bal — oznajmil. — Tak bedzie elegancko. Macie jakies ubranie oprocz munduru, sierzancie?
— Nie, sir.
— To moze pogadajcie z Igorem. Naprawde swietnie sobie radzi z igla. A co z toba, Cudo?
— Ja, no… mam suknie. — Cudo skromnie spuscila wzrok.
— Naprawde?
— Tak, sir.
— Aha. No tak. Swietnie. I wpisuje was oboje na liste personelu ambasady. Cudo, ty bedziesz… attache wojskowym.
— Och… — westchnal zawiedziony Detrytus.
— A ty, Detrytus, zostaniesz attache kulturalnym. Troll poweselal wyraznie.
— Nie pozaluje pan tego, sir!
— Jestem pewien, ze nie. A teraz chodz ze mna.
— Czy to o sprawe kulturalna sie rozchodzi, sir?
— W ogolnym sensie. Mozliwe.
Vimes poprowadzil Sybil i Detrytusa schodami na pietro, do gabinetu. Stanal przed sciana.
— To ta? — zapytal.
— Tak — potwierdzila jego zona. — Trudno to zauwazyc, dopoki sie nie zmierzy pokojow, ale ta sciana naprawde jest dosc gruba…
Vimes przesunal dlonmi po panelach, szukajac czegokolwiek, co mogloby zrobic „klik”. Potem odstapil.
— Dajcie mi swoja kusze, sierzancie.
— Prosze, sir.
Vimes zatoczyl sie pod ciezarem, zdolal jednak skierowac ja w sciane.
— Czy to rozsadne, Sam? — zaniepokoila sie Sybil.
Vimes cofnal sie, by wymierzyc, i deska podlogi poruszyla sie nagle pod jego pieta. Panel scienny odchylil sie powoli.
— Przerazil pan te sciane na smierc, sir — oswiadczyl lojalnie Detrytus.
Vimes ostroznie oddal mu kusze i staral sie wygladac, jakby od poczatku to wszystko zaplanowal.
Spodziewal sie ukrytego przejscia, ale byla to raczej malutka pracownia. Na polkach staly sloje z etykietami „Nowe warstwy lojonosne, Region 21”, „Tluszcz klasy A, Ciemna Dziura”, lezaly odlamki skal z umocowanymi rownymi tekturowymi karteczkami, na ktorych wypisano na przyklad „Poziom 3, Szyb 9, kopalnia Podwojny Oskard”.
Pod sciana stala komoda. Jedna z szuflad pelna byla materialow do charakteryzacji, w tym sporego wyboru wasow.
Vimes bez slowa otworzyl pierwszy ze stosu notatnikow. Na pierwszej stronie zobaczyl wyrysowana olowkiem mape Bzyku z nakreslonymi na niej czerwonymi liniami.
— Wielkie nieba! Spojrzcie tylko na to! — szeptal, przewracajac kartki. — Mapy. Rysunki. Sa cale strony danych z analizy zloz tluszczu. O, tu napisal: „Nowe poklady, choc poczatkowo obiecujace, podejrzewane sa teraz o wysoki poziom SCK i prawdopodobnie szybko ulegna wyczerpaniu”. A tutaj: „Wilkolaki wyraznie planuja pucz podczas chaosu, jaki zapanuje po stracie Kajzerki… K. informuje, ze wiele mlodszych wilkolakow popiera teraz W., ktory zmienil nature gry”. Przeciez… to jest szpiegostwo! A zastanawialem sie, jakim cudem Vetinari zawsze tak duzo wie.
— Myslales, ze wszystko mu sie sni, kochanie?
— Ale tutaj jest masa szczegolow… Informacje o ludziach, mnostwo liczb dotyczacych stanu wydobycia u krasnoludow, plotki o polityce… Nie zdawalem sobie sprawy, ze robimy takie rzeczy!
— Przeciez ty tez caly czas korzystasz z uslug szpiegow, Sam — zauwazyla Sybil.
— Wcale nie!
— A co z takimi ludzmi jak Paskudny Stary Ron, Nic z Tego Jose czy Dretwy Michael?
— To nie jest szpiegostwo, w ogole nie jest. To tylko pozyskiwanie informacji. Nie moglibysmy pracowac, gdybysmy nie wiedzieli, co sie dzieje na ulicy.
— No coz, moze Havelock mysli w terminach… wiekszej ulicy, kochanie.
— Tutaj sa cale stosy tego dranstwa. Patrz! Szkice, probki rudy… A to co, u demona?
Bylo podluzne, rozmiaru mniej wiecej paczki papierosow. Z jednej strony mialo okragly szklany dysk, a z boku kilka dzwigienek.
Vimes przesunal jedna z nich. Otworzyla sie malutka klapka, a najmniejsza glowa, jaka widzial potrafiaca mowic, powiedziala:
— …k?
— To znam! — zawolal Detrytus. — To nano-chochlik! One kosztuja ponad sto dolarow! Sa naprawde male!
— Do demona, od dwoch tygodni nikt mnie nie karmil! — pisnal chochlik.
— To ikonograf tak maly, ze zmiesci sie w kieszeni — stwierdzil Vimes. — Cos dla szpiega… Tak samo paskudny jak ta piekielna jednostrzalowa kusza Iniga. I spojrzcie…
Wskazal schody prowadzace w dol. Zszedl po nich ostroznie i pchnal niskie drzwi na koncu.
W twarz uderzylo mu wilgotne, gorace powietrze.
— Podaj mi swiece, kochanie, prosze! — zawolal.
Przy jej swietle zajrzal do ciemnego, wilgotnego tunelu. Wzdluz sciany naprzeciwko ciagnely sie rury pokryte skorupa rdzy i na kazdym zlaczu przepuszczajace pare.
— Droga wejscia i wyjscia, gdzie nikt go nie zobaczy — powiedzial. — W jakim brudnym swiecie zyjemy…
Chmury przeslonily niebo, a wiatr sypal wokol wiezy ciezkimi platkami sniegu, kiedy Inigo skonczyl ustawiac czerwona rure flary na platformie pod wielkimi kwadratowymi migaczami. Zapalil kolejno kilka zapalek, ale gasly od wiatru, zanim jeszcze zdazyl oslonic je dlonia.
— Niech to… mhm, mmm.
Zsunal sie po drabinie do cieplego pomieszczenia. Najlepiej bedzie noc spedzic tutaj, myslal, przeszukujac szuflady. Noc nie kryla dla niego zadnych lekow, za to ta burza niosla prognoze kolejnych ciezkich opadow. Gorskie drogi wkrotce stana sie zdradzieckie.
Wreszcie wpadl na rozsadny pomysl. Otworzyl drzwiczki piecyka i szczypcami wyciagnal zarzace sie jeszcze polano. Rozpalilo sie plomieniem, kiedy niosl je na szczyt; po chwili dotknal nim otworu u podstawy rury.
Pocisk odpalil z sykiem zagluszonym przez wichure. Flara pomknela niewidoczna w gesty snieg, a po kilku sekundach wybuchla sto stop nad ziemia, na krotko oswietlajac las czerwonym blaskiem.
Inigo zdazyl wrocic na dol, kiedy uslyszal stukanie do drzwi na samym dole.
Zawahal sie. Na tym poziomie bylo okno i klapa; projektanci wiezy domyslili sie przynajmniej tego, ze dobrze byloby moc wyjrzec i sprawdzic, kto stoi pod drzwiami.
Nie bylo nikogo.
Kiedy zszedl z powrotem do pokoju, stukanie rozleglo sie znowu.
Przypomnial sobie, ze po wyjsciu Vimesa nie zaryglowal drzwi. Troche za pozno, by tego zalowac. Jednak Inigo Skimmer szkolil sie w akademii, przy ktorej najtwardsza szkola zycia sprawiala wrazenie piaskownicy w przedszkolu.
Zapalil swiece i zszedl po drabinie w ciemnosc. Cienie tanczyly i uciekaly miedzy stosami zapasow.
Postawil swiece na skrzyni, wyjal spod plaszcza jednostrzalowa kusze, oparl ja o sciane i napial z wysilkiem. Zgial lewe ramie i poczul, ze nareczny noz opada na pozycje.
W odpowiedni sposob stuknal obcasami i wyczul, ze niewielkie ostrza wysuwaja sie spod palcow.
Potem przygotowal sie na oczekiwanie.
Za nim cos zdmuchnelo swiece.