Kiedy sie odwrocil, kiedy jedyny belt z jego kuszy pomknal ze swistem w ciemnosc, kiedy nareczny sztylet cial pustke, Inigowi Skimmerowi przyszlo do glowy, ze mozna pukac z obu stron drzwi.
Byly naprawde bardzo sprytne…
— Mhm, m…
Cudo zawirowala, a przynajmniej sprobowala. Nie byl to ruch, ktory krasnoludom przychodzil naturalnie.
— Wygladasz bardzo… ladnie — powiedziala lady Sybil. — I siega az do samej ziemi. Nie sadze, zeby ktos mogl narzekac.
Chyba ze mialby jakies blade pojecie o modzie, dodala w myslach. Klopot polegal na tym, ze te… musiala je nazwac „nowymi” kobietami krasnoludow… nie do konca ustalily, na czym polega wlasciwy styl.
Lady Sybil nosila zwykle suknie balowe bladoniebieskie — kolor czesto wybierany w pewnym wieku i przy pewnym obwodzie, laczacy maksimum dyskretnego stylu i minimum widzialnosci. Ale krasnoludzie dziewczeta slyszaly o cekinach. Jak sie zdawalo, uznaly w glebi serc, ze skoro maja obalic tysiace lat podziemnej tradycji, nie zamierzaja pchac sie w to wszystko dla jakiejs garsonki i sznura perel.
— Czerwony dobrze wyglada — zapewnila szczerze lady Sybil.
— To bardzo ladny kolor. To ladna czerwona suknia. Ehm… I piora. Hm… Torba do noszenia topora, no…
— Za malo blyszczaca? — spytala Cudo.
— Nie! Nie. Gdybym miala nosic na plecach wielki topor, do celow dyplomatycznych, chyba tez chcialabym, zeby blyszczal. Eee… To bardzo wielki topor, oczywiscie — dodala niepewnie.
— Mysli pani, ze mniejszy lepiej by wygladal? Do stroju wieczorowego?
— Mozna od tego zaczac. Tak.
— Moze z kilkoma rubinami osadzonymi w rekojesci?
— Tak — zgodzila sie slabo lady Sybil. — W koncu dlaczego nie?
— A co ze mna, wasza laskawosc? — huknal Detrytus.
Igor rzeczywiscie stanal na wysokosci zadania, do kilku garniturow, znalezionych w szafach ambasady, stosujac te sama pionierska sztuke chirurgiczna, co wobec pechowych drwali i innych osob, ktore zbladzily zbyt blisko ostrza pily. Potrzebowal zaledwie dziewiecdziesieciu minut, by skonstruowac cos na Detrytusie. Stanowczo byl to stroj wieczorowy — w swietle dziennym nikomu nie uszedlby plazem. Troll wygladal jak mur obronny w muszce.
— A jak sie w tym czujesz? — spytala lady Sybil, wybierajac bezpieczna odpowiedz.
— Troche uciska kolo… jak sie nazywa ten kawalek?
— Naprawde nie mam pojecia — zapewnila lady Sybil.
— Troche przez to utykam — wyjasnil Detrytus. — Ale czuje sie bardzo dyplomatycznie.
— Byle nie z ta kusza…
— Ona wziela topor — rzekl oskarzycielskim tonem Detrytus.
— Topory krasnoludow to bron uznawana powszechnie za element kultury — wytlumaczyla mu lady Sybil. — Nie znam tutejszej etykiety, ale przypuszczam, ze moglbys wziac maczuge.
W koncu, dodala juz do siebie, nikt przeciez nie probowalby ci jej odebrac.
— Kusza nie jest kulturalna?
— Obawiam sie, ze nie.
— Moglbym ja… no, posypac tym blyszczacym.
— To raczej nie wystarczy… Och, Sam…
— Tak, kochanie? — odpowiedzial Vimes, schodzacy wlasnie po schodach.
— To przeciez galowy mundur straznika! Gdzie twoje diukowskie regalia?
— Nigdzie nie moge ich znalezc — odparl niewinnie Vimes. — Obawiam sie, ze kufer musial spasc z wozu na przeleczy. Ale mam helm z piorami, a Igor tak dlugo polerowal pancerz, az mogl w nim zobaczyc swoja twarz, nie jestem pewien po co. — Zawahal sie, widzac jej mine. — Diuk to termin z tradycji militarnej, kochanie. Za-den zolnierz nie ruszylby na wojne w rajtuzach. Nie wtedy, gdyby sadzil, ze moze sie dostac do niewoli.
— Uwazam to za bardzo podejrzane, Sam.
— Detrytus na pewno mnie w tym poprze…
— Zgadza sie, sir — zahuczal troll. — Wyraznie pan mowil, zeby powiedziec…
— Zreszta pora juz je… Na bogow, czy to Cudo?
— Tak, sir — odezwala sie nerwowo Cudo.
Coz, pomyslal Vimes, pochodzi z rodziny, w ktorej ludzie w dziwacznych ubraniach daleko od slonca wyruszaja na spotkanie eksplozji.
— Bardzo ladnie — powiedzial.
Lampy swiecily na calej trasie tunelu prowadzacego do tego, o czym Vimes zaczal myslec jako Dolny Bzyk. Krasnoludy stojace na strazy przepuscily ich powoz po jednym spojrzeniu na herb Ankh-Morpork. Te przy wielkiej windzie okazaly sie bardziej niezdecydowane. Ale Sam Vimes wiele sie nauczyl, obserwujac swoja zone. Nie chciala sie zachowywac w ten sposob, ale taka sie urodzila, w klasie, ktora zawsze wierzyla w jedno: trzeba isc przez swiat, jakby nie istniala nawet najmniejsza mozliwosc, ze ktos cie zatrzyma czy chocby zapyta. I zwykle wlasnie to nie nastepowalo.
Gdy pokoj ruszyl w dol, byli w nim rowniez inni goscie, w wiekszosci dyplomaci, ktorych Vimes nie znal. Byl takze — w odgrodzonym linami kacie — krasnoludzi kwartet muzyczny grajacy przyjemna, choc nieco irytujaca melodie, ktora wgryzala sie w mozg podczas tego niekonczacego sie zjazdu.
Kiedy drzwi sie otworzyly, uslyszal westchnienie Sybil.
— Mowiles chyba, ze wyglada to jak gwiazdziste niebo, Sam!
— No tak… Rzeczywiscie, musieli podkrecic knoty…
Tysiace swiec plonely w lichtarzach na scianach wielkiej groty, ale wzrok przyciagaly przede wszystkim kandelabry, Byly ich dziesiatki, czteropietrowych i wyzszych. Vimes, zawsze gotow wypatrywac sznurkow za dymem i lustrami, dostrzegl krasnoludy pracujace wewnatrz konstrukcji i kosze swiezych swiec opuszczane przez otwory w stropie. Gdyby Piaty Elefant nie byl mitem, z pewnoscia dzis wieczorem spalano tu przynajmniej jeden jego palec.
— Wasza laskawosc… — Dee przeciskal sie ku nim przez tlum gosci.
— Ach, Kosztowacz Idei… — powiedzial Vimes, gdy krasnolud sie zblizyl. — Pozwoli pan przedstawic sie diuszesie Ankh… Lady Sybil.
— Uch… tak… naturalnie… Jestem zaszczycony, mogac pania poznac — mamrotal Dee, zaskoczony ta ofensywa etykiety. — Ale, no…
Sybil zrozumiala sygnal. Vimes nie cierpial slowa „diuszesa”, wiec jesli go uzyl, to oczekiwal od niej, ze przediuszesuje wszystkich. Otoczyla wiec spiczasta glowe Dee chmura zachwyconej diuszesnosci.
— Panie Dee, Sam tyle mi o panu opowiadal — zaswiergotala. — Rozumiem, ze jest pan zaufanym czlowiekiem…
— …krasnoludem — syknal Vimes.
— …krasnoludem, prawa reka jego wysokosci! Prosze, musi mi pan opowiedziec, jak udalo wam sie uzyskac takie cudowne oswietlenie…
— No… duzo swiec — mruknal Dee, spogladajac niechetnie na Vimesa.
— Sadze, ze Dee chcialby omowic ze mna pewne kwestie polityczne, moja droga — wtracil gladko Vimes, kladac dlon na ramieniu krasnoluda. — Zabierz pozostalych na dol, a ja na pewno zaraz do was dolacze.
Wiedzial, ze zadna sila na swiecie nie zdola zatrzymac Sybil, kiedy sunie majestatycznie wsrod gosci. Ta kobieta umiala sunac. Rzeczy pozostawaly suniete, kiedy juz je minela.
— Sprowadzil pan trolla, sprowadzil pan trolla! — powtarzal Dee.
— Jest obywatelem Ankh-Morpork, prosze nie zapominac — odparl Vimes. — Kryje go immunitet