Nie, pomyslal Vimes. Nie sadze. Ale teraz wiem, jak by to zalatwil krasnolud.
— Mozliwe — powiedzial. — Przybrudzony bialy piasek nie jest chyba tak rzadko spotykany. Trzeba dodawac codziennie po trochu, prawda? Tyle, zeby waga nie zareagowala. Az koncu ma sie… Ile wlasciwie wazy Kajzerka?
— Okolo szesnastu funtow, sir.
— No wlasnie. Wystarczy rozsypac piasek na ziemi, wpakowac Kajzerke pod ubranie i… to moze sie udac.
— Ryzykowne, sir.
— Ale nikt przeciez nie podejrzewa, ze ktokolwiek moglby naprawde probowac ja ukrasc. Chcesz mnie przekonac, ze czterej straznicy siedzacy w tej malej wartowni na dwunastogodzinnych dyzurach przez caly czas sa uwazni? Przeciez to dosyc na partyjke pokera!
— Jak przypuszczam, sir, polegali na tym, ze wiedza, kiedy lodka wplywa na gore.
— Owszem. To powazny blad. I wiesz co? Moge sie zalozyc, ze kiedy lodka wlasnie splynela na dol, wtedy akurat sa najmniej uwazni. Cudo, gdyby czlowiek sie tu dostal, moglby przejsc do Groty Kajzerki. Musialby byc zreczny i dobrze plywac, ale to mozliwe.
— Straznicy przy bramie byli bardzo czujni, sir.
— No tak. Straznicy zawsze tacy sa zaraz po kradziezy. Chytrzy jak lisy, ostrzy jak noze, na wypadek gdyby ktos zaczal sie zastanawiac, czy to czasem nie oni wlasnie zdrzemneli sie w niewlasciwej chwili. Jestem glina, Cudo. Wiem, jakie nudne moze byc pilnowanie czegos. Zwlaszcza jesli wiesz, ze nikt nigdy nie sprobuje wykrasc tego, co pilnujesz.
Czubkiem buta rozgarnal piasek.
— Pilnie przygladali sie wszystkim wozom, ktore dzis rano wjezdzaly i wyjezdzaly. Ale to dlatego, ze Kajzerka zostala skradziona. W takich chwilach zawsze nastepuja dzialania bardzo oficjalne, bardzo efektywne i bardzo bezsensowne. Nie wmowisz mi, ze w zeszlym tygodniu tez otwierali kazda beczke i kluli kazdy ladunek siana. Moze nawet towary wjezdzajace. Widzisz Dee? Patrzy na mnie?
Cudo wyjrzala zza Vimesa.
— Nie, sir.
— To dobrze.
Wszedl do tunelu, przycisnal plecy do skaly, nabral tchu i zaparl sie nogami o przeciwna sciane. Potem wolno, uzywajac stop i lopatek, przesunal sie ponad plytami wagi. Krzywil sie, gdyz kolana protestowaly intensywnie, ale w koncu zeskoczyl na ziemie. Po czym podszedl do Dee, ktory rozmawial ze straznikami.
— Jak pan…?
— Mniejsza z tym. Powiedzmy tylko, ze jestem wyzszy od krasnoluda.
— Rozwiazal pan sprawe?
— Nie. Lecz mam pewien pomysl.
— Naprawde? Tak szybko? — zdziwil sie Dee. — A jaki?
— Wciaz jeszcze nad nim pracuje. Ale dobrze sie zlozylo, ze krol kazal ci mnie poprosic, Dee. Odkrylem, ze zaden krasnolud nie udzieli poprawnej odpowiedzi.
Gdy Vimes wsunal sie na miejsce obok Sybil, opera zblizala sie juz do konca. — Stracilem cos? — szepnal.
— Jest bardzo dobra. Gdzie sie podziewales?
— Nie uwierzylabys.
Niewidzacym wzrokiem popatrzyl na scene. Dwoch krasnoludow prowadzilo ze soba bardzo starannie udawany pojedynek.
Do rzeczy. Jesli to polityka, to chodzi o… no, o polityke. Na polityke nie bylo zadnej rady. Wiec lepiej myslec o sprawie jak o normalnym przestepstwie.
Jakie jest proste rozwiazanie? Najlepiej zaczac od pierwszej zasady policji: podejrzewac ofiare. Vimes nie byl jednak calkiem pewien, kto jest ofiara. Czyli: podejrzewac swiadka — to nastepna dobra zasada. Co by oznaczalo zmarlego Spiocha. Mogl wyniesc stamtad Kajzerke na wiele dni przed „odkryciem” kradziezy. Mogl zro-bic wlasciwie wszystko. To, jak Kajzerki pilnowali, zakrawalo na zart. Nobby i Colon zalatwiliby to lepiej. O wiele lepiej, poprawil sie, bo obaj mieli przebiegle male umysly i wlasnie dlatego byli gliniarzami. Straznicy tej Kajzerki byli honorowymi krasnoludami, ostatnimi osobami, jakie mozna by wziac do tej pracy. Tutaj potrzebni byli ludzie chytrzy.
Ale to przeciez bez sensu. Bylby glownym podejrzanym. Vimes nie orientowal sie za dobrze w krasnoludzich prawach, ale sie domyslal, ze glownego podejrzanego nie czekala raczej swietlana przyszlosc. Zwlaszcza jesli nie pojawialo sie zadne inne rozwiazanie.
Moze zwariowal po szescdziesieciu latach zmieniania swiec? Ale to jakos nie pasowalo. Kazdy, kto wytrzyma w takiej pracy pierwsze dziesiec lat, bedzie ja prawdopodobnie wykonywal przez reszte wiecznosci. Zreszta Spioch odszedl teraz do wielkiej kopalni zlota w niebie albo gleboko pod ziemia czy w co tam jeszcze wierza krasnoludy. Nie odpowie juz na zadne pytanie.
Potrafie to rozwiazac, myslal Vimes. Wszystko, co potrzebne, lezalo przed nim. Musi tylko zadac odpowiednie pytania i myslec w odpowiedni sposob.
Ale jego Vimesowskie instynkty probowaly powiedziec mu cos innego. To bylo przestepstwo — jesli przetrzymywanie cudzej wlasnosci dla okupu jest przestepstwem — lecz nie to prawdziwe przestepstwo.
Bo dokonalo sie tu jakies inne. Wiedzial o tym — tak samo jak rybak, ktory wykrywa lawice, widzac zmarszczki na powierzchni wody.
Walka na scenie wciaz trwala. Spowalniala ja koniecznosc zatrzymania po kazdej ostroznej wymianie ciosow topora w celu odspiewania piesni, zapewne o zlocie.
— Ehm… O co w tym chodzi? — zapytal.
— Juz prawie sie konczy — szepnela Sybil. — Tak naprawde pokazali tylko fragment dotyczacy wypieku Kajzerki, ale przynajmniej wlaczyli arie okupu. Zelazny Mlot ucieka z wiezienia z pomoca Skalta, wykrada prawde, ktora ukryl Agi, chowaja zapieczona w Kajzerce i przekonuje straznikow wokol obozu Krwawego Topora, zeby pozwolili mu przejsc. Krasnoludy wierza, ze prawda byla kiedys, no… rzecza, czyms w rodzaju nadzwyczaj rzadkiego metalu, a ostatni jej kawalek znajduje sie wlasnie w Kajzerce. Straznicy nie moga sie oprzec jej mocy. Aria mowi o tym, ze milosc, tak jak prawda, zawsze sie ujawni, ze tak jak ziarno prawdy wewnatrz Kajzerki cala ja czyni prawdziwa. To jeden z najwspanialszych utworow muzycznych na swiecie. Prawie wcale nie wspomina o zlocie.
Vimes patrzyl. Gubil sie w kazdej piosence bardziej skomplikowanej niz te o tytulach w stylu
— Krwawy Topor i Zelazny Mlot-wymruczal, zdajac sobie sprawe z gniewnych spojrzen rzucanych mu przez siedzace wokol krasnoludy. — Ktory z nich byl…
— Cudo ci tlumaczyla — odparla surowo lady Sybil. — Obaj byli krasnoludami.
— Aha — mruknal smetnie Vimes.
W tych sprawach zawsze slabo sie orientowal. Istnieli mezczyzni i istnialy kobiety. Tego byl pewien. Sam Vimes byl czlowiekiem niezbyt skomplikowanym, jesli chodzi o to, co poeci nazywaja „milosnymi uniesieniami”[18]. W pewnych czesciach Mrokow, jak wiedzial, ludzie stosowali raczej podejscie „zbieraj i mieszaj”. Vimes spogladal na to jak na jakis daleki kraj: nigdy tam nie byl i to nie jego problem. Byl tylko zdumiony, do czego dochodza ludzie, kiedy maja za duzo czasu.
Po prostu trudno bylo mu sobie wyobrazic swiat bez mapy. Nie chodzi o to, ze krasnoludy ignorowaly plec — tylko nie wydawala sie im wazna. Gdyby ludzie mysleli w podobny sposob, jego praca bylaby o wiele latwiejsza.
Przed nim rozgrywala sie chyba scena na lozu smierci. Vimes, znajac jedynie — i to niezbyt dobrze — uliczny krasnoludzi z Ankh-Morpork, nie do konca nadazal za wydarzeniami. Ktos umieral, a komus innemu bylo z tego powodu bardzo przykro. Obaj glowni spiewacy mieli brody, w ktorych mozna by ukryc kurczaka. I nie probowali nawet grac, jesli nie liczyc rzadkiego machania rekami w strone drugiego spiewaka.
Ale wokol slyszal szlochania, a czasem tez fanfare wycieranego nosa. Nawet Sybil drzala dolna warga.