To tylko piosenka, chcial powiedziec. To nie jest prawda. Zbrodnia, ulice, poscigi… te sa prawdziwe. Piosenka nie pomoze sie wyrwac z trudnej sytuacji. Ciekawe, jak daleko zajdzie ktos, kto sprobuje machac bulka na uzbrojonego straznika w Ankh-Morpork…

Widzowie nagrodzili przedstawienie cieplymi oklaskami, jak czesto czynia ci, ktorzy nie do konca zrozumieli, o co chodzi, jednak uwazaja, ze powinni.

Vimes przecisnal sie przez tlum.

Dee rozmawial z czarno ubranym i bardzo poteznie zbudowanym mlodym czlowiekiem, ktorego mgliscie rozpoznawal. On tez musial mgliscie rozpoznac Vimesa, poniewaz skinal mu glowa w sposob niemal obrazliwy.

— Ach, jego laskawosc Vimes — powiedzial. — Podobala sie panu opera?

— Zwlaszcza ten kawalek o zlocie. A pan jest…? Mlody czlowiek stuknal obcasami.

— Wolf von Uberwald!

Cos w glowie Vimesa zaskoczylo. Teraz dostrzegal szczegoly — lekkie wydluzenie siekaczy, bardzo geste nad kolnierzem jasne wlosy…

— Brat Angui?

— Tak, wasza laskawosc.

— Wolf wilk, co?

— Dziekuje, wasza laskawosc — rzekl Wolf z powaga. — To bardzo zabawne. Tak, doprawdy! Sporo czasu minelo, odkad ostatni raz to slyszalem! Ach, to ankhmorporskie poczucie humoru!

— Ale nosi pan srebro na swoim… mundurze. Te… insygnia. Wilcze glowy gryzace blyskawice… Wolf wzruszyl ramionami.

— Policjant dostrzega takie rzeczy… To nikiel.

— Nie rozpoznaje regimentu. — Jestesmy bardziej… ruchem.

Pozycje tez przyjmowal taka jak Angua — skupiona poza „walcz lub uciekaj”, jakby cale cialo bylo sprezyna czekajaca na uwolnienie, a „uciekaj” wlasciwie nie wchodzilo w gre. Kiedy Angua byla w zlym nastroju, ludzie w jej obecnosci czesto podnosili kolnierze, nie wiedzac wlasciwie czemu. Ale oczy mial inne. Nie przypominaly oczu Angui. Nie byly nawet jak oczy wilka. Zadne zwierze nie ma takich oczu, ale Vimes widywal je niekiedy w mniej eleganckich przybytkach alkoholowych — gdzie czlowiek mial szczescie, jesli dotarl do drzwi, zanim drink go oslepil.

Colon nazywal takich osobnikow „kumplami flaszki”, Nobby wolal raczej „pieprzniety wariat”, ale niezaleznie od okreslenia Vimes potrafil rozpoznac takich szalencow walacych glowa, dzgaja-cych w oczy i stosujacych wszystkie brudne chwyty. W walce z nimi czlowiek nie mial innego wyboru, niz powalic takiego typa albo przebic mieczem, gdyz wiedzial, ze w przeciwnym wypadku tamten zrobi wszystko, by go zabic. Wiekszosc barowych awanturnikow nie posuwala sie tak daleko, gdyz zabicie policjanta sprowadzalo zwykle nieszczescie na zabojce i wszystkich innych, ktorzy go znali, ale prawdziwy wariat sie tym nie przejmowal, bo kiedy walczyl, jego mozg znajdowal sie gdzie indziej.

Wolf sie usmiechnal.

— To jakis problem, wasza laskawosc?

— Co? Nie. Tylko… zastanawialem sie. Mam wrazenie, ze gdzies juz pana spotkalem…

— Dzis rano odwiedzil pan mojego ojca.

— A tak.

— Nie zawsze przemieniamy sie dla gosci, wasza laskawosc — dodal Wolf.

Jego oczy jarzyly sie teraz pomaranczowo. Do tej chwili Vimes sadzil, ze „plomienne spojrzenie” to tylko takie powiedzenie.

— Zechce pan wybaczyc… — powiedzial. — Chcialbym porozmawiac chwile z Kosztowaczem Idei. Polityka.

Dee poszedl za nim w spokojniejsze miejsce. — Tak?

— Czy Spioch wchodzil do Groty Kajzerki codziennie o tej samej porze?

— Tak sadze. To zalezalo od innych jego obowiazkow.

— Czyli nie codziennie o tej samej porze. Dobrze. O ktorej zmieniaja sie straze?

— Co dwanascie godzin, o trzeciej.

— Wchodzil tam przed zmiana warty czy po?

— To zalezy…

— Wielkie nieba! Czy ci straznicy cokolwiek zapisuja? Dee spojrzal na Vimesa.

— Sugeruje pan, ze mogl wejsc dwa razy tego samego dnia?

— Bardzo dobrze. Ale chodzi mi o to, ze mogl wejsc ktos. Krasnolud dociera w lodce na gore, sam, niosac pare swiec. Czy straznikow to zainteresuje? A jesli inny krasnolud z paroma swiecami zjawi sie jakas godzine pozniej, kiedy straz pelni juz nowa zmiana… czy az tak ryzykuje? Nawet jesli zwroca na niego uwage, wystarczy, ze mruknie cos o… no, o zlych swiecach albo co. Wilgotne knoty… Cokolwiek.

Dee zamysli! sie gleboko.

— Ryzyko wciaz byloby wielkie — stwierdzil w koncu.

— Jesli nasz zlodziej uwazal na zmiany strazy i wiedzial, gdzie jest prawdziwy Spioch, warto byloby je podjac, prawda? Dla Kajzerki. Dee drgnal, po czym skinal glowa.

— Rankiem straznicy zostana dokladnie przesluchani — obiecal.

— Przeze mnie.

— Dlaczego?

— Boja wiem, jakie pytania moga liczyc na odpowiedz. Zalozymy tu biuro. Zbadamy poruszenia wszystkich i porozmawiamy ze wszystkimi straznikami, zgoda? Nawet z tymi przy bramach. Dowiemy sie, kto wchodzil i kto wychodzil.

— Pan juz chyba cos wie…

— Powiedzmy, ze switaja mi pewne pomysly.

— Zatem… dopilnuje spraw.

Vimes wyprostowal sie i pomaszerowal z powrotem do lady Sy-bil, ktora wyrastala jak wyspa w morzu krasnoludow. Z kilkoma prowadzila ozywiona rozmowe — rozpoznal wsrod nich spiewakow z opery.

— O czym tak dyskutowales, Sam? — spytala.

— Obawiam sie, ze o polityce. I ufalem wlasnym instynktom. Mozesz powiedziec, kto nas obserwuje?

— Och, wiec chodzi o te gre… — Sybil usmiechnela sie z satysfakcja. I zaczela wymieniac tonem kogos, kto gawedzi o drobnostkach bez znaczenia: — Praktycznie wszyscy. Ale gdybym miala przyznawac nagrody, wskazalabym te dosc smutna dame w niewielkiej grupie, troche po lewej stronie z twojego punktu widzenia. Ma kly, Sam. I perly. Nie calkiem do siebie pasuja.

— Widzisz Wolfganga? — Eee… nie, jesli juz o to pytasz. Dziwne. Byl jeszcze przed chwila. Wyprowadzales ludzi z rownowagi?

— Mysle, ze moglem kilku z nich pozwolic samym sie wyprowadzic z rownowagi.

— Brawo. Tak dobrze ci to wychodzi.

Vimes odwrocil sie troche, jakby podziwial widok. Pomiedzy ludzkimi goscmi przesuwaly sie i zbieraly w grupki krasnoludy. Piec czy szesc stawalo blisko siebie i rozmawialo z ozywieniem, potem jeden odchodzil i dolaczal do innej grupki. Czasami inny go zastepowal. Czasami wszyscy rozpraszali sie jak odlamki po wybuchu, kazdy zmierzajac do innej grupki.

Vimes mial wrazenie, ze kryje sie w tym jakas struktura, jakis powolny, ale celowy taniec informacji.

Spotkania w tunelach kopalni, pomyslal. Male grupki, bo nie ma miejsca na wieksze. Nie mozna mowic zbyt glosno. I kiedy grupa cos postanowi, kazdy jej czlonek staje sie oredownikiem tej decyzji. Wiesci rozchodza sie w kregach. To jakby kierowac spolecznoscia za pomoca oficjalnych plotek.

Przyszlo mu tez do glowy, ze jest to metoda, dzieki ktorej o dwa plus dwa mozna debatowac i rozwazac, az stanie sie cztery i troche.

Albo jajkiem[19].

Od czasu do czasu jakis krasnolud zatrzymywal sie i wytrzeszczal oczy, po czym podazal dalej.

— Powinnismy juz isc na kolacje, kochanie — stwierdzila Sybil, wskazujac powszechny dryf w strone jasno oswietlonej groty.

— No tak… Zlopanie? Jak sadzisz? Szczury na patyku? Gdzie jest Detrytus?

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×