wyjatkowo trudnymi dziecmi.
Zauwazyl swiatlo, wiec wsunal bron z powrotem do poszewki. Bylo to najdelikatniejsze lsnienie, zdradzajace, ze drzwi maja zakratowane okienko i ze po ich przeciwnej stronie stoja jakies mgliste figury.
— Jestes juz przytomny, wasza laskawosc? Bardzo sie nieszczesliwie zlozylo.
— Dee?
— Tak.
— I przychodzisz mi powiedziec, ze to wszystko to jakies straszne nieporozumienie?
— Niestety, nie. Choc jestem przekonany o panskiej niewinnosci.
— Naprawde? Ja tez — burknal Vimes. — Prawde mowiac, tak bardzo jestem przekonany o mojej niewinnosci, ze nie wiem nawet, czego nie jestem winien! Wypusccie mnie stad albo…
— …albo pan tu zostanie, obawiam sie. To bardzo mocne drzwi. Nie jest pan w Ankh-Morpork, wasza laskawosc. Oczywiscie jak najszybciej zawiadomie o panskiej sytuacji waszego lorda Vetinariego, ale jak rozumiem, wieza lacznosciowa zostala powaznie uszkodzona…
— Moja sytuacja jest taka, ze mnie zamkneliscie! Dlaczego? Ocalilem waszego krola, prawda?
— Nastapil pewien… konflikt.
— Ktos zrzucil kandelabr!
— Tak, rzeczywiscie. Czlonek panskiego personelu, jak sie okazalo.
— Wiesz, ze to nieprawda! Detrytus i Tyleczek byli przy mnie, kiedy…
— Pan Skimmer nalezy do personelu?
— On… Tak, ale… On by nie…
— Jak slyszalem, macie w Ankh-Morpork cos takiego jak Gildia Skrytobojcow — mowil spokojnie Dee. — Prosze mnie poprawic, jesli sie myle.
— On byl w wiezy!
— W uszkodzonej wiezy?
— Byla uszkodzona, zanim on… — Vimes urwal. — Dlaczego mialby demolowac wieze?
— Nie powiedzialem, ze to zrobil — odparl Dee. Martwy spokoj wciaz emanowal z jego glosu. — Potem, wasza laskawosc, sugerowano, ze dal pan sygnal, tuz przed upadkiem kandelabru…
— Co?
— Przylozyl dlon do policzka czy cos w tym rodzaju. Zasugerowano, ze przewidzial pan wypadek.
— On sie kolysal! Czy moge porozmawiac ze Skimmerem?
— Czy ma pan zdolnosci nadprzyrodzone, wasza laskawosc? Vimes sie zawahal.
— On nie zyje?
— Sadzimy, ze wplatal sie w mechanizm kolowrotu, kiedy probowal uwolnic mocowanie kandelabru. Wokol niego lezalo trzech martwych krasnoludow.
— On by nie…
Vimes znowu umilkl. Oczywiscie, ze by tego nie zrobil. Tylko ze jest czlonkiem tej gildii, ktora mamy u siebie, a wy o tym wiecie, wiec… Dee musial dostrzec wyraz jego twarzy.
— Mozliwe, mozliwe. Zostanie przeprowadzone dokladne sledztwo. Niewinni nie maja sie czego obawiac.
Wiadomosc, ze nie maja sie czego obawiac, jest pewna gwarancja wzbudzenia grozy w sercach wszystkich niewinnych.
— Co zrobiliscie z Sybil?
— Zrobilismy, wasza laskawosc? Alez nic. Nie jestesmy barbarzyncami. O panskiej zonie slyszelismy wszystko co najlepsze. Jest wzburzona, naturalnie.
Vimes jeknal.
— A Detrytus i Tyleczek?
— Coz, byli pod panska komenda, wasza laskawosc. W dodatku jedno z nich jest trollem, a drugie… osoba niebezpiecznie odmienna. Z tego i tylko z tego powodu przebywaja obecnie w areszcie domowym w waszej ambasadzie. Szanujemy tradycje dyplomacji i nie chcemy, by zarzucono nam, ze dzialalismy ze zla wola. — Dee westchnal. — No i jest jeszcze ta druga sprawa…
— Chcecie mnie jeszcze oskarzyc o kradziez Kajzerki?
— Naruszyl pan nietykalnosc krola. Vimes wytrzeszczyl oczy.
— Co? Przeciez spadala na niego tona swieczek!
— Wysunieto ten argument…
— Siedze w celi za to, ze uratowalem go przed zamachem, ktory sam zaplanowalem?
— A jest tak?
— Nie. Sluchaj, przeciez to wszystko lecialo na niego! Co jeszcze moglem zrobic? Zlapac za dywan i probowac go odciagnac?
— Tak, tak. Rozumiem. Ale precedens w tej kwestii jest oczywisty. W roku 1345, kiedy owczesny krol wpadl do jeziora, z powodu obowiazujacych zasad zaden z czlonkow jego personelu nie osmielil sie go dotknac, a pozniejsza konkluzja byla taka, ze postapili slusznie. Dotkniecie krola jest czynem zakazanym. Oczywiscie wyjasnilem konklawe, ze to nie sa zwyczaje Ankh-Morpork, ale tez nie jestesmy w Ankh-Morpork.
— Nikt nie musi mi o tym przypominac.
— Pozostanie pan… naszym gosciem az do zakonczenia sledztwa. Zywnosc i napoje beda panu dostarczane.
— A swiatlo?
— Oczywiscie. Prosze nam wybaczyc te nierozwage. Prosze odstapic od drzwi, jesli mozna. Straznicy, ktorzy mi towarzysza, sa uzbrojeni, a to… ludzie nieskomplikowani.
Kratka w drzwiach sie odsunela. Ktos wsadzil do srodka jarzaca sie klatke.
— Co to jest? Chory swietlik?
— To pewien rodzaj chrzaszcza, w samej rzeczy. Przekona sie pan, ze wkrotce wyda sie panu bardzo jasny. My tutaj jestesmy przyzwyczajeni do ciemnosci.
— Sluchaj no — powiedzial Vimes, gdy kratka znow sie zatrzasnela. — Przeciez wiesz, ze to bzdura! Nie wiem, jak wygladala sytuacja z panem Skimmerem, ale zamierzam to zbadac! I jestem przekonany, ze zblizam sie juz do rozwiazania sprawy kradziezy Kajzerki! Jesli pozwolicie mi wrocic do ambasady, to gdzie jeszcze moglbym sie schowac?
— Nie chcemy sie o tym przekonywac. Moze pan uznac, ze zycie byloby przyjemniejsze w Ankh- Morpork.
— Doprawdy? A jak mialbym sie tam dostac?
— Moze pan miec przyjaciol w nieoczekiwanych miejscach. Vimes pomyslal o tej groznej malej broni w poduszce.
— Nie bedzie pan zle traktowany — zapewnil Dee. — Nie takie sa nasze zwyczaje. Wroce, kiedy bede mial jakies wiesci.
— Zaraz…
Ale Dee byl juz tylko oddalajaca sie sylwetka w szarym, prawie nieistniejacym swietle.
W celi Vimesa swiecacy chrzaszcz staral sie bardzo. Udalo mu sie jedynie tyle, ze zmienil ciemnosc w zbiorowisko zielonkawych cieni. Mozna bylo sie poruszac, nie wpadajac na sciany, ale to mniej wiecej wszystko.
Jeden strzal, ktorego nikt sie nie spodziewa…
Moze dzieki temu wyrwalby sie za drzwi. Na korytarz. Pod ziemia. Gdzie jest pelno krasnoludow.
Z drugiej strony to zadziwiajace, jak dowody przeciw komus potrafia sie mnozyc, jesli tylko komus innemu na tym zalezy.
Ale Vimes byl ambasadorem! Gdzie sie podzial immunitet dyplomatyczny? Trudno jednak bylo o nim dyskutowac, kiedy mialo sie do czynienia z nieskomplikowanymi, ale uzbrojonymi ludzmi. Istnialo ryzyko, ze postanowia doswiadczalnie sprawdzic, czy taki immunitet dziala.
Jeden strzal, ktorego sie nie spodziewaja…
Jakis czas pozniej zadzwonily klucze i ktos otworzyl drzwi. Vimes rozroznil sylwetki dwoch krasnoludow. Jeden sciskal topor, drugi niosl tace.
Ten z toporem gestem kazal Vimesowi sie cofnac.