— Tam stoi. Rozmawia z attache kulturalnym z Genoi. To ten czlowiek ze szklistym wzrokiem.

Kiedy podeszli blizej, Vimes uslyszal glos Detrytusa tlumaczacego z przejeciem.

— …no i jest jeszcze taka wielka sala z tymi wszystkimi fotelami i takimi zlotymi dziecmi, co sie wspinaja na kolumne, ale nie ma obawy, to nie sa prawdziwe zlote dzieci, one sa tylko zrobione z gipsu czy czegos… — Detrytus zamilkl, rozwazajac te kwestie. — I po prawdzie to nie mysle, zeby to bylo prawdziwe zloto, bo jakis dran by je zwinal, jakby bylo… A przed sama scena jest taka wielka dziura, gdzie sobie siedza muzycy. I to by bylo tyle o tej sali. W nastepnej to maja takie kolumny z marmuru i na podlodze czerwony dywan…

— Detrytus — odezwala sie lady Sybil. — Mam nadzieje, ze nie zmonopolizowales tego dzentelmena?

— Nie, tylko zem mu opowiadal o kulturze, co ja mamy w Ankh-Morpork — odparl swobodnie Detrytus. — Zem poznal kazdy cal tej opery.

— To prawda — przyznal zduszonym glosem attache kulturalny.

— Musze zaznaczyc, ze szczegolnie interesuje mnie odwiedzenie galerii sztuki i zobaczenie… — zadrzal. — „Tego obrazu tej kobiety, tak se mysle, ze malarz nie umial porzadnie zrobic usmiechu, ale rama bedzie warta dolca czy dwa”. Wnioskuje z tego, ze podobne doswiadczenie dlugo mozna wspominac. Zycze milego wieczoru.

— Wie pan, sir, tak se mysle, ze on sie nie znal na kulturze — oswiadczyl Detrytus, kiedy mezczyzna sie oddalil.

— Myslisz, ze ktos zauwazy, jesli sie teraz wymkniemy? — spytal z nadzieja Vimes. — To byl meczacy dzien i chcialbym sobie przemyslec kilka spraw…

— Sam, jestes ambasadorem, a Ankh-Morpork to swiatowe mocarstwo — oburzyla sie Sybil. — Nie mozemy tak sobie zniknac. Ludzie beda to komentowac.

Vimes jeknal w duchu. A zatem Inigo mial racje: kiedy Vimes kichnie, Ankh-Morpork wyciera nos.

— Wasza ekscelencjo?

Spojrzal z gory na dwa krasnoludy.

— Dolny krol przyjmie teraz pana.

— Eee…

— Musimy byc oficjalnie przedstawieni — szepnela lady Sybil.

— Jak to? Nawet Detrytus?

— Tak!

— Przeciez jest trollem! — Jeszcze niedawno wydawalo sie to zabawne…

Vimes dostrzegal pewne ukierunkowanie w poruszeniach tlumu gosci w wielkiej jaskini. Jakby dzialalo ciazenie lub prad sunal w strone jednego z koncow hali. Nie mial wlasciwie innego wyboru, niz dac sie poniesc.

Dolny krol siedzial na niewielkim tronie pod jednym z kandelabrow. Mial nad soba metalowy baldachim, juz teraz pokryty wspanialymi stalaktytami wosku.

Obok, obserwujac tlum gosci, stalo czterech krasnoludow, wysokich jak na krasnoludy i groznie wygladajacych w ciemnych okularach. Kazdy trzymal topor. Przez caly czas patrzyli na ludzi ponuro.

Krol rozmawial wlasnie z ambasadorem Genoi. Vimes zerknal z ukosa na Cudo i Detrytusa. I nagle sprowadzenie ich tutaj nie wydawalo sie juz takim dobrym pomyslem. W swoich oficjalnych szatach krol sprawial wrazenie… bardziej odleglego, ktorego trudniej zadowolic…

Chwileczke, powiedzial do siebie Vimes. Sa obywatelami Ankh-Morpork. Nie robia nic zlego. I sam sobie wtracil: Nie robia nic zlego wedlug norm Ankh-Morpork…

Kolejka sie przesunela. Ich grupa stanela juz prawie przed krolem. Uzbrojone krasnoludy przygladaly sie teraz Detrytusowi i troche mniej swobodnie trzymaly topory. Zdawalo sie, ze Detrytus niczego nie zauwazyl.

— Tu jest nawet bardziej kulturalnie niz w operze — stwierdzil, rozgladajac sie z podziwem. — Te kandelabry waza chyba tone…

Podniosl reke, poskrobal sie po glowie, a potem obejrzal palce.

Vimes spojrzal w gore. Cos cieplego, jakby podgrzana kropla deszczu, kapnelo mu na policzek. Starl ja i wtedy zobaczyl, ze cienie sie poruszyly…

Wszystko dzialo sie powoli, jak zanurzone w syropie. Patrzyl na to, jakby obserwowal sam siebie z odleglosci kilku stop. Zobaczyl, jak szorstko odpycha Cudo i Sybil, slyszal, ze cos krzyczy, widzial, jak skacze do krola, podnosi go z tronu, czul topor z brzekiem trafiajacy go w pancerz na plecach.

Potem toczyl sie na bok z rozgniewanym krasnoludem w ramionach, a kandelabr byl juz w polowie lotu do podlogi, plomienie swiec wydluzone od pedu powietrza, w dole Detrytus podnosil rece z wyrazem zamyslenia na twarzy…

Nastapil moment bezruchu i ciszy, gdy troll pochwycil opadajaca gore swiatla. A potem wrocila fizyka — w eksplodujacej chmurze krasnoludow, odlamkow, stopionego wosku i wirujacych, plonacych swiec.

* * *

Vimes ocknal sie w ciemnosci. Zamrugal i dotknal powiek, by sie upewnic, ze sa otwarte. Potem usiadl, uderzyl glowa o kamien i wtedy pojawily sie swiatla — zjadliwie zolte i fioletowe, calkiem nagle wypelniajace jego zycie. Polozyl sie znowu i zaczekal, az zgasna…

Wykonal osobista inwentaryzacje. Jego plaszcz, helm, miecz i pancerz zniknely. Zostal tylko w koszuli i spodniach, a chociaz nie bylo zimno, w powietrzu unosila sie chlodna wilgoc, ktora zaczynala juz docierac do jego kosci.

No dobrze…

Nie byl pewien, ile czasu zabralo mu zorientowanie sie w celi, ale jakas orientacje zyskal. Przesuwal sie cal po calu, machajac rekami przed soba jak czlowiek cwiczacy jakas bardzo powolna sztuke walki z ciemnoscia.

Nawet wtedy w calkowitej czerni zmysly staly sie zawodne. Ostroznie przesunal sie wzdluz sciany, potem wzdluz nastepnej i jeszcze nastepnej, w ktorej czubkami palcow odkryl kontur niewysokich drzwi z klamka, po czym znalazl sciane z lezaca przy niej kamienna plyta, na ktorej sie ocknal.

Dodatkowa trudnosc polegala na tym, ze robil to wszystko z glowa spuszczona na piers. Nie byl czlowiekiem bardzo wysokim. Gdyby byl, pewnie po przebudzeniu rozbilby sobie czaszke.

Nie mial zadnego sprzetu, ktory moglby wykorzystac. Przeszedl wiec wzdluz scian krokiem gliniarza na patrolu. Dokladnie wiedzial, ile mu zajmuje — kiedy swobodnie macha nogami — przejscie przez Mosiezny Most i powrot do domu. Wymagalo to troche oglupiajacej pamieciowej arytmetyki, w koncu jednak doszedl do wniosku, ze cela to kwadrat o boku dziesieciu stop.

Jedna z rzeczy, ktorych Vimes nie zrobil, to wolanie „Na pomoc! Ratunku!”. Byl w celi. Ktos go w niej zamknal. Rozsadek nakazywal wiec zakladac, ze tego, kto to zrobil, nie interesuja jego opinie.

Po omacku wrocil do kamiennej plyty i znow sie polozyl. Kiedy sie ukladal, cos zagrzechotalo.

Poklepal sie po kieszeniach i odkryl cos, co z dotyku i dzwieku bylo calkiem podobne do pudelka zapalek. W srodku zostaly jeszcze trzy.

Czyli zasoby: ubranie, ktore ma na sobie, i kilka zapalek. A teraz trzeba odkryc, o co tu chodzi, u licha.

Pamietal, ze widzial kandelabr. Wydawalo mu sie, ze pamieta, jak Detrytus ten kandelabr lapie. Bylo tez mnostwo krzykow, wrzaskow i biegania w kolko. W jego ramionach krol przeklinal Vimesa tak, jak tylko krasnoludy potrafia. A potem ktos go uderzyl.

Bolaly go plecy w miejscu, gdzie pancerz odbil uderzenie topora. Poczul, ze ogarnia go patriotyczna duma: ankhmorporski pancerz wytrzymal cios. Owszem, prawdopodobnie byl to pancerz wykuty w Ankh-Morpork przez krasnoludy z Uberwaldu, przy uzyciu stali wytopionej z uberwaldzkich rud zelaza, ale i tak byl pancerzem ankhmorporskim, chocby nie wiem co.

Na kamieniu lezala poduszka wykonana w Uberwaldzie. Kiedy Vimes odwrocil glowe, poduszka bardzo cichutko brzeknela. Nie byl to odglos zwykle kojarzony z pierzem.

W ciemnosci chwycil poszewke i — wykorzystujac zeby — zdolal rozedrzec twardy material.

Jesli to, co stamtad wyciagnal, kiedykolwiek bylo czescia ptaka, to Vimes wolalby nigdy go nie spotkac. Z ksztaltu bardzo przypominalo jednostrzalowiec Iniga. Palec wsuniety bardzo ostroznie w otwor na koncu zdradzil Vimesowi, ze bron jest naladowana.

Tylko jeden strzal, przypomnial sobie. Ale strzal, ktorego nikt sie nie spodziewa… Z drugiej strony to raczej nie wrozka zebuszka byla odpowiedzialna za wlozenie tego do poduszki, chyba ze miala ostatnio do czynienia z

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×