* * *

Vimes ominal dom i pognal do sasiedniej stodoly. Przeciez musi tam cos byc. Wystarczylyby chociaz dwa worki. Ludzie czesto powaznie nie doceniaja tracych wlasciwosci zamarznietej bielizny.

Biegl juz pol godziny. No, wlasciwie dwadziescia piec minut. Przez pozostale piec utykal, rzezil, chwytal sie za piers i zastanawial, jak poznac, ze dostalo sie ataku serca.

Stodola wygladala jak… stodola. Byly tu stosy siana, zakurzone narzedzia rolnicze… i wiszace na gwozdziu pare przetartych workow. Z wdziecznoscia porwal jeden z nich.

Za jego plecami skrzypnely wrota. Odwrocil sie blyskawicznie, przyciskajac worek do siebie. Zobaczyl trzy ciemno ubrane kobiety przygladajace mu sie z uwaga. Jedna sciskala w drzacej dloni noz kuchenny.

— Czy przyszedles nas zgvalcic? — zapytala.

— Madame! Scigaja mnie wilkolaki!

Wszystkie trzy spojrzaly po sobie. Worek nagle wydal sie Vime-sowi o wiele za maly.

— Ehm… Czy zajmie ci to caly dzien? — chciala wiedziec jedna z kobiet.

Vimes mocniej przycisnal do siebie worek.

— Drogie panie! Prosze! Potrzebuje spodni!

— To vidzimy.

— I broni, i butow, jesli jakies macie. Prosze. Szeptaly do siebie przez chwile.

— Mamy smetne i niepotrzebne portki vujaszka Vani — przyznala jedna z nich z powatpiewaniem.

— Rzadko je nosil — dodala inna.

— A ja mam siekiere w szufladzie z posciela — oznajmila najmlodsza. Rzucila dwom pozostalym zawstydzone spojrzenie. — To na vypadek gdyby byla mi kiedys potrzebna, napravde! Niczego nie chcialam scinac!

— Bede bardzo wdzieczny — zapewnil Vimes. Dostrzegl szykowne, choc staromodne suknie, wyblakla elegancje i zagral jedyna pozostala mu karta. — Jestem jego laskawoscia diukiem Ankh, choc przyznaje, ze nie jest to oczywiste w tej…

Nastapilo potrojne westchnienie.

— Ankh-Morpork!

— Macie tam vspaniala opere i viele svietnych galerii.

— Takie cudovne aleje!

— Pravdziva przystan kultury, vyrafinovania i volnych mezczyzn z dobrych rodzin.

— Ehm… Powiedzialem: Ankh-Morpork — przypomnial Vimes. — Przez A i przez M.

— Zavsze marzylysmy, zeby tam pojechac.

— Jak tylko wroce do domu, kaze przyslac paniom trzy bilety na dylizans — obiecal Vimes. Uszami duszy slyszal juz snieg skrzypiacy pod biegnacymi lapami. — Ale, drogie panie, gdybyscie mogly przyniesc mi te rzeczy…

Wyszly pospiesznie. Tylko najmlodsza zatrzymala sie przy drzwiach.

— Czy v Ankh-Morpork macie dlugie, mrozne zimy? — spytala.

— Zwykle raczej bloto i topniejacy snieg.

— A visniove sady?

— Obawiam sie, ze raczej nie. Uniosla w gore zacisnieta piesc.

— Taaak!

* * *

Po kilku minutach Vimes znow zostal w stodole sam, majac na sobie pare starych czarnych spodni, ktore przewiazal w pasie powrozem. W reku trzymal zaskakujaco ostra siekiere.

Mial moze piec minut. Wilki prawdopodobnie sie nie zatrzymuja, zeby pomyslec o atakach serca.

Nie warto bylo po prostu uciekac. Potrafia biec szybciej. Musial sie trzymac blisko cywilizacji i jej kluczowych elementow, takich jak spodnie.

Moze jednak czas dzialal na jego korzysc… Angua nigdy nie mowila wiele o swoim swiecie, ale na pewno wspominala, ze w dowolnym ksztalcie wilkolak z wolna traci niektore umiejetnosci tej drugiej formy. Po kilku godzinach spedzonych na dwoch nogach jej wech zmienial sie z niesamowitego na zaledwie bardzo dobry. Kiedy zbyt dlugo byla wilkiem… to jakby sie upila, jesli dobrze Vimes to rozumial; ta mala czastka wewnatrz nadal dawala instrukcje, ale cala reszta zachowywala sie glupio.

Czesc ludzka powoli tracila wladze.

Raz jeszcze rozejrzal sie po stodole. Byla tam drabina prowadzaca na strych. Vimes wspial sie na nia i wyjrzal przez nieoszklone okno. Niedaleko plynela rzeka, a na brzegu dostrzegl cos, co wygladalo na hangar dla lodzi.

Jak moglby myslec wilkolak?

Kiedy wilkolaki dotarly do zabudowan, zwolnily kroku. Ich przywodca zerknal na swego porucznika i skinal lbem. Porucznik odbiegl w kierunku przystani. Pozostali weszli za Wolfem do wnetrza. Ostatni na moment stal sie czlowiekiem, aby zamknac wrota i zasunac sztabe.

Wolf zatrzymal sie posrodku stodoly. Siano lezalo rozrzucone na klepisku w wielkich, luznych stosach.

Delikatnie przesunal je lapa, odslaniajac mocno napieta line. Nabral tchu. Wyczuwajac, co zaraz nastapi, pozostale wilkolaki odwrocily wzrok. Nastapila chwila wytezonej bezksztaltnosci, a potem juz podnosil sie wolno na dwoch nogach, mrugajac niepewnie w zaraniu czlowieczenstwa.

To ciekawe, pomyslal stojacy na strychu Vimes. Przez sekunde czy dwie po przemianie nie orientuja sie w sytuacji…

— Ach, wasza laskawosc… — Wolf rozejrzal sie uwaznie. — Pulapka? Jakiez to… cywilizowane.

Zauwazyl Vimesa, ktory stal na gornym poziomie, przy oknie.

— I niby co to ma robic, wasza laskawosc? Vimes schylil sie i podniosl lampe oliwna.

— Powinno odwracac uwage.

Cisnal lampe w dol, na suche siano, a za nia rzucil swoje cygaro. Potem chwycil siekiere i przecisnal sie przez okno akurat w chwili, kiedy rozlana oliwa zrobila „uumf!”.

Zeskoczyl w snieg i pobiegl na nabrzeze.

Prowadzily tam tez inne slady, wcale nie ludzkie. Kiedy dotarl do drzwi, machnal szeroko siekiera w ciemnosci. Wynagrodzil go urwany skowyt.

Schowana w krzywej szopie lodka byla w jednej czwartej wypelniona ciemna woda, ale nie osmielil sie nawet myslec o szukaniu czerpaka. Chwycil zakurzone wiosla i ze sporym wysilkiem, lecz niewielka szybkoscia wyplynal na rzeke.

Jeknal. Wolf biegl swobodnie po sniegu, a za nim reszta stada. Wydawalo sie, ze sa wszyscy.

Wolf przylozyl do ust zlozone dlonie.

— Bardzo cywilizowanie, wasza laskawosc! Ale widzisz, kiedy podlozysz ogien w stodole pelnej wilkow, one wpadaja w panike! Jednak kiedy sa wilkolakami, wasza laskawosc, jeden z nich po prostu otwiera wrota. Nie mozna zabic wilkolaka, panie Vimes!

— Powiedz to temu na przystani! — krzyknal Vimes, kiedy prad porwal lodke.

Wolf przez chwile spogladal w mrok szopy, po czym znow uniosl rece.

— Wyjdzie z tego, panie Vimes!

Vimes zaklal pod nosem, bo wbrew jego nadziei dwa wilkolaki rzucily sie do wody i teraz plynely szybko na drugi brzeg. Ale to takie psie zabawy… Skakac radosnie do wody pod golym niebem, ale walczyc jak lew przeciwko wannie.

Wolfgang ruszyl wzdluz brzegu. Tych dwoch z wody wyszlo na drugi i teraz po obu stronach biegli rowno z lodka.

Ale prad niosl ja coraz szybciej. Vimes zaczal oburacz wybierac wode.

— Nie wyprzedzicie rzeki, Wolf! — zawolal.

— Nie musimy, panie Vimes! To nie jest prawdziwy problem. Prawdziwy problem jest taki: czy pan moze przeplynac przez wodospad? Do zobaczenia wkrotce, Cywilizowany!

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×