wszystkie cechy czegos, czemu nie wychodzi zostawanie na drzewie, z czyms, czemu nie wychodzi ladowanie na ziemi.

— A masz! — wrzasnal Vimes.

W lesie ze wszystkich stron wznioslo sie wycie.

Galaz, ktora sciskal, pekla nagle. Przez chwile wisial jeszcze na smetnych portkach wujaszka Wani, ktore o cos zaczepily, ale stary material rozdarl sie i Vimes runal w dol.

Jego lot byl troche szybszy, poniewaz spadajacy wilkolak usunal z drogi sporo galezi, ale ladowanie okazalo sie bardziej miekkie, poniewaz wilkolak dopiero sie podnosil.

Wymachujaca reka Vimesa pochwycila zlamany konar.

Bron…

Mysli praktycznie zniknely, kiedy zacisnal palce. Cokolwiek zastapilo je na sciezkach mozgu, wylewalo sie z innego miejsca, majacego tysiace lat.

Wilkolak stanal wreszcie i konar trafil go z boku w glowe.

Para unosila sie z sir Samuela Vimesa, kiedy warczac niezrozumiale, zrobil krok naprzod. Raz jeszcze uderzyl maczuga. Zaryczal. W tym dzwieku nie bylo slow — pochodzil z czasu, gdy slowa jeszcze nie powstaly. Jesli tkwilo w nim jakiekolwiek znaczenie, to tylko lament, ze nie moze zadac wiekszego bolu.

Wilk zaskomlal, potknal sie, przekoziolkowal… i zmienil.

Czlowiek blagalnym gestem wyciagnal pokrwawiona reke.

— Prroosze…

Vimes zawahal sie z uniesiona maczuga.

Czerwona mgla wscieklosci opadla. Stal na osniezonym zboczu, zachodzilo slonce, moze uda sie dotrzec do wiezy…

Jednym ruchem, juz w locie zmieniajac sie z czlowieka w wilka, wilkolak skoczyl. Vimes runal na plecy w snieg. Czul oddech, krew… ale nie bol.

Pazury nie darly, zeby nie rwaly…

Przygniatajacy go ciezar zniknal.

— Niewiele brakowalo, sir — odezwal sie znajomy glos. — Prawde mowiac, lepiej nie okazywac im zadnej litosci.

Wlocznia przebila wilkolaka na wylot.

* * *

— Marchewa?

— Zaraz rozpalimy ogien. To latwe, jesli najpierw zanurzyc drewno w tych goracych tluszczowych zrodlach.

— Marchewa?

— Podejrzewam, ze dawno pan nie jadl. Nie ma tu wiele zwierzyny, tak blisko miasta, ale udalo nam sie…

— Marchewa?

— Eee… Slucham, sir.

— Co ty tu robisz, u demona?!

— To dosc skomplikowane, sir. Prosze, pomoge panu wstac. Vimes odepchnal dlon Marchewy, ktory chcial podniesc go na nogi.

— Dotarlem az tutaj, uprzejmie dziekuje. Mysle, ze sam potrafie stanac — oswiadczyl i zmusil nogi, by go podtrzymaly.

— Chyba stracil pan spodnie, sir.

— Tak. To jest to slynne ankhmorporskie poczucie humoru — warknal Vimes.

— Tylko ze… Angua niedlugo tu wroci i… i…

— Rodzina sierzant Angui, kapitanie, ma zwyczaj biegac w lesie po sniegu calkiem na gola… nago!

— Tak, sir, ale… To znaczy… No wie pan… To nie jest…

— Dam panu piec minut na znalezienie sklepu z ubraniami, dobrze, kapitanie? W przeciwnym razie… Zaraz, a gdzie sa te wszystkie wilkolaki, co? Spodziewalem sie, ze spadne na stos warczacych pyskow, a teraz pan tu jest, bardzo uprzejmie dziekuje, i ani jednego wilkolaka!

— Ludzie Gavina ich przepedzili, sir. Musial pan slyszec, jak wycie staje sie coraz glosniejsze.

— Ludzie Gavina, tak? Doskonale! Milo mi to slyszec! Brawo, Gavin! A teraz: kim, u demona, jest Gavin?

Z odleglego wzgorza rozleglo sie wycie.

— To jest Gavin — wyjasnil Marchewa.

— Wilk? Gavin jest wilkiem? Wilki uratowaly mnie przed wilkolakami?

— Wszystko w porzadku, sir. Kiedy sie pan zastanowi, to wlasciwie niczym sie nie rozni od tego, gdyby przed wilkolakami uratowali pana ludzie.

— Kiedy sie nad tym zastanawiam, to mysle, ze moze lepiej by bylo nie wstawac — odparl slabym glosem Vimes.

— Chodzmy do san, sir. Probowalem powiedziec, ze mamy panskie ubranie. Dzieki niemu Angua mogla pana wytropic.

Dziesiec minut pozniej owiniety w koc Vimes siedzial przy ognisku, a swiat wydawal sie miec troche wiecej sensu. Kawal dziczyzny smakowal wysmienicie, a Vimes byl zbyt glodny, by przejmowac sie faktem, ze rzeznik najwyrazniej uzyl zebow.

— Wilki szpieguja wilkolaki? — zapytal.

— Tak jakby, sir. Gavin ma oko na wszystko dla Angui. Sa… starymi przyjaciolmi.

Chwila ciszy przeciagnela sie odrobine za dlugo.

— Wydaje sie, ze to bardzo inteligentny wilk — powiedzial Vimes z braku czegos bardziej dyplomatycznego.

— Nie tylko. Angua sadzi, ze jest w czesci wilkolakiem, wiele pokolen wstecz.

— Cos takiego jest mozliwe?

— Ona uwaza, ze tak. Mowilem juz, ze dotarl az do Ankh-Morpork? Do wielkiego miasta. Moze pan sobie wyobrazic, jakie to bylo trudne?

Vimes obejrzal sie, slyszac cichy odglos za plecami.

Na granicy kregu swiatla stal wielki wilk. Przygladal mu sie w skupieniu. Nie byl to zwykly wzrok zwierzecia oceniajacego go na poziomie jedzenie/zagrozenie/rzecz. Za tymi oczami obracaly sie tryby. A u jego boku drapal sie wsciekle maly, ale dumny kundel.

— Czy to Gaspode? — zdziwil sie Vimes. — Ten pies, ktory zawsze sie kreci kolo komendy?

— Tak, on… pomogl mi sie tutaj dostac — potwierdzil Marchewa.

— Nie chce o to pytac… Ale lada chwila w drzewie otworza sie drzwi i wyjda przez nie Nobby z Colonem, tak?

— Mam nadzieje, ze nie, sir.

Gavin polozyl sie w poblizu ogniska i zaczal obserwowac Marchewe.

— Kapitanie — odezwal sie Vimes.

— Tak, sir?

— Zauwazyl pan, ze nie naciskalem o wyjasnienie, dlaczego jest pan tutaj i Angua takze?

— Tak, sir. — I co?

Vimes mial wrazenie, ze poznaje wyraz twarzy Gavina, nawet jesli ta twarz ma nietypowy ksztalt. Taka mine mozna bylo zobaczyc u dzentelmena, ktory stoi na rogu obok banku, obserwuje wejscia i wyjscia, przyglada sie, jak to wszystko dziala.

— Podziwialem panski talent dyplomatyczny, sir.

— Hm? Co? — rzucil Vimes, ciagle patrzac na wilka.

— Podziwialem sposob, w jaki unika pan pytan, sir.

Angua weszla w krag swiatla. Vimes zauwazyl, ze spoglada dookola, po czym zajmuje miejsce dokladnie posrodku miedzy Gavinem a Marchewa.

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×