— Wolfgang z przyjaciolmi wciaz go szuka — zapewnila ja Serafine. — Ale to fatalna pogoda dla kogos, kto ucieka przed prawem.

— On wcale nie ucieka! — oburzyla sie Sybil. — Nie jest niczemu winny!

— Oczywiscie, oczywiscie. Wszystkie dowody sa poszlakowe, naturalnie — oswiadczyla uspokajajaco baronowa. — Sugeruje jednak, ze kiedy tylko drogi przez gory beda przejezdne, ty i… no, personel powinniscie wrocic do bezpiecznego Ankh-Morpork. Zanim uderzy prawdziwa zima. My znamy okolice, moja droga. Jesli twoj maz jeszcze zyje, szybko sie nim zajmiemy.

— Nie pozwole, zeby tak go oskarzano! Sama widzialas, ze uratowal krola!

— Jestem tego pewna, Sybil. Obawiam sie, ze akurat wtedy rozmawialam z mezem, ale nawet przez moment nie watpilam w twoje slowa. Czy to prawda, ze pozabijal ludzi na przeleczy Wilinus?

— Co? To byli bandyci!

Na drugim koncu stolu baron uniosl kawal miesa i probowal rozerwac go zebami.

— Alez naturalnie. Tak. Naturalnie.

Sybil scisnela palcami grzbiet nosa. Wlasciwie nie uznalaby Sama za winnego morderstwa — prawdziwego morderstwa — nawet gdyby poswiadczylo to trzech bogow i litery wypisane na niebie. Ale opowiesci docieraly do niej czesto okrezna droga. Sam nakrecal sie przy roznych sprawach i czasem rozkrecal w jednej chwili. Byla ta okropna historia z mala dziewczynka i trzema mezczyznami przy Siostrach Dolly, a kiedy Sam wtargnal do ich mieszkania, odkryl, ze ktorys z nich ukradl jeden jej bucik. Slyszala potem, jak Detrytus mowil, ze gdyby go tam nie bylo, tylko Sam wyszedlby z tego pokoju zywy.

Potrzasnela glowa.

— Naprawde przydalaby mi sie kapiel — powiedziala. Na drugim koncu stolu rozlegl sie brzek.

— Moj drogi, bedziesz musial jesc kolacje w garderobie — rzucila baronowa, nie odwracajac glowy. Blysnela przelotnym usmieszkiem w strone lady Sybil. — Niestety, nie posiadamy w zamku takiej aparatury. — Nowa mysl przyszla jej do glowy. — Korzystamy z goracych zrodel. To o wiele bardziej higieniczne.

— W lesie?

— Och, calkiem niedaleko. A szybki bieg po sniegu jest bardzo odswiezajacy.

— Mysle, ze chyba raczej sobie poleze — odparla stanowczo lady Sybil. — Ale dziekuje za propozycje.

Przeszla do stechlej sypialni, oburzona w sposob niezmiernie dystyngowany.

Nie potrafila sie zmusic, by polubic Serafine, co bylo zaskakujace, poniewaz lady Sybil lubila nawet Nobby’ego Nobbsa, a to wymagalo sporego wysilku. Ale baronowej, zgrzytajacej jej po nerwach jak pilnik, nie znosila. W szkole tez jakos nie mogla sie do niej przekonac.

Wsrod calego niechcianego bagazu, ktory zrzucono na barki mlodej Sybil, by utrudnic jej marsz przez zycie, bylo takze zalecenie, by byla mila dla ludzi. Inni uwazali to czesto za dowod, ze nie mysli.

Nienawidzila sposobu, wjaki Serafine mowila o krasnoludach. Nazywala je podludzmi. Jasne, wiekszosc z nich zyla pod ziemia, ale Sybil dosyc lubila krasnoludy. Serafine mowila o trollach, jakby to byly… rzeczy. Sybil nie spotkala zbyt wielu trolli, ale te, ktore znala, staraly sie wychowac dzieci i zarobic pare dolarow, jak kazdy.

Co najgorsze, Serafine po prostu uznala, ze Sybil zgodzi sie z jej niemadrymi opiniami, poniewaz byla Dama. Sybil Ramkin nie zdobyla wyksztalcenia w tej dziedzinie. Filozofia moralnosci nie zajmowala wysokiej pozycji na liscie wykladanych przedmiotow, traktujacych raczej o aranzacjach kwiatowych. Zywila jednak silne przekonanie, ze w dowolnej mozliwej dyskusji sluszna strona bylaby ta, po ktorej nie stoi Serafine.

Pisala do niej listy tylko dlatego, ze tak wypada. Zawsze pisze sie listy do starych przyjaciol, nawet jesli stosunki z nimi wlasciwie nie sa przyjazne.

Siedziala na lozku i patrzyla na sciane, dopoki nie rozlegly sie krzyki, a kiedy rozlegly sie krzyki, wiedziala, ze Sam jest caly i zdrowy. Poniewaz tylko on potrafil kogos tak zdenerwowac.

Uslyszala szczek klucza w zamku.

I zbuntowala sie.

Byla duza i byla lagodna. Nie bardzo jej sie podobalo w szkole. Dla kogos duzego i lagodnego spolecznosc dziewczat nie jest ta, do ktorej dobrze byloby nalezec. Inni wtedy interpretuja to jako glupote albo — co gorsza — tepote.

Lady Sybil wyjrzala przez okno. Byla na drugim pietrze.

W oknie tkwily prety, ale zaprojektowane tak, by nie wpuszczac niczego z zewnatrz; od srodka dalo sie wysunac je ze szczelin. Na lozku lezalo sporo stechlych, ale grubych poszew i kocow. To wszystko nie sugerowaloby zbyt wiele przecietnej osobie, ale zycie w dosc surowej szkole dla dobrze urodzonych panien wiele potrafi nauczyc w dziedzinie eskapologii.

Piec minut po tym, jak przekrecil sie klucz w zamku, w oknie pozostal juz tylko jeden pret, ktory podskakiwal i zgrzytal o kamienie, jakby cos ciezkiego opuszczalo sie po mocno na nim zawiazanej linie uplecionej z poscieli.

* * *

Ognie pochodni jarzyly sie przy scianach zamku. Na wietrze lopotala upiorna czerwono-czarna flaga. Vimes wyjrzal za krawedz mostu — woda byla daleko w dole, biala od piany, zanim jeszcze dotarla do wodospadu. Jedyne mozliwe tutaj kierunki to naprzod i wstecz.

Ocenil swoja armie. Niestety, nie trwalo to dlugo — nawet policjant potrafi zliczyc do pieciu. Byl tez Gavin i jego stado, zaczajeni teraz wsrod drzew. I w koncu — bardzo stanowczo w koncu — Ga-spode, kapral Nobbs pieskiego swiata, ktory dolaczyl do oddzialu nieproszony.

Co jeszcze mial za soba? No wiec — przeciwnik wolal nie uzywac zadnej broni. Ta przewaga znikala jednak blyskawicznie, kiedy czlowiek sobie uswiadomil, ze ma do czynienia z kims, kto w jednej chwili moze sie uzbroic w bardzo paskudne kly i pazury.

Westchnal.

— Wiem, ze to twoja rodzina — zwrocil sie do Angui. — Nie bede mial pretensji, jesli zechcesz trzymac sie z tylu.

— Zobaczymy, sir. Prawda?

— Jak dostaniemy sie do srodka? — zapytal Marchewa.

— A jak ty bys sie do tego zabral, Marchewa?

— No… zaczalbym od pukania.

— Naprawde? Sierzant Detrytus! Naprzod, jesli mozna.

— Tak, sir?

— Rozwalcie te nieszczesne drzwi.

Vimes zwrocil sie znowu do Marchewy, kiedy troll przyjrzal sie bramie w zamysleniu i zaczal wykonywac dodatkowe obroty kolowrotu swojej kuszy. Stekal, bo sprezyny stawialy opor. Ich walka zakonczyla sie kleska.

— Rozumiesz, to nie jest Ankh-Morpork — powiedzial Vimes.

Detrytus uniosl kusze na ramie i zrobil krok do przodu.

Nastapil brzdek. Vimes riie widzial, jak wiazka strzal opuszcza loze. Prawdopodobnie zanim pokonaly kilka stop, zmienily sie w odlamki. W polowie drogi do bramy rozszerzajaca sie chmura drzazg wskutek tarcia powietrza eksplodowala plomieniem.

To, co trafilo w brame, bylo kula ognia, wsciekla i niepowstrzymana jak Piaty Elefant i poruszajaca sie ze znacznym procentem lokalnej predkosci swiatla.

— Detrytus, na bogow — mruknal Vimes, kiedy ucichl grzmot. — To nie jest kusza, to zagrozenie bezpieczenstwa panstwa.

Kilka kawalkow zweglonej bramy stuknelo o powierzchnie mostu.

— Wilki tam nie wejda, panie Vimes — uprzedzila Angua. — Gavin podazy za mna, ale one sie nie przylacza, nawet dla niego.

— Dlaczego nie?

— Poniewaz sa wilkami, sir. W budynkach nie czuja sie dobrze. Rozlegl sie cichy zgrzyt ponownie naciaganej kuszy Detrytusa.

— Do demona z tym — stwierdzil Vimes i ruszyl naprzod, dobywajac miecz.

Lady Sybil obciagnela suknie, dotychczas wetknieta za bielizne, i ostroznie przeszla przez niewielki

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×