Szkoda, ze i ja nie moge dostac czegos na rozgrzewke, westchnal. Mysli pojawialy sie wolno, jak krople marznacej wody. Czul, ze gdyby sie poruszyl, zaczalby sie z niego osypywac lod, szron skrzylby sie w jego sladach… Bialy snieg wypelnial umysl.

— On tu wroci! — syknela baronowa. — Ten upadek to glupstwo! I znajdzie cie!

— Po raz ostatni… ten kamien krasnoludow, jesli mozna. Wilki czekaja w lesie. Krasnoludy czekaja w miescie. Prosze oddac mi kamien, a moze wszyscy przezyjemy. To jest dyplomacja. Niech mnie pani nie zmusza, zebym sprobowal czegos innego.

— Wystarczy, ze powiem slowo… Angua gardlowo zawarczala.

Sybil podeszla do baronowej i chwycila ja za reke.

— Nigdy nie odpowiedzialas na zaden moj list! Tyle lat do ciebie pisalam!

Baronowa spojrzala na nia zdumiona, jak czesto zdarzalo sie ludziom zaatakowanym przez kasliwe non seauiturs Sybil.

— Jesli wie pan, ze mamy Kajzerke — powiedziala do Vimesa — to wie pan rowniez, ze nie jest prawdziwa. Co z niej przyjdzie krasnoludom?

— Tak, wykonano ja w Ankh-Morpork. Zrobiona w Ankh-Morpork! Powinni przybic ten tekst na spodzie. Ale ktos zabil czlowieka, ktory ja wyprodukowal. A to morderstwo. Wbrew prawu. — Vimes skinal baronowej. — Prawo to takie cos, co u siebie mamy.

* * *

Gaspode wypelzl z wody i stanal drzacy na kamieniu. Chyba kazdy kawalek ciala ma posiniaczony. W uszach slyszal nieprzyjemne dzwonienie. Krew sciekala mu z lapy. Ostatnie kilka minut wspominal dosc niewyraznie, choc pamietal, ze obejmowaly duzo wody, ktora walila w niego jak mlot.

Otrzasnal sie. Siersc brzekala w miejscach, gdzie woda zaczynala juz zamarzac.

Z przyzwyczajenia podszedl do najblizszego drzewa i podniosl noge.

PRZEPRASZAM…

Nastapila chwila skupionej, refleksyjnej ciszy.

— To nie fylo ladne, co wlasnie zrofiles — stwierdzil Gaspode.

PRZYKRO MI. TO CHYBA NIE JEST WlASCIWY MOMENT.

— Nie dla mnie, nie. Mogles doprowadzic do fizycznych uszkodzen.

TRUDNO CZASEM ZGADNAC, CO NALEZY POWIEDZIEC.

— Drzewa zwykle nie odpowiadaja. O to mi glownie chodzi. — Gaspode westchnal. — No to co sie teraz stanie?

NIE ROZUMIEM.

— Jestem martwy, prawda?

NIE. I CHYBA JA SAM JESTEM TYM NAJBARDZIEJ ZDZIWIONY, ALE TWOJ CZAS, JAK SIE ZDAJE, JESZCZE NIE NADSZEDL.

Smierc wyjal klepsydre, uniosl ja do zimnego swiatla gwiazd, popatrzyl chwile, po czym ruszyl wzdluz brzegu.

— Przepraszam, pewnie nie ma zadnej szansy, zefys mnie podwiozl? — zapytal Gaspode, brnac za nim w sniegu.

ABSOLUTNIE ZADNEJ.

— Fo wiesz, malemu pieskowi w glefokim sniegu marzna te, jak im tam, jesli lapiesz, o co mi…

Smierc zatrzymal sie przy niewielkiej zatoczce. W wodzie glebokosci kilku cali lezal niewyrazny ksztalt.

— Oj… — westchnal Gaspode.

Smierc pochylil sie. Cos blysnelo niebiesko, a potem zniknal. Gaspode zadrzal. Poczlapal przez wode i tracil nosem przemoczona siersc Gavina.

— Nie tak powinno to sie odbywac — zaskomlal. — Gdybys byl czlowiekiem, zlozyliby cie do wielkiej lodzi w czasie przyplywu i podlozyli ogien, zeby wszyscy widzieli. Nie powinno tak byc, ze jestes tylko ty i ja, sami na pustkowiu i mrozie.

Wiedzial, ze powinien jeszcze cos zrobic. Czul to w glebi siebie, w kosciach. Wyczolgal sie z powrotem na brzeg i wciagnal na pien zwalonej wierzby.

Odchrzaknal. A potem zawyl.

Wycie zaczelo sie niepewnie, z wahaniem, ale nabieralo mocy, glebi… A kiedy przerwal, by nabrac tchu, trwalo dalej, przechodzac od krtani do krtani w calym lesie.

To wycie go otulalo, kiedy zsunal sie z klody i pobrnal na wyzszy teren. Unosilo go w glebokim sniegu. Wilo sie miedzy drzewami: splot wielu glosow, jakby nabieral wlasnego zycia. Gaspode pamietal, jak myslal: Moze dotrze nawet do Ankh-Morpork.

Moze dotrze jeszcze o wiele dalej.

* * *

Baronowa zaimponowala Vimesowi. Walczyla, zapedzona w slepy zaulek.

— Nic nie wiem o zadnych zabojstwach… Wsrod lasu rozleglo sie wycie. Ile tam bylo wilkow? Czlowiek wcale ich nie widzial, a potem, kiedy sie odzywaly, mial wrazenie, ze stoja za kazdym drzewem. To wycie nie cichlo — trwalo i trwalo jak krzyk rzucony w jezioro powietrza, by zmarszczki siegnely az za gory. Angua odchylila glowe i krzyknela. Potem podeszla do baronowej, oddychajac ciezko przez zacisniete zeby. Kilka razy zacisnela palce.

— Oddaj mu… ten nieszczesny kamien — syknela. — Czy ktokolwiek… z was… stanie… przeciwko mnie? Teraz? Wiec daj mu kamien!

— Czyzby jakiests klopoty?

Igor przekustykal przez rozbita brame. Za nim szedl Detrytus. Igor spostrzegl dwa lezace ciala i podbiegl niczym bardzo wielki pajak.

— Przynies kamien! — warknela Angua. — A potem… odejdziemy. Czuje go. Czy wolisz, zebym sama go wziela?

Serafine rzucilajej wsciekle spojrzenie, odwrocila sie na piecie i pobiegla do zamku. Inne wilkolaki cofaly sie przed Angua, jakby jej wzrok byl pejczem.

— Jesli nie potrafisz tym ludziom pomoc — odezwal sie Vimes do kleczacego Igora — twoja przyszlosc nie wyglada za dobrze.

Igor skinal glowa.

— Ten tutaj — wskazal Tantony’ego — ma tylko powierzchowna rane. Pozstszywam go bez problemow. Ten… — stuknal palcem Marchewe. — Pastskudne zlamanie. — Uniosl glowe. — Pan Wolfgang znowu stsie bawil?

— Mozesz go doprowadzic do normy? — warknal Vimes.

— Nie, to jego stszczestsliwy dzien — odparl Igor. — Moge go doprowadzic do lepiej niz normy. Wlastsnie dostsalem stsliczna pare nerek, nalezaly do mlodego pana Crapanstsy’ego, chyba nigdy nie tknely kropli motsnego trunku. Pech z ta lawina.

— Sa mu potrzebne? — zapytala Angua.

— Nie, ale nalezy korzystsac z kazdej okazji, by stsie dostskona-lic. Zawstsze to powtarzam. — Igor usmiechnal sie. Byl to niezwykly widok. Blizny przesuwaly sie po jego twarzy jak gasienice.

— Poskladaj mu tylko reke — rzekl stanowczo Vimes.

Wrocila baronowa w otoczeniu kilku wilkolakow. One takze sie cofnely, gdy Angua odwrocila sie do nich.

— Wez go sobie — powiedziala Serafine. — Zabierz ten smiec. To podrobka. Nie popelniono zadnego przestepstwa!

— Jestem policjantem — oswiadczyl Vimes. — Zawsze potrafie znalezc przestepstwo.

Sanie wlasciwie pod wlasnym ciezarem zsuwaly sie po trakcie do Bzyku. Miejscy straznicy biegli obok i popychali je czasem. Po stracie kapitana byli oszolomieni i zagubieni. Nie mieli ochoty sluchac rozkazow Vimesa, ale robili to, co kazala im Angua, poniewaz Angua nalezala do klasy, ktora zawsze wydawala im polecenia.

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×