gdyby okazala sie doskonala kontynuatorka. Prosze spojrzec, nawet zylki sa tam, gdzie trzeba.

— Przeciez Albrecht mogl pana zdradzic!

— Co zdradzic? Nie jest krolem, ale bardzo bym sie zdziwil, gdyby ktos z jego rodu nie zasiadl kiedys na tronie, gdy nadejdzie czas. Jak sobie poscielesz, tak sie wyspisz, jak mawiaja Igory.

Krol pochylil sie do Vimesa.

— Pracowal pan w blednym mniemaniu, jak podejrzewam, ze skoro Albrecht nie lubi Ankh-Morpork i ma… staroswieckie poglady, to jest zlym krasnoludem. Ale znamy sie od dwustu lat. Jest uczciwy i honorowy… bardziej ode mnie, jak uwazam. Piecset lat temu bylby znakomitym krolem. Dzis moze juz nie. Moze… ha… toporowi moich przodkow przyda sie nowa rekojesc. Ale teraz ja jestem krolem, a on akceptuje to calym sercem, poniewaz gdyby nie, uznalby, ze nie jest krasnoludem. Rozumie pan? Oczywiscie bedzie teraz mi sie sprzeciwial na kazdym kroku. Byc dolnym krolem to nie jest latwa praca. Ale, ze uzyje jednej z waszych metafor, wszyscy siedzimy w jednej lodzi. Pewnie, mozemy probowac wypchnac sie nawzajem za burte, jednak tylko szaleniec, jak Dee, wybija dziure w dnie.

— Kapral Tyleczek sadzila, ze wybuchnie wojna… — oswiadczyl slabym glosem Vimes.

— Zawsze znajda sie jakies gorace glowy. Ale chociaz spieramy sie, kto steruje lodzia, nikt nie przeczy temu, ze to wazna podroz. Widze, ze jest pan zmeczony. Niech panska opiekuncza dama odprowadzi pana do domu. Ale na pozegnanie… Co to takiego, wasza ekscelencjo, czego pragnie Ankh-Morpork?

— Ankh-Morpork chce znac nazwiska mordercow — wymamrotal Vimes.

— Nie, tego chce komendant Vimes. Czego chce Ankh-Morpork? Zlota? Zwykle chodzi o zloto. A moze zelaza? Zuzywacie duzo zelaza.

Vimes zamrugal. Poddal sie w koncu. W jego mozgu nic juz nie pozostalo. Nie byl nawet pewien, czy potrafi wstac. Przypomnial sobie jedno slowo.

— Tluszczu — oznajmil tepo.

— Aha. Piaty Elefant. Jest pan pewien? Mamy teraz sporo dobrego zelaza. Zelazo czyni silnym. Tluszcz czyni jedynie sliskim.

— Tluszcz — powtorzyl Vimes, czujac, jak ogarnia go ciemnosc. — Mnostwo tluszczu.

— No coz, naturalnie. Cena wynosi dziesiec ankhmorporskich centow za barylke, jednakze, wasza ekscelencjo, poniewaz dobrze sie poznalismy, sklonny bylbym moze…

— Piec centow za barylke pierwszej klasy wysoko przetopionego, trzy centy za klase druga, dziesiec centow za barylke ciezkiego loju dostarczona bezpiecznie do Ankh-Morpork — powiedziala Sybil. — I wszystko z pokladow Siodla Schmaltzbergu, mierzone w skali Staloskorki. Mam pewne watpliwosci co do dlugoterminowej jakosci szybow Wielkiego Kla.

Vimes usilowal skupic wzrok na zonie. Wydawala sie nagle bardzo odlegla, nie wiedziec czemu.

— Co?

— Wiesz, troche poczytalam, kiedy siedzialam w ambasadzie. Te notesy. Przepraszam.

— Chce nas pani puscic z torbami, madame? — Krol uniosl rece.

— Mozemy byc elastyczni w kwestii dostaw — odparla lady Sybil.

— Klatch zaplaci co najmniej dziewiec za pierwsza klase.

— Ale klatchianski ambasador nie siedzi tutaj… Krol sie usmiechnal.

— Ani nie ma takiej zony, pani, na swoje nieszczescie. Szesc, piec i pietnascie.

— Szesc z obnizka do pieciu po dwudziestu tysiacach, trzy i pol rowno dla klasy drugiej. Mozemy dac trzynascie za loj.

— Do przyjecia, ale niech pani da czternascie za bialy loj, a ja zgodze sie na siedem za twardy loj z nowych pokladow, ktore wlasnie otwieramy. Daja calkiem przyzwoite swiece, pani wie.

— Szesc, obawiam sie. Nie zbadaliscie jeszcze pelnych zasobow tych zloz i wydaje mi sie, ze w nizszych warstwach mozna rozsadnie oczekiwac wysokich poziomow zanieczyszczen i SCK. Poza tym sadze, ze wasze prognozy dotyczace ich zawartosci grzesza nadmiernym optymizmem.

— Co to jest SCK? — wymamrotal Vimes.

— Spalone chrupiace kawalki — wyjasnila Sybil. — Glownie niewiarygodnie wielkie i pradawne zwierzeta wysmazone na skwarki.

— Zdumiewa mnie pani, lady Sybil — powiedzial krol. — Nie sadzilem, ze zna sie pani na wydobyciu tluszczu.

— Przygotowywanie sniadan dla Sama to edukacja sama w sobie, wasza wysokosc.

— No coz, czy zwykly krol moze sie sprzeciwic? Niech bedzie szesc. Cena pozostanie niezmieniona przez dwa lata… — Krol zauwazyl, ze Sybil otwiera usta. — Dobrze, dobrze. Przez trzy. Nie jestem krolem nierozsadnym.

— Ceny na nabrzezu?

— Jak moglbym odmowic?

— Zatem zgoda.

— Dokumenty trafia do pani zaraz rankiem. A teraz naprawde musimy pojsc kazdy swoja droga. Widze, ze jego ekscelencja ma za soba ciezki dzien. Ankh-Morpork bedzie plywalo w tluszczu. Nie wyobrazam sobie nawet, co bedziecie z nim robic.

— Swiatlo — powiedzial Vimes.

I kiedy w koncu ogarnela go ciemnosc, padl lagodnie w rozwarte ramiona snu.

* * *

Sam Vimes obudzil sie, czujac zapach goracego tluszczu. Otaczala go miekkosc. Praktycznie go wiezila.

Przez chwile sadzil, ze to snieg, tyle ze snieg zwykle nie jest taki cieply. W koncu zidentyfikowal ja jako godna obloku miekkosc materaca na ambasadorskim lozu.

Pozwolil, by jego uwaga powrocila do zapachu tluszczu. Byly w nim… podteksty. W szczegolnosci wyrazna skladowa spalenizny. Poniewaz zakres gastronomicznych rozkoszy Sama Vimesa obejmowal pasmo od „dobrze wysmazonego” do „skarmelizowanego”, bylo to bardzo obiecujace.

Zmienil pozycje i natychmiast tego pozalowal. Kazdy miesien w ciele jeknal protestujaco. Sam Vimes polozyl sie wiec nieruchomo i czekal, az wygasnie ogien w jego grzbiecie.

W glowie ukladaly mu sie powoli strzepy i okruchy minionych dwoch dni. Raz czy dwa razy sie skrzywil. Czy naprawde przebil lod w taki sposob? Czy rzeczywiscie stanal do walki z wilkolakiem, chociaz zwierz byl tak silny, ze moglby zgiac miecz w obrecz? Czy Sybil wytargowala od krola mnostwo tluszczu? I…

Tak czy inaczej lezal teraz w milym, cieplym lozku, a sadzac po zapachu, zblizalo sie juz sniadanie.

Kolejny element wspomnien wplynal na swoje miejsce. Vimes steknal i z trudem zsunal nogi z lozka. Nie, Wolfgang nie mogl tego przezyc, niemozliwe.

Nagi powlokl sie do lazienki i pokrecil wielkimi kurkami. Chlusnela ciepla, cuchnaca woda.

Po chwili lezal juz w wannie. Bylo mu troche za goraco, ale pamietal sniegi… Byc moze od tej chwili juz zadna kapiel nie bedzie dostatecznie goraca.

Splukal z siebie czesc bolu.

Ktos zapukal do drzwi.

— To ja, Sam!

— Sybil?

Weszla, niosac dwa ogromne reczniki i swieze ubranie.

— Dobrze cie widziec znowu na nogach. Igor smazy kielbaski. Nie podoba mu sie to. Uwaza, ze nalezy je gotowac. Szykuje tez opadek, plamiak fikkunski i cierpiacy pudding. Nie chcialam, rozumiesz, zeby jedzenie trafilo na smietnik. Chyba nie mam ochoty zostawac tu do konca uroczystosci.

— Wiem, o co ci chodzi. Jak sie czuje Marchewa?

— Powiedzial, ze nie chce kielbasek.

— Co? Jest zdro… Moze chodzic?

— A przynajmniej siedziec. Igor to cudotworca. Angua twierdzi, ze to bylo brzydkie zlamanie, ale on uzyl jakiejs aparatury, ktora… No, w kazdym razie Marchewa nie ma juz nawet temblaka.

— Przydatny czlowiek. Warto takiego miec pod reka — uznal Vimes, wciagajac cywilizowane spodnie.

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату