— Angua mowi, ze ma w piwnicy lodownie, a w niej zamrozone sloje z… z… Powiedzmy tyle, ze proponowal dla ciebie na sniadanie watrobke z cebulka, ale powiedzialam: nie.

— Lubie watrobke z cebulka — oswiadczyl Vimes. Pomyslal chwile. — W kazdym razie lubilem do teraz.

— Wydaje mi sie, ze krol tez chce, bysmy wyjechali. Bardzo uprzejmie. Wielu pelnych szacunku krasnoludow zjawilo sie tu z dokumentami zaraz rano.

Vimes ponuro kiwnal glowa. To mialo sens. Gdyby on byl krolem, tez by wolal, zeby Vimes jak najszybciej sie wyniosl. Tutaj prosze, podziekowania i wyrazy wdziecznosci, sliczna umowa handlowa, bardzo nam przykro, ze musi pan jechac, prosze nas znowu odwiedzic, byle nie za szybko…

Na sniadanie dostal wszystko, o czym marzyl. Potem poszedl odwiedzic inwalide.

Marchewa byl blady, mial podkrazone oczy, ale sie usmiechal. Siedzial w lozku i pil fettsuppe.

— Dzien dobry, panie Vimes! Rozumiem, ze wygralismy?

— Angua ci nie mowila?

— Lady Sybil powiedziala, ze pobiegla gdzies z wilkami, kiedy spalem.

Jak najlepiej potrafil, Vimes strescil wydarzenia zeszlej nocy.

— Gavin byl szlachetnym zwierzeciem — rzekl po chwili Marchewa. — Przykro mi, ze nie zyje. Na pewno bysmy sie zaprzyjaznili.

Kazde slowo powiedziales calkiem szczerze, myslal Vimes. Wiem, ze tak. Ale wszystko ulozylo sie dla ciebie calkiem dobrze, co? Jak zawsze. Gdyby zdarzylo sie odwrotnie, gdyby Gavin pierwszy zaatakowal Wolfa, wiem, ze to ty bys spadl z tym draniem do rzeki. Ale nie spadles… Gdybys byl kostka, zawsze wypadalyby na tobie same szostki.

Ale kostki nie rzucaja sie same. Gdyby nie przeczyloby to wszystkiemu, co chcialby, aby bylo prawdziwe dla swiata, Vimes moglby niemal uwierzyc w kierujace ludzkimi losami przeznaczenie. I niech bogowie maja w opiece innych, ktorzy sa w poblizu, kiedy to wielkie przeznaczenie dziala w swiecie i owija wokol siebie kazdego nieszczesnika…

Glosno powiedzial:

— Ten biedny Gaspode tez polecial.

— Jak? Co tam robil?

— No, mozna powiedziec, ze zyskal pelna uwage naszego chlopaczka. Prawdziwy uliczny wojownik.

— Biedak. W glebi serca byl dobrym psem.

I znowu slowa te wydalyby sie blahe i niewlasciwe u kogokolwiek innego, ale zyskaly znaczenie poprzez sposob, w jaki Marchewa je wypowiedzial.

— Co z Tantonym? — zainteresowal sie Vimes.

— Lady Sybil mowila, ze poszedl sobie dzis rano.

— Wielkie nieba! Przeciez Wolfgang gral w kolko i krzyzyk na jego piersi!

— Igor swietnie sobie radzi z igla, sir.

Po chwili zamyslony Sam Vimes wyszedl na dziedziniec. Igor ladowal juz bagaze do powozow.

— Eee… Ktorym jestes? — zapytal Vimes.

— Igorem, jafhie panie.

— Aha. No jasne. Powiedz, dobrze ci tutaj? Przydalby sie nam w strazy ktos… ktos o twoich talentach. Naprawde.

Igor spojrzal na niego z dachu powozu.

— W Ankh-Morpork, jafnie panie? Cof podobnego… Kazdy chce wyjechac do Ankh-Morpork. To bardzo kufaca propozycja. Ale znam foje obowiazki, wafa ekfelencjo. Mufe przygotowac tu fyftko dla naftepnego ekfelencji.

— No ale…

— Jednakze fczefliwie fie fklada, moj foftrzeniec Igor fuka wlafnie jakiejf pofady. Powinien dobrze fie urzadzic w Ankh-Morpork. Jeft troche za nowoczefny dla Uberwaldu, to na pewno.

— Porzadny chlopak?

— Ma ferce na wlafciwym miejfcu. Wiem to z cala pewnofcia, jafnie panie.

— No… dobrze. W takim razie go zawiadom. Odjezdzamy, jak tylko bedziemy gotowi.

— Bedzie zachwycony, jafnie panie! Flyfalem, ze w Ankh-Morpork ciala leza fobie na ulicy, tylko zbierac!

— Nie jest az tak zle, Igorze.

— Trudno, nie mozna miec fyftkiego. Zawiadomie go natychmiaft. Igor odszedl krokiem zblizonym do przyspieszonego kustykania. Ciekawe, dlaczego oni wszyscy tak chodza, zastanowil sie Vimes.

Musza miec jedna noge krotsza od drugiej. Albo to, albo calkiem nie umieja dobierac sobie butow.

Usiadl na schodkach prowadzacych do budynku i siegnal po cygaro. Czyli tak sie to konczy… Znowu ta przekleta polityka. Zawsze chodzi o przekleta polityke albo przekleta dyplomacje. Obrzydliwe klamstwa w eleganckich kostiumach. Kiedy czlowiek schodzi z ulic, przestepcy zwyczajnie przeslizguja mu sie miedzy palcami. Krol, lady Margolotta, Vetinari… oni zawsze szukaja jakiegos ogolnego obrazu. Vimes wiedzial, ze sam jest i zawsze bedzie czlowiekiem od malych obrazkow. Dee jest uzyteczna, wiec pewnie dostanie, no, pare dni kruszenia chleba czy jakie tam kary tu przewiduja za niegrzecznosc. W koncu zniszczyla tylko falszywy kamien, prawda?

Prawda?

Ale myslala, ze popelnia o wiele ciezsza zbrodnie. A to powinno cos znaczyc, przynajmniej w osobistej Vimesowej galerii malych obrazkow.

Natomiast baronowa byla winna jak wszystkie demony. Gineli ludzie. Co do Wolfganga… coz, pewni ludzie po prostu rodza sie winni. Po prostu. Cokolwiek zrobia, staje sie przestepstwem wlasnie dlatego, ze oni to zrobili. Dmuchnal oblokiem dymu.

Takim ludziom nie powinno sie pozwalac zwyczajnie umrzec i zniknac ze sprawy. Ale… on nie umarl.

Sybil mowila, ze wilki zbadaly teren bardzo daleko w dol rzeki, na obu brzegach. Nie wywachaly go. Nizej byla masa progow i nastepny wodospad. Nawet gdyby go to nie zabilo, pewnie zalowalby, ze przezyl.

Jesli poplynal z pradem. Ale w gorze rzeki tez nie bylo nic procz spienionej wsciekle wody, az do miasteczka.

Nie, nie moglby… Nikt nie zdola poplynac w gore wodospadu… Lekkie uczucie chlodu zrodzilo sie Vimesowi na karku. Ale… Przeciez kazdy rozsadny osobnik wynioslby sie z kraju, prawda? Szukaly go wilki, Tan tony nie wspominal cieplo, a jesli Vimes prawidlowo ocenil krola, to krasnoludy tez maja dla niego jakas niewielka mroczna zemste…

Klopot polega na tym, ze jesli w myslach naszkicowac wizerunek rozsadnego osobnika i sprobowac nalozyc go na wizerunek Wolfa, nie da sie ich dopasowac w zadnym miejscu.

Jest takie stare powiedzenie, ze jak pies zawsze wraca do swoich wymiocin, tak duren wraca do swego szalenstwa. To obejmowalo Wolfa z obu stron.

Vimes wstal i odwrocil sie czujnie. Nikogo nie zauwazyl. Z bramy prowadzacej na ulice dobiegaly zwyczajne odglosy: smiech przechodniow, brzek uprzezy, szuranie lopaty odgarniajacej snieg, ktory spadl noca.

Przeszedl ostroznie do ambasady, caly czas opierajac sie plecami o sciane, i bokiem dotarl do schodow — po drodze zagladal we wszystkie drzwi. Przebiegl przez rozlegly hol, zrobil przewrot przez ramie i stanal pod przeciwna sciana.

— Cos sie stalo, sir? — spytala Cudo. Przygladala mu sie ze szczytu schodow.

— Ehm… Nie zauwazylas czegos dziwnego? — Vimes otrzepal sie, troche zazenowany. — I zdaje sobie sprawe, ze mowie o budynku z Igorem wewnatrz.

— Moze cos pan podpowie, sir?

— Wolfgang, do licha!

— Przeciez on jest martwy, sir. Prawda?

— Nie dosc martwy!

— No… to co mam robic?

— Gdzie jest Detrytus?

— Poleruje swoj helm, sir — odparla Cudo na granicy paniki.

— Po demona marnuje czas na cos takiego?

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×