wielkiego miasta.

Vimes przez chwile patrzyl mu w oczy, a potem klepnal w ramie.

— Trzymaj sie tej mysli — poradzil.

Poszedl dalej. Po chwili zahamowal przy nim powoz. Zatrzymal sie tak cicho — bez brzekniecia uprzezy czy stuku podkowy — ze zaszokowany Vimes odskoczyl na bok.

Konie byly czarne, z czarnymi pioropuszami na lbach. Powoz byl karawanem; tradycyjne dlugie, oszklone okna przeslanialy teraz czarne, matowe szyby. Nie mial woznicy; lejce wisialy zawiazane luzno na mosieznej balustradce.

Drzwiczki otworzyly sie i wyjrzala przez nie postac w woalce.

— Vasza ekscelencjo? Prosze pozvolic, ze podvioze pana do ambasady. Vyglada pan na zmeczonego.

— Nie, dziekuje — odparl ponuro.

— Przepraszam za te przesadna czern — dodala lady Margolotta. — Ale przy takich okazjach jest raczej oczekivana, niestety…

Wsciekly Vimes podskoczyl na stopien i wsunal sie do wnetrza.

— Ty mi powiedz! — warknal, machajac jej palcem przed nosem.

— Jak ktokolwiek moze poplynac w gore wodospadu? Bylem sklonny uwierzyc we wszystko, jesli chodzi o tego drania, ale czegos takiego nawet on by nie potrafil.

— To rzeczyviscie zagadka — przyznala chlodno wampirzyca. Powoz bez woznicy potoczyl sie dalej. — Moze nadludzka sila?

— A teraz go nie ma i wampiry sa gora, tak?

— Vole myslec, ze to blogoslavienstwo dla calej krainy. — Lady Margolotta usiadla wygodnie. Jej szczur z kokarda na szyi obserwowal Vimesa podejrzliwie ze swojego miejsca na rozowej poduszce.

— Volfgang byl sadystycznym morderca, osobnikiem piervotnym, ktorego bala sie navet vlasna rodzina. Delfina… przepraszam, Angua zyska teraz spokoj ducha. To inteligentna mloda dama, zavsze tak uvazalam. Vyjazd stad to najlepsze, co mogla zrobic. Ciemnosc bedzie teraz nieco mniej przerazajaca. Sviat stanie sie lepszy.

— A ja oddalem ci Uberwald?

— Niech pan nie bedzie durniem. Ubervald jest vielki. To tylko nieduza jego czesc. I teraz ta czesc sie zmieni. Byl pan povievem sviezego povietrza.

Lady Margolotta wyjela z torebki dluga cygarniczke i wsunela w nia czarnego papierosa. Sam sie zapalil.

— Jak pan, znalazlam pocieszenie w… innym nalogu — powiedziala. — Czarne Scopani. Hoduja tyton w absolutnej ciemnosci. Niech pan sprobuje. Mozna nim uszczelniac dachy. O ile viem, Igor robi cygara, zvijajac liscie miedzy svoimi udami. — Wypuscila smuzke dymu. — V kazdym razie miedzy czyimis udami.

Oczwiscie zal mi baronovej. To musi byc trudne dla vilkolaka, ta sviadomosc, ze vychovala potvora. Co do barona, vystarczy dac mu kosc, a bedzie szczeslivy przez dlugie godziny. — Kolejna smuzka dymu. — I niech pan sie opiekuje Angua. Szczesliva Rodzinka nie jest gra popularna vsrod nieumarlych.

— Pomoglas mu wrocic! Tak jak wczesniej mnie!

— Och, i tak by vrocil, po pevnym czasie. V clwili kiedy by sie pan go nie spodzieval. Vytropilby Angue niczym rosomak. Lepiej, ze vszystko skonczylo sie dzisiaj. — Poprzez dym rzucila mu pelne podziwu spojrzenie. — Dobrze pan sobie radzi z gnievem, vasza ekscelencjo. Oszczedza go pan na te chvile, kiedy jest potrzebny.

— Nie moglas wiedziec, ze go pokonam! Zostawilas mnie w sniegu! Nie bylem nawet uzbrojony!

— Havelock Vetinari nie przyslalby do Ubervaldu jakiegos blazna. — Wiecej dymu snujacego sie w powietrzu. — A przynajmniej nie glupiego blazna.

Vimes zmruzyl oczy.

— Znalas go kiedys, prawda?

— Tak.

— I nauczylas wszystkiego, co wie, tak?

Dmuchnela dymem przez nos i usmiechnela sie promiennie.

— Slucham? Sadzi pan, ze to ja uczylam jego? Drogi panie… A co do kvestii, co ja z tego mam… Troche viecej svobody. Troche vplyvov. Polityka jest bardziej interesujaca niz krev, vasza laskavosc. I o viele zabavniejsza. Prosze sie strzec zreformovanych vampirow, moj panie… Laknienie krvi to tylko laknienie i przy odpoviedniej starannosci mozna przekierovac je na inne tory. Ubervald bedzie potrzeboval politykow. Aha, jestesmy na miejscu — dodala, choc Vimes moglby przysiac, ze nawet nie zerknela w okno.

Drzwiczki sie otworzyly.

— Jesli moj Igor vciaz tam jest, prosze mu przekazac, ze czekam na niego w dolnym miescie. Milo bylo znov pana vidziec i jestem pevna, ze jeszcze sie spotkamy. Prosze przekazac moje czule pozdrowienia lordovi Vetinari.

Drzwiczki sie zatrzasnely i karawan odjechal.

Vimes zaklal pod nosem.

Hol ambasady roil sie od Igorow. Kilka na powitanie dotknelo palcami czol, a przynajmniej linii szwow. Nosily roznych rozmiarow ciezkie metalowe pojemniki, na ktorych tworzyly sie krysztalki lodu.

— Co jest? — zapytal. — To pogrzeb Igora? — I wtedy do niego dotarlo. — Bogowie… I kazdy dostaje cos do zabrania?

— Mozna tak to nazwac, mozna inaczej — odpowiedzial mu Igor. — Ale fadzimy, ze zakopywanie ciala w ziemi jeft dofc makabryczne. Te fyftkie robaki i w ogole. — Stuknal w blaszane pudlo pod pacha. — W ten fpofob raz-dwa znowu ftanie na nogi — dodal z satysfakcja.

— Reinkarnacja na raty, co?

— Bardzo zabawne, jafnie panie — rzekl Igor grobowym glosem. — Ale to zadziwiajace, czego ludzie potrzebuja. Ferca, watroby, rece… Prowadzimy lifte godnych uwagi przypadkow. Do wieczora w tych czefciach kraju pojawi sie wielu fczefliwych ludzi…

— A te czesci pojawia sie w wielu szczesliwych ludziach?

— Brawo, jafnie panie. Widze, ze jeft pan dowcipny. A pewnego dnia jakif biedak dozna naprawde ciezkiego urazu mozgu, a wtedy… — Znowu postukal w oszronione pudlo. — Jak fobie pofcielef, tak fie wyfpif.

Skinal glowa Cudo i Vimesowi.

— Mufe juz ifc. Tyle do zrobienia, wie pan, jak to jeft.

— Wyobrazam sobie.

Jak topor mojego dziadka, pomyslal Vimes; wymienia sie niektore kawalki, ale to zawsze jest Igor.

— To naprawde bardzo uczynni ludzie, sir — powiedziala Cudo, gdy ostatni z Igorow wykustykal na zewnatrz. — Robia wiele dobrego. Zabrali nawet jego ubranie i buty, bo tez moga sie komus przydac.

— Wiem, wiem. Ale…

— Rozumiem, o co panu chodzi, sir. Wszyscy czekaja w gabinecie. Lady Sybil powiedziala, ze pan wroci. Ze ktos z takim spojrzeniem w oku zawsze wraca.

— Wszyscy jedziemy na koronacje. Rownie dobrze mozemy obejrzec impreze do konca. Tak masz zamiar sie ubrac, Cudo?

— Tak, sir.

— Ale to tylko… zwyczajne ubranie krasnoluda. Spodnie i wszystko…

— Tak, sir.

— Przeciez Sybil mowila mi, ze masz taka urocza zielona kreacje i helm z piorem.

— Tak, sir.

— Masz prawo nosic, co tylko zechcesz, wiesz przeciez.

— Tak, sir. Ale pomyslalam o Dee. I przygladalam sie krolowi, kiedy z panem rozmawial, i… Rzeczywiscie moge nosic to, co chce, sir. O to wlasnie chodzi. Nie musze nosic tej sukni i nie powinnam jej nosic tylko dlatego, ze inni tego nie chca. Poza tym wygladam w niej jak dosc niemadra salata.

— To dla mnie troche zbyt skomplikowane, Cudo.

— Bo to pewnie krasnoludzie reakcje, sir. Vimes otworzyl drzwi do gabinetu.

— Skonczone — oswiadczyl.

— Nikt inny nie ucierpial? — upewnila sie Sybil.

— Tylko Wolfgang.

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×