— Hmmm?
Wilk wycofal sie z podkulonym ogonem, ale wciaz sie zdawalo, ze niewidzialna smycz laczy go z Marchewa.
— Angua? — rzucil Marchewa, nie odrywajac wzroku od zwierzecia.
— Tak?
— Umiesz mowic po wilczemu? Znaczy, w tej postaci?
— Troche. Sluchaj, skad wiedziales, co zrobic?
— Och, obserwowalem zwierzeta — odparl, jakby to wszystko tlumaczylo. — Powiedz im, prosze… Powiedz, ze jesli teraz sobie pojda, nie zrobie im krzywdy.
Zdolala wyszczekac te slowa. W ciagu tych kilku sekund wszystko sie zmienilo. Teraz to Marchewa pisal scenariusz.
— Powiedz im tez, ze chociaz odchodze, moge jeszcze wrocic. Jak ten ma na imie? — skinal glowa w strone skulonego wilka.
— To jest Je Zle Mieso — szepnela Angua. — Byl… to znaczy jest przywodca stada po smierci Gavina.
— Wiec powiedz im, ze bardzo mi odpowiada, by im nadal przewodzil. Powiedz to wszystko.
Przygladaly sie jej z uwaga. Wiedziala, co mysla. Pokonal ich przywodce. Czyli wszystko jest zalatwione. Wilki nie maja w umyslach miejsca na niepewnosc.
Zwatpienie to luksus dla gatunkow, ktore nie zyja o jeden posilek od glodowej smierci. Wciaz mialy w myslach gavinoksztaltna pustke i Marchewa w nia wszedl. Oczywiscie, to dlugo nie potrwa. Ale tez nie musi.
On zawsze, zawsze jakos znajduje wejscie, myslala. Nie zastanawia sie nad tym, nie planuje, po prostu sie wsuwa. Uratowalam go, bo sam nie mogl sie uratowac, a Gavin go uratowal, bo… bo… bo mial jakis powod… I jestem prawie, prawie pewna, ze Marchewa sam nie wie, w jaki sposob owija caly swiat wokol siebie. Prawie… Jest dobry, lagodny, urodzil sie, by byc krolem takim, jak w dawnych czasach — z debowymi liscmi na glowie, rzadzacym spod drzewa — i choc bardzo sie stara, nigdy jeszcze nie mial zadnej cynicznej mysli.
Jestem prawie pewna.
— Chodzmy juz — powiedzial Marchewa. — Koronacja niedlugo sie skonczy, a nie chcialbym, zeby pan Vimes sie niepokoil.
— Marchewa! Musisz mi cos powiedziec.
— Co takiego?
— To moglo sie zdarzyc ze mna. Zastanawiales sie nad tym? Przeciez to moj brat. Byc dwoma istotami rownoczesnie, ale nigdy zadna z nich do konca… Nie nalezymy do stworzen najbardziej stabilnych psychicznie.
— Zloto i bloto pochodza z tej samej sztolni — odparl Marchewa.
— To tylko takie powiedzenie krasnoludow!
— Ale to prawda. Nie jestes nim.
— Ale gdyby to sie stalo… gdyby… czy zrobilbys to co Vimes? Czy to ty wzialbys bron i poszedl za mna? Wiem, ze nie sklamiesz. Musze wiedziec. Czy to bylbys ty?
Troche sniegu zsunelo sie z galezi. Wilki patrzyly. Marchewa spojrzal na szare niebo i kiwnal glowa.
— Tak.
Westchnela.
— Obiecujesz?
Vimes byl zaskoczony, jak szybko koronacja zmienila sie w dzien roboczy. Zagraly jeszcze glosno rogi, rozplynely sie tlumy i przed krolem stopniowo utworzyla sie kolejka.
— Nie dali mu nawet czasu, zeby odpoczal — oburzyla sie lady Sybil, kiedy szli w strone wyjscia.
— Nasi krolowie to… krolowie pracujacy — odparla Cudo, a Vimes uslyszal dume w jej glosie. — Ale teraz nastepuje chwila, kiedy krol rozdaje laski.
Jakis krasnolud dogonil Vimesa i z szacunkiem pociagnal go za plaszcz.
— Krol pragnie teraz spotkac sie z wasza ekscelencja — poinformowal.
— Przeciez stoi tam potworna kolejka!
— Mimo to. — Krasnolud odchrzaknal grzecznie. — Krol pragnie teraz spotkac sie z panstwem. Wszystkimi.
Zaprowadzil ich na sam poczatek. Vimes czul liczne spojrzenia wbijajace mu sie w kark.
Krol dostojnym skinieniem odprawil poprzedniego petenta, a delegacja Ankh-Morpork zostala zrecznie wysunieta do przodu, przed krasnoluda z siegajaca kolan broda.
Krol przygladal im sie przez chwile, po czym wewnetrzna kartoteka wyrzucila karte z danymi.
— Ach, to wy, calkiem jak nowi — powiedzial. — Zaraz, co to ja mialem… Aha, juz pamietam. Lady Sybil…
Dygnela.
— Klasycznie w takich sytuacjach dajemy pierscienie — rzekl krol. — Tak miedzy nami, wielu krasnoludow uwaza je za cos… cos w rodzaju soli kapielowych. Uwazam jednak, ze to wciaz pozadany dar, a wiec, lady Sybil, oto symbol rzeczy, ktore byc moze nadejda.
Byl to cienki srebrny pierscionek. Vimesa nieprzyjemnie zaskoczylo takie skapstwo, jednak Sybil potrafilaby z wdziekiem przyjac nawet worek zdechlych szczurow.
— Och, jaki pie…
— Zwykle dajemy zloto — przerwal jej krol. — Bardzo popularne, no i oczywiscie mozna o nim spiewac. To jednak… pewna rzadkosc. Widzi pani, lady Sybil, to pierwsze srebro, jakie wydobyto w Uberwaldzie od setek lat.
— Wydawalo mi sie, ze jest takie prawo… — zaczal Vimes.
— Zeszlej nocy nakazalem ponownie otworzyc kopalnie — odparl gladko krol. — Wydawalo mi sie, ze to dobry czas. Juz niedlugo bedziemy mieli rude na sprzedaz, a jesli lady Sybil nie zechce uczestniczyc w negocjacjach i nie doprowadzi nas do bankructwa, to ja na przyklad bede bardzo wdzieczny. — Krol sie zawahal. — Widze, ze panna Tyleczek nie zaszczycila nas dzisiaj zurnalowa ekstrawagancja…
Cudo spojrzala niepewnie.
— Nie nosisz sukni — wyjasnil krol.
— Nie, sire.
— Chociaz zauwazam kilka dyskretnych pociagniec tuszu do rzes i szminki.
— Tak, sire… — pisnela Cudo na granicy smiertelnego szoku.
— To ladne. Nie zapomnij podac mi nazwiska swojej krawcowej — mowil spokojnie krol. — Moze w odpowiednim czasie bede mial dla niej jakies zlecenie. Myslalem dlugo i ciezko…
Vimes zamrugal. Widzial, jak Cudo pobladla. Czy ktokolwiek jeszcze to slyszal? Czy on sam to slyszal? Sybil szturchnela go pod zebro.
— Masz otwarte usta, Sam — szepnela. A wiec uslyszal naprawde…
Znow dotarl do niego glos krola.
— …a worek zlota zawsze jest mile widziany.
Cudo wciaz wytrzeszczala oczy. Vimes delikatnie potrzasnal ja za ramie.
— Dzie-dziekuje, sire.
Krol wyciagnal reke. Vimes znow musial pchnac Cudo naprzod. Jak zahipnotyzowana podala dlon. Krol ujal ja mocno i potrzasnal.
Zdumione szepty rozbiegaly sie za Vimesem jak fala. Krol podal reke krasnoludowi, ktory glosil, ze jest kobieta…
— Pozostaje zatem… Detrytus — rzekl krol. — Co krasnolud moze dac trollowi, to oczywiscie prawdziwa lamiglowka, ale pomyslalem, ze ja powinienem dac ci to, co dalbym krasnoludowi. A wiec worek zlota, dla jakiegokolwiek celu zechcesz go uzyc, oraz…
Wstal. I wyciagnal reke.
Krasnoludy i trolle wciaz jeszcze walczyly w oddalonych regionach Uberwaldu. Vimes wiedzial o tym. Gdzie indziej w najlepszym razie panowal taki rodzaj pokoju, jaki trwa, kiedy obie strony pilnie sie dozbrajaja.