Niania byla wyraznie dumna.
Chrapanie zmienilo sie w cichsze „pfsss-pfsss”. Poruszyla sie chustka na twarzy.
— …pudding karmelowy i duzo budyniu…
— Slyszalas? Wlasnie cos powiedzial! — zawolala niania.
— Mowi przez sen — wyjasnila babcia Weatherwax. — Zdarza mu sie to od czasu do czasu.
— W ogole nie slyszalam!
— Wyszlas akurat z powozu.
— Aha.
— Na ostatnim postoju mowil o nalesnikach z polewa cytrynowa — opowiadala babcia. — I ziemniakach polanych maselkiem.
— Glodna sie robie od samego sluchania — stwierdzila niania. — Mam tu gdzies zapiekanke z miesem…
Chrapanie urwalo sie nagle. Uniesiona dlon zdjela chustke. Twarz, jaka sie pokazala, wygladala na dobroduszna, brodata i raczej drobna. Rzucila czarownicom wstydliwy usmiech, po czym skupila wzrok na zapiekance.
— Moze zje pan kawalek? — zaproponowala niania. — Mam tez musztarde.
— Naprawde moge, droga pani? — upewnil sie piskliwym glosem mezczyzna. — Sam juz nie pamietam, kiedy ostatnio jadlem prawdziwa zapiekanke z miesem… Oj!
Skrzywil sie, jakby wlasnie powiedzial cos niewlasciwego, ale zaraz sie uspokoil.
— Mam tez butelke piwa, gdyby chcial pan wypic kropelke — dodala niania.
Nalezala do tych osob, ktore widok jedzacych cieszy niemal tak bardzo jak samo jedzenie.
— Piwo? Piwo? Wie pani, oni nie pozwalaja mi pic piwa. Podobno zle wplywa na barwe. Oddalbym wszystko za kufel piwa…
— Wystarczy „dziekuje” — zapewnila niania, wreczajac mu butelke.
— O jakich „onych” pan wspominal? — zainteresowala sie babcia.
— Prawde mowiac, to moja wina — stwierdzil mezczyzna wsrod niewielkiej fontanny okruchow. — Pozwolilem sie wciagnac…
Nastapila zmiana dobiegajacych z zewnatrz odglosow. Za oknem przesuwaly sie swiatla miasta, a dylizans zwalnial.
Mezczyzna wcisnal sobie do ust reszte zapiekanki i popil kilkoma lykami piwa.
— Ooo! Cudowne… — westchnal. Potem oparl sie i narzucil chustke na twarz. Uchylil jeszcze rabek. — Prosze nikomu nie mowic, ze z paniami rozmawialem. Ale zawsze beda panie mialy przyjaciela w Henrym Sluggu.
— A czym sie pan zajmuje, panie Henry Slugg? — zapytala czujnie babcia.
— Ja… wystepuje.
— To widzimy — stwierdzila niania.
— Nie, chodzi mi…
Dylizans sie zatrzymal. Zgrzytnal zwir, gdy pasazerowie zeskoczyli na ziemie. Ktos otworzyl drzwi.
Babcia zobaczyla spory tlum gapiow zagladajacych nerwowo do wnetrza i odruchowo poprawila kapelusz. Ale kilka rak siegnelo po Henry’ego Slugga, ktory wyprostowal sie, usmiechnal slabo i pozwolil pomoc sobie wysiasc. Kilka osob glosno wykrzykiwalo jakies imie, ale nie bylo to imie Henry’ego Slugga.
— Kto to jest Enrico Basilica? — zdziwila sie niania.
— Nie mam pojecia. Moze to ten czlowiek, ktorego pan Slugg sie boi?
Zajazd dla dylizansow okazal sie nedzna rudera, z dwoma tylko pokojami dla gosci. Jako bezradne staruszki podrozujace samotnie, czarownice dostaly jeden z nich — po prostu dlatego, ze gdyby go nie dostaly, rozpetaloby sie pieklo.
Pan Kubel byl wyraznie urazony.
— Moze mnie pan traktowac jak prostego sprzedawce serow — powiedzial. — Moze mnie pan uwazac za twardoglowego czlowieka interesu, ktory nie poznalby kultury, nawet gdyby ja znalazl plywajaca w filizance herbaty. Ale bywalem na operach tu i tam przez lata. Umiem zanucic prawie cala…
— Jestem pewien, ze widzial pan wiele oper — uspokoil go Salzella. — Ale… co pan wie o produkcji?
— Bywalem za scena w wielu teatrach…
— Ach, teatr… Teatr nie jest podobny nawet w przyblizeniu. Opera to nie teatr ze spiewem i tancami. Opera to opera. Moze sie panu wydawac, ze taki na przyklad „Lohenshaak” jest pelen pasji, ale to piaskownica dla dzieci w porownaniu z tym, co dzieje sie za scena. Spiewacy nienawidza samego widoku kolegow, chor gardzi spiewakami, jedni i drudzy nie znosza orkiestry, a wszyscy boja sie dyrygenta. Suflerzy z jednej strony nie rozmawiaja z suflerami z drugiej, a tancerki z glodu dostaja obledu. Ale to dopiero poczatek, bo tak naprawde…
Rozlegla sie seria pukniec do drzwi. Byly bolesnie nieregularne, jak gdyby pukajacy musial sie mocno koncentrowac.
— Wejdz, Walterze! — zawolal Salzella.
Walter Plinge wszedl, powloczac nogami, z dwoma wiadrami w rekach.
— Przyszedlem napelnic panska weglarke, panie Kubel.
Kubel machnieciem reki wskazal mu kierunek, po czym wrocil do rozmowy z dyrektorem muzycznym.
— Na czym to pan skonczyl?
Salzella przygladal sie Walterowi, ktory starannie ukladal jedna bryle wegla na drugiej.
— Salzella!
— Co? A tak, przepraszam. Na czym to ja skonczylem?
— Ze cos jest dopiero poczatkiem…
— Co? Tak, tak, rzeczywiscie. Widzi pan, aktorom jest latwiej. Zawsze jest dosc rol dla starych ludzi. Gra to cos, co czlowiek moze robic przez cale zycie. Jest wrecz coraz lepszy. Ale jesli ktos ma talent do tanca lub spiewu… czas dla niego ucieka przez caly… — szukal lepszego slowa, ale w koncu dosc kulawo zakonczyl: — … czas. Czas jest trucizna. Jesli zajrzy pan za scene podczas przedstawienia, zobaczy pan, ze tancerki ogladaja sie stale w kazdym napotkanym lustrze, szukajac tej pierwszej niedoskonalosci. Niech pan spojrzy na spiewakow. Zyja w ciaglym napieciu, wiedzac, ze moze to byc juz ostatni ich doskonaly wystep, a jutro nastapi poczatek konca. Dlatego wszyscy tak sie przejmuja szczesciem. Te przesady o zywych kwiatach przynoszacych pecha, pamieta pan? Tak samo kolor zielony. I prawdziwa bizuteria noszona na scenie. I wygladanie na widownie przez szpare w kurtynie. I uzywanie nowych kosmetykow na premierze. Albo robienie na drutach na scenie, nawet podczas prob. Zolty klarnet w orkiestrze jest niezwykle wrecz pechowy, prosze nie pytac dlaczego. A juz przerwanie przedstawienia przed jego wlasciwym zakonczeniem jest najgorsze ze wszystkiego. Rownie dobrze mozna by usiac pod drabina i tluc lustra.
Za plecami Salzelli Walter ostroznie ulozyl na stosie ostatni kawalek wegla i starannie zamiotl podloge.
— Wielcy bogowie! — westchnal Kubel. — A ja myslalem, ze w serach nie jest latwo.
Skinal reka na plik papierow i tego, co mialo uchodzic za ksiegi obrachunkowe.
— Zaplacilem za to wszystko trzydziesci tysiecy dolarow — powiedzial. — W samym centrum miasta! Idealne miejsce! Wydawalo mi sie, ze twardo sie targowalem.
— Zgodziliby sie pewnie na dwadziescia piec.
— Niech mi pan jeszcze raz wytlumaczy, co z ta osma loza. Pozwalacie, zeby Upior ja zajmowal?
— Upior uwaza, ze jest jego podczas kazdej premiery. Owszem.
— Jak sie tam dostaje?
— Nikt tego nie wie. Wiele razy szukalismy ukrytych przejsc…
— I naprawde nie placi?
— Nie.
— Warta jest piecdziesiat dolarow!
— Beda klopoty, jesli sprobuje ja pan sprzedac — ostrzegl Salzella.
— Na litosc bogow, Salzella, przeciez jest pan czlowiekiem wyksztalconym! Jak moze pan spokojnie siedziec i godzic sie na takie wariactwo? Jakas kreatura w masce chodzi, gdzie zechce, bierze sobie najlepsza loze, zabija