Zaden osobnik plci meskiej nie dotknal jeszcze Agnes, moze najwyzej aby ja odepchnac i ukrasc jej slodycze.
Cofnela reke.
— Lepiej, eee… pojde cwiczyc — oswiadczyla, czujac, jak rumieniec przesuwa sie po skorze.
— Naprawde bardzo dobrze weszlas w role Iodyny — pochwalil ja Andre.
— Mialam prywatnego nauczyciela.
— W takim razie rzeczywiscie gleboko przestudiowal opere. Tyle tylko moge powiedziec.
— Ja… mysle, ze tak.
— Esme?
— Tak, Gytho?
— Nie to, zebym sie skarzyla albo co…
— Slucham.
— …ale dlaczego to nie ja jestem wytworna patronka opery?
— Bo jestes pospolita jak bloto, Gytho.
— Aha. Racja. — Niania przemyslala sobie to stwierdzenie i nie dostrzegla zadnych niescislosci, ktore moglyby wplynac na jej osad. — Zgadza sie.
— Nie myslisz chyba, ze mi sie to podoba.
— Czy mam zajac sie stopami szanownej pani? — spytala manikiurzystka. Patrzyla na buty babci i zastanawiala sie, czy trzeba bedzie uzyc dluta.
— Musze przyznac, ze fryzure masz ladna — stwierdzila niania.
— Och, szanowna pani ma wspaniale wlosy. W czym tkwi sekret?
— Trzeba dopilnowac, zeby w wodzie nie bylo jaszczurek — wyjasnila babcia. Przyjrzala sie swojemu odbiciu w lustrze nad umywalka, odwrocila wzrok… a potem zerknela jeszcze raz. Sciagnela wargi. — Hmm… — mruknela.
Z drugiego jej konca manikiurzystka zdolala jakos zdjac babcine buty i skarpety. Ku swemu zdumieniu, zamiast pelnych zrogowacen i odciskow potwornosci, jakich oczekiwala, odkryla pare stop doskonalych. Nie wiedziala, od czego zaczac, bo nie bylo od czego — ale pedikiur kosztowal dwadziescia dolarow, lepiej znalezc cos do zrobienia.
Niania siedziala obok stosu pakunkow i probowala policzyc wszystko na kawalku papieru. Nie miala babcinego talentu do liczb. Zawsze jakos wily sie pod jej spojrzeniem i dodawaly nieprawidlowo.
— Esme… Wychodzi mi, ze wydalysmy… chyba juz ponad tysiac dolarow, jak dotad, i to nie liczac wynajecia karety. No i nie zaplacilysmy za nocleg pani Palm.
— Mowilas przeciez, ze zadne klopoty niestraszne, jesli trzeba pomoc dziewczynie z Lancre — przypomniala babcia.
Ale nie mowilam, ze te „zadne klopoty” nie obejmuja duzych sum pieniedzy, pomyslala niania. I zaraz skarcila sie w duchu za takie mysli. Chociaz… stanowczo czula sie o wiele lzejsza w regionach bieliznianych.
Wsrod artystow damskiej urody zapanowala chyba ogolna zgoda, ze zrobili, co tylko mogli. Babcia obrocila sie z fotelem.
— Co o tym myslisz? — spytala.
Niania Ogg patrzyla. Widziala w zyciu wiele niezwyklych rzeczy, niektore nawet dwukrotnie. Widziala elfy, chodzace glazy i podkuwanie jednorozca. Kiedys dom spadl jej na glowe. Ale nigdy jeszcze nie widziala upudrowanej babci Weatherwax.
Wszystkie normalne wykrzykniki, oznaczajace zaskoczenie i szok, okazaly sie niewystarczajace. Siegnela wiec po starozytna klatwe, nalezaca do jej babki.
— Niech mnie
— Szanowna pani ma niezwykle zdrowa cere — stwierdzila kosmetyczka.
— Wiem — westchnela babcia. — Nic nie moge na to poradzic.
— Niech mnie
— Puder i szminka — oswiadczyla babcia. — Ha. To tylko inny rodzaj maski. Co tam… — Rzucila fryzjerowi straszny usmiech. — Ile jestem winna? — spytala.
— Eee… trzydziesci dolarow? To…
— Daj tej… temu panu trzydziesci dolarow, Gytho, i jeszcze dwadziescia jako zaplate za wszystkie klopoty.
Poprawila wlosy.
— Piecdziesiat dolarow? Za to mozna kupic caly…
— Gytho!
— No dobrze… Przepraszam, musze zajrzec do banku.
Odwrocila sie skromnie, uniosla brzeg spodnicy…
…brzek, twang, twing, brzek…
…i wrocila z garscia monet.
— Prosze, dobra ko… szanowny panie — powiedziala z przekasem.
Na zewnatrz czekala juz kareta — najlepsza, jaka babcia zdolala wynajac za pieniadze niani. Lokaj przytrzymal drzwi, a niania pomogla przyjaciolce wsiasc.
— Pojedziemy prosto do pani Palm, zebym mogla sie przebrac — zdecydowala babcia, kiedy ruszyli. — A potem do Opery. Nie zostalo duzo czasu.
— Dobrze sie czujesz?
— Jak nigdy. — Babcia poprawila wlosy. — Gytho Ogg, nie bylabys czarownica, gdybys nie wyciagala nieuprawnionych wnioskow. Zgadza sie?
Niania przytaknela.
— O tak.
Nie bylo sie czego wstydzic. Czasami nie bylo czasu na nic innego niz takie nieuprawnione wnioski. Czasami trzeba zwyczajnie zaufac doswiadczeniu i intuicji, i szarpnac. Niania osobiscie potrafila jednym solidnym szarpnieciem wyciagnac calkiem nieuprawnione i oporne wnioski.
— Dlatego nie watpie, ze jakas mysl krazy ci juz po glowie w kwestii tego Upiora…
— No… tak jakby mysl, rzeczywiscie…
— Moze jakies imie?
Niania poprawila sie niezrecznie na siedzeniu, nie tylko z powodu worka pieniedzy pod spodnica.
— Musze przyznac, ze cos wpadlo mi do glowy. Tak jakby… przeczucie. Znaczy, przeciez nigdy nie wiadomo…
Babcia pokiwala glowa.
— Tak. Ladnie sie wszystko uklada, prawda? To klamstwo.
— Wczoraj w nocy sama mowilas, ze przejrzalas wszystko.
— A jednak to klamstwo. Tak jak to, co ludzie mysla o maskach.
— A jakie jest klamstwo o maskach?
— Ludzie wierza, ze ukrywaja twarze.
— Przeciez ukrywaja twarze — zauwazyla niania.
— Tylko te, ktora jest na wierzchu.
Nikt nie zwracal na Agnes uwagi. Na scenie ustawiano dekoracje do wieczornego spektaklu. Orkiestra urzadzila probe, tancerki zagoniono do sali cwiczen. W innych pomieszczeniach ludzie spiewali rownoczesnie. Ale od niej nikt chyba niczego nie chcial.
Jestem tylko chodzacym glosem, pomyslala.
Wspiela sie po schodach do swojego pokoju i usiadla na lozku. Zaslony byly wciaz zaciagniete, a w polmroku jarzyly sie niezwykle roze. Uratowala je od smietnika, gdyz byly piekne, ale w pewien sposob czulaby sie lepiej, gdyby zniknely. Wtedy moglaby uwierzyc, ze wszystko to sobie wyobrazila.
Z pokoju Christine nie dochodzil zaden dzwiek. Tlumaczac sobie, ze tak wlasciwie to jej pokoj i tylko pozwolila Christine z niego korzystac, Agnes zajrzala tam.
Panowal straszliwy balagan. Christine wstala, ubrala sie — albo jakis nadgorliwy wlamywacz przeszukal