drzwi. Nazywam sie Esmeralda Weatherwax.
— Jestem zaszczycony. Wiele o pani slyszalem — sklamal Kubel. — Pozwoli pani, ze ja przedstawie. Bez watpienia zna pani senora Basilice?
— Alez oczywiscie — zapewnila babcia, patrzac Henry’emu Sluggowi prosto w oczy. — I jestem przekonana, ze senor Basilica takze z przyjemnoscia wspomina te wspolne chwile w rozmaitych teatrach operowych, ktorych nazw w tej chwili akurat nie moge sobie przypomniec.
Henry usmiechnal sie krzywo i rzucil kilka slow do tlumacza.
— To niezwykle — oswiadczyl tlumacz. — Senor Basilica wlasnie mi powiedzial, z jaka przyjemnoscia wspomina wiele dawnych spotkan z pania w teatrach operowych, ktorych nazwy chwilowo wypadly mu z pamieci.
Henry ucalowal dlon babci i spojrzal na nia blagalnie.
Slowo daje, pomyslal Kubel, alez on na nia patrzy… Ciekawe, czy tych dwoje kiedys…
— Och, ehm, a to jest pan Salzella, dyrektor muzyczny — oswiadczyl, opanowujac sie szybko.
— Jestem zaszczycony. — Salzella mocno uscisnal babci dlon i spojrzal jej prosto w oczy.
Skinela glowa.
— A co jako pierwsze wynioslby pan z plonacego domu, panie Salzella? — zapytala.
Usmiechnal sie uprzejmie.
— A co chcialaby pani, zebym wyniosl?
Puscila jego reke i w zadumie pokiwala glowa.
— Moze sie pani czegos napije? — zaproponowal Kubel.
— Kieliszeczek sherry.
Salzella zblizyl sie dyskretnie do wlasciciela, gdy ten nalewal z butelki.
— Kim ona jest, u demona? — spytal dyskretnie.
— Podobno spi na pieniadzach — szepnal Kubel. — I uwielbia opere.
— Nigdy o niej nie slyszalem.
— Ale senor Basilica slyszal, a to mi wystarczy. Niech pan ich jakos zabawia, a ja zorganizuje obiad.
Otworzyl drzwi i niemal potknal sie o nianie Ogg.
— Przepraszam. — Niania rzucila mu niewinny usmiech. — Strasznie ciezko sie poleruje te klamki, prawda?
— Eee… pani…
— Ogg.
— …Ogg, moglaby pani pojsc do kuchni i przekazac pani Clamp, ze mamy dodatkowego goscia na obiedzie?
— Juz sie robi.
Niania odeszla dziarskim krokiem. Kubel z aprobata pokiwal glowa — coz za solidna starsza osoba…
Nie bylo to wlasciwie przejscie naprawde tajne. Kiedy dzielono pokoj, pozostawiono troche miejsca miedzy scianami. Z jednego konca tego korytarzyka byly schody — calkiem zwyczajne schody, nawet dzienne swiatlo wpadalo tu przez zarosniete brudem okno.
Agnes byla nieco rozczarowana. Spodziewala sie… no, spodziewala sie prawdziwego tajnego przejscia, moze z kilkoma pochodniami plonacymi w wyszukanych i tajnych uchwytach z kutego zelaza. Ale te schody zostaly po prostu oddzielone sciana od reszty budynku. Nie byly tajne, byly tylko zapomniane.
W katach wisialy pajeczyny. Pod sufitem zwisaly kokony pomordowanych much. Powietrze pachnialo martwymi od dawna ptakami.
Ale w warstwie kurzu dostrzegla wyrazna sciezke. Ktos korzystal z tych schodow, i to niejeden raz.
Zawahala sie, czy pojsc w dol, czy w gore. Wybrala gore.
Droga nie byla dluga. Po jednej kondygnacji schody konczyly sie klapa — nawet nie zaryglowana.
Pchnela ja i zmruzyla oczy od blasku. Wiatr poruszyl jej wlosami. Golab popatrzyl na nia i odlecial, gdy wysunela glowe na swieze powietrze.
Klapa prowadzila na dach gmachu Opery — kolejny element wsrod gaszczu swietlikow i kanalow wentylacyjnych.
Agnes wrocila do wnetrza i ruszyla w dol. Idac, zdala sobie sprawe, ze slyszy glosy…
Te schody nie byly calkiem zapomniane. Ktos zauwazyl, ze moga sie jeszcze przydac, chocby dla wentylacji. Glosy rozlegaly sie z dolu — jakies gamy, stlumiona muzyka, strzepy rozmow. Schodzac, mijala ich warstwy, jakby sie zaglebiala w bardzo starannie wykonany dzwiekowy tort.
Greebo siedzial na kuchennym kredensie i z zaciekawieniem ogladal spektakl.
— Moze wezmie pani chochle? — zaproponowal maszynista.
— Nie siegnie. Walterze!
— Tak, pani Clamp?
— Daj mi te miotle!
— Juz, pani Clamp.
Greebo zerknal na sufit, do ktorego przylegalo cos w rodzaju waskiej dziesiecioramiennej gwiazdy. Posrodku mialo pare bardzo przerazonych oczu.
— „Wrzucic do gotujacej wody” — mowila pani Clamp. — Tak pisza w ksiazce kucharskiej. Nie ma ani slowa o tym, ze moze zlapac sie brzegow garnka i wyskoczyc w gore.
Pomachala kijem od miody. Matwa skulila sie lekliwie.
— Makaron tez nie wychodzi — mruczala gniewnie pani Clamp. — Od paru godzin lezy na grillu, a wciaz jest twardy jak gwozdzie. Co za paskudztwo!
— Hej, to tylko ja! — Niania Ogg wsunela glowe zza drzwi. A taka byla wszechobejmujaca natura jej osobowosci, ze nawet ci, ktorzy widzieli ja po raz pierwszy, uwierzyli jej na slowo. — Macie klopoty, co?
Szybko ocenila sytuacje, lacznie z ta na suficie. W kuchni pachnialo spalonym makaronem.
— Aha — powiedziala. — To pewnie specjalny obiad dla senora Basiliki, co?
— Mial byc — wyjasnila kucharka, wciaz bezskutecznie machajac miotla. — Ale ten przeklety stwor nie chce zejsc na dol.
Rozne garnki i kotly bulgotaly na dlugim zelaznym piecu. Niania skinela na nie glowa.
— A co dostana inni?
— Baranina i kopytka, z sosem.
— Aha. Dobre, uczciwe jedzenie — uznala niania, oceniajac wielkie kawaly miesa polanego smalcem.
— Planowalam dzemowe diabelki na deser, ale to paskudztwo zajelo mi tyle czasu, ze nawet nie zaczelam.
Niania ostroznie wyjela kucharce miotle z rak.
— Cos pani powiem. Niech pani zrobi kopytka z sosem dla pieciu osob, a ja przygotuje na szybko jakis deser. Co pani na to?
— To bardzo mila propozycja, pani…
— Ogg.
— Sloj z dzemem stoi…
— Och, nie bede uzywac dzemu — zapewnila niania. Zerknela na polke z przyprawami, usmiechnela sie i skromnie weszla za stol…
…brzdek, twang, twong, twing…
— Znajdzie sie troche czekolady? — spytala, wyjmujac cienki tomik. — Mam tu przepis, ktory moze byc zabawny…
Poslinila palec i otworzyla ksiazke na stronie piecdziesiatej trzeciej. Czekoladowa Rozkosz ze Specjalnym Sekretnym Sosem.
Tak, pomyslala. Bedzie zabawnie.
Jesli ludzie koniecznie chca pouczac innych ludzi, to powinni pamietac, ze inni ludzie tez wiedza to i owo o ludziach.
Urywki rozmow dobiegaly zza scian, gdy Agnes schodzila wciaz nizej po zapomnianych schodach.