wszystkie szuflady i zakamarki — i wyszla. Bukiety, ktore Agnes wkladala we wszystkie naczynia, jakie znalazla wczoraj w nocy, byly tam, gdzie je zostawila. Pozostale tez byly tam, gdzie je zostawila, i juz wiedly.
Przylapala sie na mysli, czy nie poszukac dla nich wazonow i dzbankow… i znienawidzila sie za to. To tak fatalne, jak przeklinanie „choroba”. Rownie dobrze moglaby wymalowac na sobie WITAJ W TYCH PROGACH i ulozyc sie przed drzwiami wszechswiata. Posiadanie cudownego charakteru wcale nie bylo zabawne. Aha — i niezlych wlosow.
A potem wyszla i mimo wszystko poszukala dzbankow.
Lustro bylo dominujacym elementem pokoju. Za kazdym razem, kiedy na nie patrzyla, wydawalo sie wieksze.
No dobrze. Musi to przeciez zbadac, prawda?
Z bijacym sercem przesunela palce wzdluz brzegow. Znalazla niewielki, wystajacy fragment, ktory moglby byc elementem ramy, ale kiedy go nacisnela, cos kliknelo i lustro odchylilo sie troche do wnetrza. Pchnela je, a ono ustapilo.
Odetchnela gleboko. I przekroczyla prog.
— To obrzydliwe! — oswiadczyl Salzella. — To odwolywanie sie do najnizszych emocji!
Kubel wzruszyl ramionami.
— Przeciez nie wypisujemy na afiszach „Duza szansa zobaczenia, jak ktos zostaje uduszony na scenie” — bronil sie. — Ale plotki szybko sie rozchodza. A ludzie lubia… dramat.
— To znaczy, ze straz nie zadala zamkniecia Opery?
— Nie. Powiedzieli tylko, ze powinnismy rozstawic warty, tak jak ostatnim razem, a oni… podejma kroki.
— Kroki do najblizszego bezpiecznego miejsca, jak podejrzewam.
— Nie podoba mi sie to ani troche bardziej niz panu, ale sprawy posunely sie za daleko. Straz jest teraz niezbedna. Poza tym wybuchlyby zamieszki, gdybysmy odwolali spektakl. Ankh-Morpork zawsze kochalo… emocje. Wszystkie bilety wyprzedane. Przedstawienie musi trwac.
— No tak — mruknal zlosliwie Salzella. — Czy zyczy pan sobie, bym poderznal kilka gardel w drugim akcie? Zeby nikt nie poczul sie rozczarowany.
— Oczywiscie ze nie — zapewnil Kubel. — Nie chcielibysmy nastepnych zgonow. Ale…
To „ale” zawislo w powietrzu niczym martwy doktor Undershaft.
Salzella uniosl rece.
— Poza tym uwazam, ze najgorsze juz za nami — dodal Kubel.
— Mam nadzieje.
— Gdzie jest senor Basilica?
— Pani Plinge odprowadzila go do garderoby.
— Pani Plinge nie zostala zamordowana?
— Nie, dzisiaj nie znalezlismy jeszcze zadnych zwlok. Jak dotad.
— To dobra wiadomosc.
— Tak. A przeciez mamy juz, ktora to, dziesiec po dwunastej — stwierdzil Salzella z ironia, ktorej Kubel calkiem nie dostrzegl. — Pojde i sprowadze go, to zjemy razem obiad. Minelo juz chyba z pol godziny od jego ostatniej przekaski.
Kubel skinal glowa. Kiedy dyrektor muzyczny wyszedl, raz jeszcze ukradkiem sprawdzil szuflady biurka.
Listu nie bylo. Moze juz po wszystkim? Moze to prawda, co mowia o zmarlym doktorze?
Ktos zastukal do drzwi, czterokrotnie. Tylko jedna osoba potrafila uzyskac cztery stukniecia bez absolutnie zadnego rytmu.
— Wejdz, Walterze!
Walter Plinge wkroczyl chwiejnie.
— Jest jedna dama — oznajmil. — Chce z panem rozmawiac.
Niania Ogg wsunela glowe zza drzwi.
— Hej! — zawolala. — To tylko ja!
— To… pani Ogg, prawda? — upewnil sie Kubel.
Bylo w tej kobiecie cos niepokojacego. Nie przypominal sobie jej nazwiska na liscie zatrudnionych… Z drugiej strony wyraznie orientowala sie w budynku, nie byla zabita i parzyla przyzwoita herbate. Czy zatem powinien sie martwic tym, ze jej nie placi?
— Na litosc bogow, nie jestem ta dama — oznajmila niania. — Jestem pospolita jak bloto, wiem od najlepszego eksperta. Nie; ona czeka w foyer. Pomyslalam, ze zajrze tu, zeby pana ostrzec.
— Ostrzec? Przed czym mnie ostrzec? Na dzis rano nie planowalem wlasciwie zadnych spotkan. Kim jest ta dama?
— Slyszal pan kiedys o lady Esmeraldzie Weatherwax?
— Nie. A powinienem?
— Slawna patronka opery. Konserwatoria w kazdym miejscu — wyjasnila niania. — I cale worki pieniedzy.
— Doprawdy? Ale mialem…
Kubel wyjrzal przez okno. Przed budynkiem czekala kareta zaprzezona w cztery konie. Miala tak wiele rokokowych ozdob, ze az dziw, jak w ogole zdolala ruszyc z miejsca.
— Ale ja… — zaczal od poczatku. — To naprawde bardzo nie…
— Nie jest osoba, ktora lubi czekac — stwierdzila niania absolutnie szczerze. A poniewaz babcia przez cale rano dzialala jej na nerwy, poniewaz nie zapomniala jeszcze poczatkowego zaklopotania u pani Palm, a w dodatku strumyk zlosliwosci w jej charakterze byl na mile szeroki, dodala: — Mowia, ze w latach mlodosci byla slynna kurtyzana. Mowia, ze juz wtedy nie lubila czekac. Teraz przeszla w stan spoczynku, naturalnie. Tak mowia.
— A wie pani, bywalem w wiekszosci teatrow operowych i nigdy nie spotkalem sie z tym nazwiskiem — mruczal w zadumie Kubel.
— Slyszalam, ze swoje dotacje woli utrzymywac w tajemnicy.
Igla umyslowego kompasu Kubla zawirowala, by wreszcie wskazac kierunek: Pieniadze.
— Moze ja pani wprowadzic — rzekl. — Zdolam chyba poswiecic jej kilka minut…
— Nikt nie poswieca lady Esmeraldzie mniej niz pol godziny — uprzedzila niania i mrugnela do Kubla porozumiewawczo. — Pojde po nia, co?
Odeszla, ciagnac za soba Waltera.
Pan Kubel, tkniety nagla mysla, sprawdzil w lustrze nad kominkiem ulozenie wasa.
Uslyszal skrzypniecie drzwi i odwrocil sie ze swym najlepszym usmiechem umocowanym juz na miejscu.
Usmiech zbladl tylko odrobine na widok Salzelli popychajacego przed soba wielkie cielsko Basiliki. Drobny menedzer i tlumacz krecil sie nerwowo wokol nich, niczym holownik przy transatlantyku.
— Och, senor Basilica! — zawolal Kubel. — Mam nadzieje, ze garderoba spelnia panskie wymagania.
Basilica usmiechnal sie tepo, tlumacz przetlumaczyl na brindizyjski, po czym Basilica cos powiedzial i tlumacz przetlumaczyl:
— Senor Basilica uwaza, ze jest calkiem odpowiednia, jedynie spizarnia wydaje sie za mala.
— Cha, cha — powiedzial Kubel i umilkl, kiedy nikt inny sie nie rozesmial. — Jednakze — dodal szybko — senora Basilice z pewnoscia ucieszy wiesc, ze nasza kuchnia postarala sie specjalnie…
Znow ktos zapukal. Kubel podszedl do drzwi i otworzyl.
W progu stala babcia Weatherwax — ale nie stala dlugo. Odsunela wlasciciela Opery i dumnie wkroczyla do pokoju.
Enrico Basilica wydal z siebie dziwny odglos, jakby sie krztusil.
— Ktory z was nazywa sie Kubel? — zapytala.
— Ehm… To ja.
Babcia zdjela rekawiczke i podala mu dlon.
— Jakze mi przykro — powiedziala. — Nie jestem przyzwyczajona, by wazne osoby same otwieraly swoje