widelcem i przysunal ja do siebie.
— Eee… tak — powiedzial Kubel, starajac sie oderwac wzrok od babci.
— Tak… istotnie — zgodzil sie Salzella glosem dobiegajacym z bardzo daleka.
— Och, jej — powtorzyl tlumacz. Lzy stanely mu w oczach. —
Senor Basilica zsunal sobie na talerz reszte Specjalnego Sekretnego Sosu i starannie wyskrobal salaterke lyzka. Odwrocil ja dnem do gory, by nie pozostawic ani odrobiny.
— Na dworzu ostatnio bylo dosc… chlodno — wykrztusil Kubel. — Wlasciwie wrecz zimno.
Enrico obejrzal salaterke pod swiatlo, na wypadek gdyby w jakims zakamarku uchowala sie jeszcze zapomniana kropelka sosu.
— Snieg, lod, szron… takie rzeczy — odparl Salzella. — Tak, rzeczywiscie! Zimno we wszelkich odmianach!
— Tak, tak — westchnal z wdziecznoscia Kubel. — W takich chwilach mysle, ze wazne jest, by pamietac nazwy, powiedzmy, duzej liczby rzeczy nudnych i mozliwie chlodnych!
— Wiatr, lodowce, sople…
— Sople nie!
— Och — powtorzyl znowu tlumacz i runal twarza na blat. Uderzyl czolem o lyzke, ktora zawirowala w powietrzu i odbila sie od glowy Enrica.
Salzella zaczal pogwizdywac pod nosem i rytmicznie uderzac o porecz krzesla.
Kubel zamrugal. Przed nim stal dzbanek z woda. Z zimna woda. Wyciagnal reke…
— Ojej, co za niezdara ze mnie, tak mi przykro, caly sie oblalem — powiedzial wsrod klebow pary. — Alez mam drewniane palce. Zadzwonie po pania Ogg, zeby przyniosla drugi dzbanek.
— Dobry pomysl — przyznal Salzella. — Moze zechce pan uczynic to mozliwie szybko? Tez czuje sie… sklonny do niezrecznosci.
Basilica, wciaz poruszajac ustami, uniosl ze stolu glowe tlumacza i ostroznie przelozyl jego niedojedzony deser na swoj talerz.
— Wlasciwie… wlasciwie… wlasciwie… — jakal sie Salzella. — Mysle, ze chyba… przejde sie troche… wezme zimny… przepraszam panstwa na chwile…
Odsunal krzeslo i wybiegl z pokoju, dziwnie rozstawiajac nogi.
Kubel lsnil od potu.
— Ja tylko… ja tylko… zaraz wracam — powiedzial i wybiegl takze.
W ciszy zgrzytnela lyzeczka Basiliki i dobieglo skwierczenie z tlumacza.
Po chwili wielki tenor czknal barytonem.
— Oj… prosze wybaczyc — powiedzial. — Oj… Niech to!
Zdawalo sie, ze dopiero teraz zauwazyl opustoszaly stol. Wzruszyl ramionami i spojrzal z nadzieja na babcie.
— Mysli pani, ze podadza jeszcze sery? — zapytal.
Drzwi otworzyly sie gwaltownie i wpadla niania Ogg, trzymajaca oburacz wiadro wody.
— Dobrze juz, dobrze, wystar… — zaczela i urwala.
Babcia z godnoscia otarla serwetka kaciki ust.
— Tak, pani Ogg? — powiedziala.
Niania zauwazyla pusta salaterke przed Basilica.
— A moze jakies owoce? — zapytal. — Kilka orzechow?
— Ile zjadl? — szepnela.
— Prawie polowe — odparla babcia. — Ale przypuszczam, ze to na niego nie dziala, bo nie dotyka scianek.
Niania spojrzala na przyjaciolke.
— A co z toba?
— Dwie porcje. Z dodatkowym sosem, Gytho Ogg, oby bylo ci to wybaczone.
Niania popatrzyla na nia z czyms zblizonym do podziwu.
— Nawet sie nie spocilas…
Babcia wziela szklanke wody i wyciagnela reke.
Po kilku sekundach woda zaczela wrzec.
— No rzeczywiscie, jestes coraz lepsza, musze ci to przyznac — stwierdzila niania. — Pewnie musialabym bardzo wczesnie wstac, zeby zdazyc ci zrobic jakas sztuczke.
— Lepiej sie wcale nie kladz — poradzila babcia.
— Przepraszam cie, Esme.
Senor Basilica nie rozumial, o co chodzi w tej rozmowie, jednak z pewnym rozczarowaniem uswiadomil sobie, ze posilek dobiegl zapewne konca.
— Absolutnie doskonale — stwierdzil. — Kocham takie desery, pani Ogg.
— Spodziewam sie, ze kochasz, Henry Sluggu — odparla niania.
Henry wyjal z kieszeni czysta chusteczke, zarzucil ja sobie na twarz i oparl sie wygodnie. Pierwsze chrapniecie dalo sie slyszec juz kilka sekund pozniej.
— Latwy jest w prowadzeniu, prawda? — zauwazyla niania. — Je, spi i spiewa. Przy nim czlowiek zawsze wie, na czym stoi. A przy okazji, znalazlam Greeba. Ciagle chodzi za Walterem Plinge. — Zrobila wyzywajaca mine. — Mow sobie, co chcesz, ale dla mnie Walter Plinge jest porzadnym chlopakiem, skoro Greebo go lubi.
Babcia westchnela.
— Gytho, Greebo lubilby nawet Norrisa, Maniakalnego Pozeracza Oczu z Quirmu, gdyby Norris wiedzial, jak sie naklada karme do miski.
Teraz sie zgubila. Chociaz starala sie tego uniknac. Przechodzac przez kolejne wilgotne pomieszczenia, pilnie zapamietywala szczegoly. Starannie liczyla zakrety w lewa i prawa strone. A mimo to sie zgubila.
Niekiedy trafiala na schody prowadzace w dol, do nizszych piwnic, ale tam woda obmywala juz pierwsze stopnie. W dodatku cuchnelo. Plomien swiecy mial zielonkawy odcien.
Gdzies tutaj, mowila Perdita, jest sekretna komnata. Jesli nie ma wielkiej, polyskliwej groty, to po co w ogole czlowiek zyje? Musi byc sekretna komnata. Komora pelna… ogromnych swiec i gigantycznych stalagmitow…
Ale to z pewnoscia nie tutaj, odpowiadala Agnes.
Czula sie jak kompletna idiotka. Przeszla przez lustro, szukajac… No, moze nie byla calkiem gotowa, by przyznac, czego wlasciwie szukala, ale na pewno nie tego.
Bedzie musiala wolac o pomoc.
Oczywiscie, ktos moze uslyszec, ale wolanie o pomoc zawsze laczy sie z takim ryzykiem.
Odchrzaknela.
— Ehm… Halo?
Bulgotala woda.
— Eee… pomocy? Jest tu ktos?
Szczur przebiegl jej po stopie.
No tak, myslala z gorycza Perditowa czescia umyslu. Gdyby Christine tu zeszla, pewnie trafilaby na wielka lsniaca grote i rozkoszne niebezpieczenstwo. Szczury i cuchnace piwnice swiat zachowywal dla Agnes, bo ona przeciez ma taki cudowny charakter.
— Ehm… Ktos mnie slyszy?
Kolejne szczury przemknely po kamieniach. Z bocznych korytarzy slyszala ciche piski.
— Hej, hej!
Zgubila sie w rozleglych piwnicach, ze swieca kurczaca sie z kazda sekunda. Powietrze jest stechle, kamienie sliskie, nikt nie wie, co sie z nia dzieje, moze tu zginac, moze…
Oczy zalsnily w ciemnosci…
Jedno bylo zielonozolte, drugie perlowobiale.
Za nimi pojawilo sie swiatlo.
Cos zblizalo sie korytarzem, rzucajac dlugie cienie. Szczury w panice niemal wlazily jeden na drugiego, by