— Pani Ogg ja oprowadza. No ale co moglem zrobic? Prosze pamietac, chodzi o dwa tysiace dolarow!
— Staram sie zapomniec — odparl Salzella. — Obiecuje nigdy wiecej nie mowic o tym obiedzie, jesli i pan o nim nie wspomni.
— Jakim obiedzie? — zapytal z niewinna mina Kubel.
— Brawo.
— Ale trzeba przyznac, ze wywoluje niezwykle wrazenie, prawda?
— Nie wiem, o czym pan mowi.
— Znaczy, nietrudno zrozumiec, w jaki sposob zarobila te pieniadze…
— Wielkie nieba, czlowieku, przeciez ona ma twarz jak topor!
— Mowia, ze krolowa Ezeriel z Klatchu miala zeza, ale nie przeszkodzilo jej to w posiadaniu czternastu malzonkow, a to tylko wynik oficjalny. Poza tym troche juz jest zaawansowana w latach…
— Wydawalo mi sie, ze nie zyje od dwustu lat!
— Mowie o lady Esmeraldzie.
— Ja tez.
— Niech pan przynajmniej sprobuje byc dla niej uprzejmy podczas dzisiejszego
— Sprobuje.
— Te dwa tysiace to moze byc tylko poczatek, mam nadzieje. Za kazdym razem, kiedy otwieram szuflade, znajduje nowe rachunki. Wydaje sie, ze juz wszystkim jestesmy winni jakies pieniadze.
— Opera jest kosztowna…
— Mnie pan to mowi? Kiedy tylko zaczynam przegladac ksiegi rachunkowe, zdarza sie cos przerazajacego. Mysli pan, ze mam szanse na przynajmniej kilka godzin bez jakichs strasznych wypadkow?
— W operze?
Glos byl troche stlumiony przez czesciowo rozebrany mechanizm organow.
— Dobrze. Daj srodkowe C.
Wlochaty palec wcisnal klawisz. Stuknelo, a gdzies wewnatrz mechanizmu cos brzeknelo — uoing!
— Do licha, spadla! Zaczekaj… Jeszcze raz…
Nuta zabrzmiala slodko i czysto.
— Dobra — odezwal sie glos czlowieka ukrytego w odslonietych wnetrznosciach organow. — Czekaj, dokrece kolek…
Agnes podeszla blizej. Przygarbiona postac siedzaca przy klawiaturze odwrocila sie i powitala ja przyjaznym usmiechem, o wiele szerszym od przecietnego. Wlasciciel usmiechu porosniety byl ruda sierscia i chociaz zdradzal pewne niedostatki w dziedzinie nog, najwyrazniej stal pierwszy w kolejce, kiedy otworzono stoisko z rekami. Skorzystal tez chyba ze specjalnej promocyjnej oferty warg.
— Andre!… — zawolala slabym glosem Agnes.
Organista wysunal sie z mechanizmu. Trzymal w reku drewniana plyte ze skomplikowanym systemem sprezyn.
— O, witaj — powiedzial.
— E… kto to jest? — spytala Agnes, cofajac sie przed organista.
— Kto? Och, to bibliotekarz. Nie wydaje mi sie, zeby mial jakies imie. Jest bibliotekarzem na Niewidocznym Uniwersytecie, ale co wazniejsze, jest tez ich organista. A okazalo sie, ze nasze organy to Johnson,[7] tak jak ich. Dal nam kilka czesci zamiennych…
— Uuk!
— Przepraszam… Pozyczyl nam kilka czesci zamiennych.
— Gra na organach?
— Tak, w sposob zadziwiajaco chwytny.
Agnes uspokoila sie. Stwor chyba nie zamierzal jej atakowac.
— Aha — powiedziala. — No tak… To chyba calkiem naturalne. Pamietam, czasami do naszej wsi przychodzili kataryniarze i miewali takie milutkie malpisz…
Zabrzmial glosny akord. Orangutan uniosl druga reke i dobrotliwie pogrozil Agnes palcem.
— Nie lubi, kiedy sie go nazywa malpiszonem — wyjasnil Andre. — Za to chyba ciebie polubil.
— Skad wiesz?
— Zwykle nie traci czasu na ostrzezenia.
Cofnela sie jeszcze o krok i chwycila mlodego czlowieka za ramie.
— Mozemy porozmawiac?
— Zostalo tylko pare godzin, a naprawde chcialbym naprawic…
— To wazne!
Wyszedl z nia za kulise. Za nimi bibliotekarz uderzyl kilka klawiszy na wpol zreperowanej klawiatury, po czym skryl sie pod nia.
— Wiem, kim jest Upior — szepnela Agnes.
Andre przyjrzal sie jej uwaznie. A potem wciagnal glebiej w cien.
— Upior nie jest kims — powiedzial cicho. — Nie badz gluptasem. To po prostu Upior.
— Chodzi mi o to, ze jest kims innym, kiedy zdejmie maske.
— Kim?
— Czy powinnam zawiadomic pana Kubla i pana Salzelle?
— Kim? Zawiadomic ich o kim?
— To Walter Plinge.
Znowu zaczal sie jej przygladac.
— Jesli bedziesz sie smial — uprzedzila Agnes — to… to cie kopne.
— Przeciez Walter nie jest nawet…
— Ja tez w to nie wierzylam, ale powiedzial, ze widzial Upiora w szkole baletowej, a tam sa lustra na wszystkich scianach, a on bylby calkiem wysoki, gdyby sie porzadnie wyprostowal, i w dodatku chodzi czesto po piwnicach…
— Daj spokoj…
— Wczoraj w nocy zdawalo mi sie, ze slysze, jak spiewa na scenie, kiedy juz wszyscy poszli.
— Widzialas go?
— Bylo ciemno.
— No tak… — zaczal lekcewazaco Andre.
— Ale potem slyszalam, tego jestem juz pewna, jak mowi do kota. Normalnie mowi. Jak calkiem normalny czlowiek. Musisz przyznac, ze… ze jest dziwny. Czy nie wydaje ci sie taka wlasnie osoba, ktora nosilaby maske, zeby ukryc, kim jest naprawde? — Spuscila glowe. — Widze, ze nie chcesz sluchac…
— Nie! Nie, tylko sadze… no…
— Pomyslalam, ze lepiej sie poczuje, jesli komus powiem.
Andre usmiechnal sie w mroku.
— Jednak nikomu innemu raczej bym o tym nie wspominal.
Agnes przygladala sie wlasnym stopom.
— Przypuszczam, ze moja teoria wydaje ci sie naciagana…
Andre polozyl dlon na jej ramieniu. Perdita wyczula, ze Agnes sie skulila.
— I czujesz sie lepiej? — zapytal.
— Ja… sama nie wiem. Znaczy… no wiesz… Znaczy… nie wyobrazam sobie, zeby on kogos skrzywdzil… Strasznie mi glupio…
— Wszyscy sa zdenerwowani. Nie przejmuj sie.
— Tylko… nie chcialabym, zebys mnie uznal za gluptasa…
— Jesli chcesz, bede mial oko na Waltera — obiecal. — Ale teraz lepiej wroce do pracy — dodal. Rzucil jej kolejny usmiech, jasny i szybki jak letnia blyskawica.
— Dzie…
Ale on szedl juz w strone organow.