— On ma na glowie helm — wyjasnila niania. — Ma tez swoja odznake przypieta do fraka.
— Mowilem ci, zebys ja zostawil! — syknal Nobby. Z zaklopotanym usmiechem zwrocil sie do niani. — Wojskowy styl — zapewnil. — Odznaka to modny element. W rzeczywistosci jestesmy dobrze sytuowanymi dzentelmenami i nie mamy nic wspolnego ze Straza Miejska.
— A zatem, dzentelmeni, czy napijecie sie wina?
— Dziekuje, nie na sluzbie — rzekl troll.
— No tak, bardzo panu dziekuje, hrabio de Tritus — rzucil z gorycza Nobby. — Rzeczywiscie, calkiem tajna misja. Moze od razu pomachasz palka, zeby wszyscy mogli zobaczyc?
— Jak myslisz, ze to pomoze…
— Schowaj ja!
Brwi hrabiego de Tritusa zetknely sie w umyslowym wysilku.
— Czyli to byla ta… ironia, co? Wobec starszego stopniem?
— Nie mozesz byc starszy stopniem, bo nie jestesmy straznikami. Przeciez komendant Vimes trzy razy tlumaczyl…
Niania Ogg oddalila sie taktownie. Przykro bylo patrzec, jak niszcza swoja legende.
Ten swiat byl dla niej obcy. Przyzwyczaila sie do takiego, w ktorym mezczyzni nosza kolorowe ubrania, a kobiety chodza w czerni. Dzieki temu o wiele latwiej zdecydowac rankiem, co na siebie wlozyc. Ale w gmachu Opery zasady odziezowe ulegly odwroceniu. Kobiety ubieraly sie tu jak oszronione pawie, a mezczyzni przypominali pingwiny.
Czyli… jest tu straz. Niania byla w zasadzie osoba praworzadna, jesli nie widziala akurat powodu do lamania prawa. Dlatego tez miala do jego przedstawicieli ten szczegolny stosunek, ktory mozna opisac jako permanentna i gleboka nieufnosc.
Na przyklad ich podejscie do kradziezy. Niani poglad na kradziez byl pogladem czarownicy, o wiele bardziej skomplikowanym niz reprezentowany przez prawo oraz — trzeba to szczerze przyznac — przez ludzi bedacych wlascicielami czegos, co warto ukrasc. Wszyscy oni wymachiwali ciezkim toporem prawa w okolicznosciach wymagajacych delikatnego skalpela zdrowego rozsadku.
Nie, uznala niania. Policjanci ze swoimi ciezkimi buciorami nie sa tu pozadani w taka noc jak dzisiejsza. Warto chyba umiescic pinezke pod dudniacymi stopami Sprawiedliwosci.
Skryla sie za pozlacana statua i siegnela w zakamarki sukni; przechodzacy widzowie obejrzeli sie zdumieni dziwnym brzdekaniem gumek. Niania byla pewna, ze gdzies ja ma — zapakowala jedna na wszelki wypadek.
Zadzwieczala nieduza butelka. No tak.
Po chwili niania wynurzyla sie, niosac na tacy dwa male kieliszki. Skierowala sie do straznikow.
— Napoj owocowy dla panow oficerow? — zaproponowala. — Och, gluptas ze mnie, co ja gadam, wcale nie oficerow. Napoj owocowy domowej roboty?
Detrytus powachal podejrzliwie, natychmiast oczyszczajac sobie zatoki.
— Co w tym jest? — zapytal.
— Jablka — odparla zgodnie z prawda niania. — No… Glownie jablka.
Obok jej dloni kilka rozlanych kropli przezarlo metal tacy, spadlo na dywan i zaczelo dymic.
Widownia brzeczala gwarem wielbicieli opery, zajmujacych swoje miejsca, i pani Lawsy szukajacej butow.
— Naprawde nie powinnas ich zdejmowac, mamo.
— Strasznie cisnely.
— Przynioslas robotke na drutach?
— Musialam ja chyba zostawic w damskiej.
— Oj, mamo…
Henry Lawsy zaznaczyl miejsce w ksiazce zakladka, po czym wzniosl swe wilgotne oczy ku niebu. I zamrugal. Wprost nad nim — bardzo daleko nad nim — migotal krag swiatla.
Matka podazyla wzrokiem za jego spojrzeniem.
— Co to takiego?
— Mysle, ze to zyrandol, mamo.
— Duzy, nie ma co. Co go tam trzyma u gory?
— Jestem pewien, ze maja tam specjalne liny i inne takie, mamo.
— Na moje oko wyglada troche groznie.
— Jestem przekonany, mamo, ze jest calkiem bezpieczny.
— A niby skad sie znasz na zyrandolach?
— Ludzie z pewnoscia nie przychodziliby do Opery, mamo, gdyby istnialo ryzyko, ze zyrandol spadnie im na glowe — odparl Henry, probujac wrocic do ksiazki.
Henry wlozyl zakladke, wyjal z kieszeni mniejsza ksiazeczke i starannie sprawdzil slowo „komplement”. Wchodzil w swiat, ktorego nie znal; skrepowanie czyhalo na kazdym kroku, wiec nie mial zamiaru potknac sie na jakims wyrazie. Henry zyl w ciaglym leku, ze „pozniej go przepytaja”.
Slownik znowu sie przydal.
…
I znowu.
— Kurtyna za piec minut…
Salzella urzadzil przeglad swoich sil
— Wszyscy znacie swoje pozycje — mowil Salzella. — Jesli cos zobaczycie, cokolwiek, macie mnie natychmiast zawiadomic. Zrozumieliscie?
— Panie Salzella!
— Slucham, Walterze.
— Nie mozemy przerwac opery!
Salzella pokrecil glowa.
— Jestem pewien, ze publicznosc zrozumie…
— Przedstawienie musi trwac, panie Salzella!
— Walterze, masz robic, co ci kaze!
Ktos inny podniosl reke.
— Ale on ma racje…
Salzella westchnal ciezko.
— Po prostu zlapcie Upiora. Jesli uda sie tego dokonac bez krzyku, tym lepiej. Oczywiscie, ze nie chce przerywac opery.
Zauwazyl, ze sie uspokoili.