Maszynista odbiegl wsrod smugi iskier. Pozostawil drozdze niepokoju, by fermentowaly w ciescie choru.

— Walter? Niemozliwe.

— No… zawsze byl troche dziwny, prawda?

— Ale ledwie dzis rano powiedzial do mnie: „Piekny mamy ranek, panie Sidney”. Ot tak. Zupelnie normalnie. No… jak na Waltera normalnie.

— Prawde mowiac, zawsze mnie troche niepokoilo, jak on rusza oczami. Calkiem jakby sie ze soba nie porozumiewaly.

— I zawsze sie kreci po budynku.

— Tak, ale przeciez jest czlowiekiem do wszystkiego…

— Trudno zaprzeczyc!

— To nie Walter — oswiadczyla Agnes.

Popatrzyli na nia.

— Powiedzial, ze jego wlasnie scigaja, moja droga.

— Nie wiem, kogo scigaja, ale Walter nie jest Upiorem. To smieszne, ze ktos moglby go wziac za Upiora! — tlumaczyla z zapalem Agnes. — Przeciez on by nawet muchy nie skrzywdzil! Zreszta widzialam…

— Ale zawsze wydawal mi sie troche… oslizly.

— I podobno czesto schodzi do piwnic. Po co, pytam? Trzeba otwarcie przyznac: jest szalencem.

— Przeciez nie zachowuje sie jak szaleniec!

— No ale zawsze wyglada, jakby wlasnie mial zamiar, musisz przyznac. Pojde zobaczyc, co sie dzieje. Kto idzie ze mna?

Agnes zrezygnowala. To straszne, co wlasnie odkryla: sa takie chwile, kiedy dowody zostaja zdeptane i polowanie trwa.

Klapa odskoczyla. Upior wyszedl na dach, spojrzal za siebie i zatrzasnal ja z rozmachem. Z dolu dobiegl krotki skowyt.

Potem Upior przebiegl wzdluz rynien do parapetu obsadzonego gargulcami, czarno-srebrnymi w blasku ksiezyca. Wiatr rozwiewal mu peleryne, gdy sunal po samej krawedzi dachu, az zeskoczyl w poblizu nastepnego wyjscia.

Wtedy nagle gargulec przestal byc gargulcem, zmieniajac sie w ludzka postac, ktora wyciagnela reke i zerwala maske.

Calkiem jakby ktos odcial nitki…

— Dobry wieczor, pani Weatherwax — powiedzial Walter, opadajac na kolana.

— Dobry wieczor — odpowiedziala. — Wstan.

Kawalek dalej ktos zawarczal, a potem w gore wylecialy odlamki klapy.

— Milo tutaj, prawda? — mowila babcia. — Swieze powietrze i gwiazdy. Zastanawialam sie: w gore czy w dol? Ale na dole sa tylko szczury.

Szybkim ruchem chwycila Waltera pod brode i uniosla mu glowe. Greebo podciagnal sie na dach, z mordem w sercu.

— Jak dziala twoj umysl, Walterze Plinge? Gdyby twoj dom stanal w ogniu, co przede wszystkim probowalbys zabrac z pozaru?

Greebo zblizal sie, powarkujac. Ogolnie rzecz biorac, lubil dachy; z nimi laczylo sie kilka jego najpiekniejszych wspomnien. Przed chwila jednak oberwal klapa po glowie i teraz szukal czegokolwiek, czemu moglby wypruc flaki.

Rozpoznal sylwetke Waltera Plinge jako czlowieka, ktory dawal mu jedzenie. A obok niego o wiele bardziej niepozadany ksztalt babci Weatherwax, ktora kiedys przylapala go, jak grzebal w jej ogrodku, i kopnela w czule miejsce.

Walter powiedzial cos. Greebo nie zwrocil na to uwagi.

— Dobrze — pochwalila babcia Weatherwax. — Dobra odpowiedz. Greebo!

Greebo szturchnal Waltera w plecy.

— Chce mlrrauueka terrraz. Mrr, mrrr…

Babcia wreczyla kotu maske. W oddali ludzie tupali po schodach i krzyczeli.

— Wloz to. A ty siedz tu cicho, Walterze. Trudno odroznic jednego czlowieka w masce od drugiego. A kiedy zaczna cie gonic, Greebo… niech wiedza, ze nie jest latwo. Zalatw to nalezycie, a masz u mnie…

— Taauuk, wiaum — odparl niechetnie Greebo, biorac maske.

Jak na jednego sledzia, wieczor zapowiadal sie dlugi i meczacy.

Ktos wysunal glowe przez wylamana klape. Swiatlo blysnelo na masce Greeba… i nawet babcia musiala przyznac, ze byl z niego swietny Upior. Przede wszystkim jego pole morfogenetyczne probowalo wrocic do stanu rownowagi. Pazury w niczym juz nie przypominaly paznokci.

Prychnal w strone ludzi wybiegajacych wlasnie z dolu. Stanal na krawedzi dachu, wygial dramatycznie grzbiet i zeskoczyl.

Jedno pietro nizej wyciagnal reke, chwycil parapet okna i wyladowal na glowie gargulca, ktory powiedzial z wyrzutem:

— O, dzefuje, fazo dzefuje.

Scigajacy spogladali za nim z gory. Ktorys zdobyl jednak plonace pochodnie, poniewaz konwencja jest czasem zbyt silna, by dala sie latwo odrzucic.

Greebo warknal wyzywajaco i znowu zeskoczyl, przelatujac z parapetu poprzez rynne na balkon. Co chwile przystawal w dramatycznej pozie, by jeszcze raz warknac na scigajacych.

— Lepiej go gonmy, kapralu de Nobbs — odezwal sie jeden z nich, podazajacy chwiejnie z tylu.

— Ale lepiej gonmy go, chciales powiedziec, bardzo ostroznie idac po schodach na dol. To cos, co wypilem, nie chce pozostac wypite. Jeszcze troche biegania, a zrobi sie ze mnie budyn.

Inni czlonkowie grupy poscigowej dochodzili do wniosku, ze pogon po pionowej scianie budynku nie ma dlugiej przyszlosci. Zawrocili jak jeden tlum; krzyczac i wymachujac pochodniami, ruszyli na schody.

Rozstepujac sie, odslonili nianie Ogg, z pochodnia w jednej rece i widlami w drugiej.

— Rabarbar, rabarbar — pomrukiwala, dzgajac nimi powietrze.

Babcia podeszla i klepnela ja w ramie.

— Rabar… A, to ty, Esme. — Niania opuscila narzedzia sprawiedliwej zemsty. — Pilnowalam, zeby wszystko nie wymknelo sie spod kontroli. Czy to Greeba przed chwila widzialam?

— Tak.

— Ajaj, niezle mu szlo. Ale wydawal sie troche zirytowany. Mam nadzieje, ze nikomu nic zlego sie nie przytrafi.

— Gdzie twoja miotla? — spytala babcia.

— W komorce sprzataczek, za scena.

— Pozycze ja, zeby miec oko na wszystko.

— Zaraz… to przeciez moj kot i ja powinnam go pilnowac… — zaczela niania.

Babcia odstapila na bok, odslaniajac skulony ksztalt. Walter siedzial, obejmujac rekami kolana.

— Ty sie zajmiesz Walterem Plinge — powiedziala. — To cos, co wychodzi ci lepiej ode mnie.

— Dobry wieczor, pani Ogg — odezwal sie zalosnie Walter.

Niania przygladala mu sie przez chwile.

— Wiec to on jest… To znaczy, ze rzeczywiscie jest mor…

— A jak myslisz? — przerwala jej babcia.

— Wiesz, kiedy sie dobrze zastanowic, to chyba nie jest — uznala niania. — Moge ci cos powiedziec na ucho, Esme? Nie powinnam tego mowic przy mlodym Walterze.

Czarownice pochylily glowy. Nastapila krotka, szeptana konwersacja.

— Wszystko jest proste, kiedy zna sie odpowiedz — stwierdzila babcia. — Niedlugo wracam.

Odbiegla. Niania slyszala jeszcze jej kroki na schodach.

Wyciagnela reke do Waltera.

— Wstawaj, chlopcze. Najlepiej byloby teraz znalezc ci jakies miejsce, gdzie cie nie znajda, co?

— Znam ukryte miejsce.

Вы читаете Maskarada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату