— Czekaj…
Poruszala wargami, czytajac opis.
— Walterze — zaczela. — Czy to nie jest opera o Upiorze, ktory mieszka w gmachu Opery? — Przewrocila strone. — Bardzo jest sprytny i elegancki. Widze, ze ma sekretna grote…
Zagrala kolejny krotki riff.
— Muzyka wpada w ucho…
Czytala dalej, co chwile powtarzajac glosno „no, no” albo „laboga”. Od czasu do czasu rzucala Walterowi pelne podziwu spojrzenie.
— Zastanawiam sie, czemu Upior to napisal, Walterze — odezwala sie po chwili. — Dosc spokojny z niego typ, prawda? Wszystko wklada w muzyke.
Walter wpatrywal sie w swoje nogi.
— Beda bardzo duze klopoty, pani Ogg.
— Ja i babcia na pewno jakos wszystko uporzadkujemy.
— Nieladnie jest mowic klamstwa.
— Raczej nie — zgodzila sie niania, ktora do tej chwili nigdy sie tym nie przejmowala.
— Nie byloby dobrze, gdyby mama stracila prace.
— Nie byloby dobrze, rzeczywiscie.
Nianie Ogg ogarnelo niejasne uczucie, ze Walter usiluje jej cos przekazac.
— Hm… A jakie klamstwa nieladnie by bylo mowic, Walterze?
Walter wytrzeszczyl oczy.
— Klamstwa… o tym co sie widzi, pani Ogg. Nawet jak sie to zobaczylo!
Niania uznala, ze pora chyba zaprezentowac Oggistyczny punkt widzenia.
— Mozna mowic klamstwa, jesli nie myslisz klamstw — oswiadczyla.
— On powiedzial, ze jak powiem, to mama straci prace, a mnie zamkna w wiezieniu!
— Tak powiedzial? A co to za on, ten on?
— Upior, pani Ogg!
— Wydaje mi sie, ze babcia powinna ci sie dokladnie przyjrzec, Walterze. Moim zdaniem umysl ci sie poplatal jak klebek welny, co upadl na podloge. — Niania w zadumie pedalowala fisharmonia. — Czy to ten Upior, ktory pisal te muzyke?
— Niedobrze jest mowic klamstwa o pokoju z workami, pani Ogg.
Aha, pomyslala niania.
— To tutaj na dole, prawda?
— On powiedzial, ze mam nikomu nie mowic!
— Kto taki?
— Upior, pani Ogg!
— Przeciez ty je… — zaczela niania, po czym sprobowala innego podejscia. — Ale ja nie jestem nikim — powiedziala. — Zreszta gdybys poszedl do tego pokoju z workami, a ja szlabym za toba, wlasciwie nikomu nie powiesz. Prawda? To nie twoja wina, ze idzie za toba jakas staruszka.
Twarz Waltera wyrazala udreke niezdecydowania, ale choc jego mysli bywaly splatane, nie mogly dorownac kuszacej obludzie niani. Stanal wobec umyslu, ktory uznawal za punkt odniesienia prawde, ale na pewno nie kajdany. Niania Ogg potrafilaby przeprowadzic swe mysli przez korkociag w czasie huraganu, i to bez dotykania brzegow.
— Zreszta na pewno nic nie zaszkodzi, jesli to bede ja — dodala dla porzadku. — Prawdopodobnie chcial powiedziec „oprocz pani Ogg”, ale zapomnial.
Walter bardzo powoli siegnal po swiece. Bez slowa podszedl do drzwi i zanurzyl sie w wilgotny mrok piwnic.
Niania Ogg ruszyla za nim. Jej buty mlaskaly cicho w blocie.
Droga nie wydawala sie dluga. Niania miala wrazenie, ze nie znajduja sie juz pod gmachem Opery, ale trudno bylo to ocenic. Cienie tanczyly wokol; przechodzili przez pomieszczenia jeszcze ciemniejsze i bardziej wilgotne niz te, ktore opuscili. Walter zatrzymal sie przed stosem gnijacego drewna i odciagnal na bok pare zmurszalych desek.
Pod spodem lezalo kilka rowno ulozonych workow.
Niania kopnela jeden z nich. Pekl.
W migotliwym blasku swiecy widziala tylko iskierki swiatla, gdy przez rozdarcie wylala sie ciezka kaskada; jednak z niczym nie mozna pomylic metalicznego brzeku bardzo duzej sumy pieniedzy. Wielkiej sumy pieniedzy. Dosc wielkiej, by wyraznie zasugerowac, ze naleza albo do zlodzieja, albo do wydawcy — a w poblizu nie zauwazyla zadnych ksiazek.
— Co to jest, Walterze?
— To pieniadze Upiora, pani Ogg!
W przeciwleglym rogu pomieszczenia w podlodze byl kwadratowy otwor; kilka cali nizej lsnila powierzchnia wody. Obok staly roznego rodzaju pojemniki: stare puszki, wyszczerbione miski i inne, podobne. Z kazdego sterczal patyk, czy moze martwy krzak.
— A to, Walterze? Co to takiego?
— Krzewy roz, pani Ogg!
— Tutaj? Przeciez nic nie uro…
Niania urwala.
Chlupiac butami w blocie, podeszla do naczyn. Wypelnialo je bloto zeskrobane z podloza. Martwe lodygi lsnily od wilgoci.
Oczywiscie, nic tu nie moze urosnac. Brakuje swiatla. Wszystko, co rosnie, potrzebuje czegos, czym moze sie zywic. Ale… Przysunela swiece blizej i powachala… Tak. Zapach byl bardzo delikatny, ale wyczuwalny. Roze w ciemnosci.
— Niech mnie licho, Walterze Plinge — powiedziala. — Jestes niewyczerpanym zrodlem niespodzianek!
Na biurku pana Kubla lezaly stosy ksiag.
— To, co robisz, babciu, jest zle — oznajmila Agnes.
Babcia uniosla glowe.
— Znaczy, tak zle jak przezywanie zycia innych ludzi za nich? — spytala. — Prawde mowiac, moze byc jeszcze cos gorszego: przezywanie zycia innych ludzi dla siebie. Az tak zle?
Agnes milczala. Babcia Weatherwax nie mogla przeciez wiedziec.
Babcia tymczasem wrocila do ksiag.
— Zreszta to tylko wydaje sie zle. Pozory moga mylic — stwierdzila. — Lepiej pilnuj korytarza.
Przerzucala strzepy porwanych kopert i zabazgrane karteczki, ktore najwyrazniej byly operowym odpowiednikiem normalnych rachunkow. Panowal w nich straszny balagan. Wlasciwie nawet wiecej niz balagan. Zbyt wiele balaganu, by byl prawdziwy, poniewaz w prawdziwym balaganie zdarzaja sie spojne fragmenty, cos, co mozna by nazwac przypadkowym porzadkiem. Tutaj miala do czynienia z balaganem calkowicie chaotycznym, co sugerowalo, ze ktos swiadomie postanowil byc balaganiarzem.
Na przyklad ksiegi obrachunkowe. Wypelnialy je rzedy i kolumny drobnych znakow, ale ktos stwierdzil, ze nie warto inwestowac w poliniowany papier, a pismo mial troche nierowne. Po lewej stronie kartki znalazlo sie czterdziesci linijek, ale pozostalo tylko trzydziesci szesc, kiedy dotarly do drugiego brzegu. Trudno bylo to zauwazyc, gdyz oczy zaczynaly lzawic.
— Co robisz, babciu? — spytala Agnes, odwracajac sie od korytarza.
— Zadziwiajace! — odparla babcia. — Niektore wydatki zapisane sa dwukrotnie. Wydaje sie, ze mam tu strone, gdzie ktos dodal miesiac, a odjal godzine!
— Myslalam, ze nie lubisz ksiazek.
— Nie lubie — przyznala babcia, przewracajac kartke. — Potrafia patrzec ci prosto w twarz, a mimo to klamac. Ile smykow macie w zespole?
— O ile pamietam, w orkiestrze gra dziewieciu skrzypkow — odparla Agnes.
Babcia nie zwrocila chyba uwagi na te poprawke.
— To ciekawe — mruknela, nie odwracajac glowy. — Wychodzi na to, ze dwunastu pobiera pensje, ale