— Wiec zaczekajmy, az zejdzie.
— Osiemdziesiat osob schodzi ze sceny rownoczesnie — przypomniala Agnes. — Nie wiecie, co sie tam dzieje, kiedy opada kurtyna!
— A przeciez nie chcemy przerywac teraz przedstawienia — zauwazyla babcia.
— Nie, nie chcemy przerywac przedstawienia — zgodzil sie Kubel, wychwytujac w morzu niezrozumialosci znajoma tresc. — Ani tez w jakikolwiek sposob zwracac ludziom pieniedzy. Ale o czym wlasciwie mowimy? Ktos wie?
— Przedstawienie musi trwac — mruczala babcia Weatherwax, wygladajac zza kulisy na scene. — Wszystko powinno sie nalezycie zakonczyc. To przeciez Opera. Sprawy powinny miec koniec… operowy.
Niania Ogg podskakiwala z podniecenia.
— Ooo! Wiem, o czym myslisz, Esme! — pisnela. — O tak! Mozemy? Bede potem opowiadala, ze to zrobilysmy! Mozemy? No dalej! Robmy!
Henry Lawsy wertowal swoja ksiazke o operze. Oczywiscie, nie calkiem rozumial wydarzenia pierwszych dwoch aktow, ale wiedzial, ze to calkiem normalne, bo tylko wyjatkowo naiwni oczekuja jednoczesnie sensu i dobrych piosenek. Zreszta wszystko sie wyjasni w ostatnim akcie, kiedy odbywa sie bal maskowy w palacu Ksiecia. Prawie na pewno sie okaze, ze kobieta, do ktorej jeden z mezczyzn dosc zuchwale sie zalecal, jest w istocie jego zona, ale tak starannie ukryta za mala maseczka, ze jej maz nie zwrocil uwagi na te sama suknie i fryzure. Czyjs sluzacy okaze sie corka kogos innego w przebraniu; ktos zginie od czegos, co jednak nie przeszkodzi mu spiewac o tym przez dobre kilka minut; rozwiazanie nastapi dzieki przypadkowym zbiegom okolicznosci, ktore w prawdziwym zyciu bylyby rownie prawdopodobne co tekturowy mlotek.
Nie wiedzial tego na pewno, oczywiscie. Zgadywal tylko.
Akt trzeci rozpoczal sie tradycyjnie od baletu, tym razem prezentujacego chyba taniec ludowy w wykonaniu dam dworu.
Henry uslyszal wokol siebie stlumione smiechy.
Powodem byly tancerki. Ramie w ramie wbiegly na scene, ale kiedy czlowiek przesunal wzrokiem wzdluz ich szeregu, trafial na pozorna szczeline.
Szczelina wypelniala sie, kiedy spojrzenie opadalo o stope czy dwie nizej, trafiajac na niska, gruba balerine. Miala szeroki usmiech, bardzo rozciagniety kostium, dlugie biale reformy i… buty.
Henry wytrzeszczyl oczy. To byly ciezkie buty. Z oszalamiajaca predkoscia przesuwaly sie do przodu i w tyl. Atlasowe pantofelki baletnic migotaly, sunac po podlodze, za to buty blyskaly i tupaly, jakby wlascicielka probowala stepowaniem utrzymac sie na powierzchni wody.
Piruety tez okazaly sie nietypowe. Inne tancerki wirowaly niczym platki sniegu, ale ta mala gruba krecila sie jak bak i jak bak sunela po scenie, a fragmenty jej anatomii probowaly osiagnac stabilne orbity.
Widzowie wokol Henry’ego zaczynali szeptac miedzy soba.
— Tak — uslyszal czyjs glos. — Probowali tego w Pseudopolis…
Matka szturchnela go w bok.
— Czy tak to powinno isc? — spytala.
— No… nie wydaje mi sie…
— Ale to swietne! Smieszne jak demony!
Gruba balerina zderzyla sie z oslem w wieczorowym stroju, zatoczyla sie, chwycila jego maske, ktora zsunela sie…
Herr Trubelmacher, dyrygent, skamienial ze zgrozy i zdumienia. Orkiestra milkla z wolna, z wyjatkiem gracza na tubie (…Uum-PA! Uum-PA! Uum-PA!…), ktory juz przed laty nauczyl sie nut na pamiec i nigdy nie zwracal szczegolnej uwagi na to, co sie wokol dzieje.
Dwie postacie stanely przed Trubelmacherem. Dlon pierwszego przybysza wyrwala mu z reki batute.
— Przepraszam pana — powiedzial Andre — ale przedstawienie musi trwac. Prawda?
Wreczyl batute drugiemu z nowo przybylych.
— Trzymaj — rzucil. — I nie pozwol im przerwac.
— Uuk!
Bibliotekarz jedna reka delikatnie odstawil Herr Trubelmachera na bok, w zadumie liznal paleczke, po czym skupil wzrok na tubie…Uum-PA! Uum-PA! Uum-PA!… Gracz na tubie klepnal w ramie puzoniste.
— Hej, Frank, jakis malpiszon stoi na miejscu Trubla…
— Cichocichocicho…
Orangutan z satysfakcja uniosl rece.
Muzycy spojrzeli na niego. A potem spojrzeli jeszcze raz. Zaden dyrygent w historii muzyki — nawet ten, ktory na talerzu usmazyl i zjadl watrobe flecisty za to, ze zagral o jedna falszywa nute za duzo; nawet ten, ktory swoja batuta przebil trzech zarozumialych skrzypkow; nawet ten, ktory wyglaszal glosno naprawde kasliwe i sarkastyczne uwagi — zaden nie byl obiektem tak pelnego szacunku skupienia.
Na scenie niania Ogg wykorzystala chwile ciszy, by zerwac glowe zaby.
— Madame!
— Przepraszam, wzielam pana za kogos innego.
Dlugie rece opadly. Orkiestra, w jednym poteznym chaotycznym akordzie, zbudzila sie do zycia.
Baletnice, po chwilowym zamieszaniu — kiedy niania Ogg, korzystajac z okazji, zdekapitowala klauna i feniksa — probowaly wrocic do tanca.
Chor w zdumieniu obserwowal wydarzenia.
Christine poczula klepniecie w ramie. Odwrocila sie; za nia stala Agnes.
— Perdito, gdzie bylas!? — syknela. — Juz niemal pora na moj duet z Enrikiem!!
— Musisz pomoc — odpowiedziala szeptem Agnes. A w glebi jej duszy Perdita mruknela: Enrico, co? Dla pozostalych to senor Basilica…
— Pomoc?! W czym?!
— Trzeba zdjac wszystkim maski!
Christine przepieknie zmarszczyla czolo.
— Przeciez to powinno nastapic dopiero na koncu opery, prawda?
— No… ale wprowadzili zmiany! — tlumaczyla z naciskiem Agnes.
Odwrocila sie do szlachcica w masce zebry i pociagnela za nia desperacko. Spiewak pod spodem spojrzal zdumiony.
— Przepraszam — szepnela. — Wzielam pana za kogos innego.
— Przeciez mielismy ich nie zdejmowac az do samego finalu!
— Wprowadzili zmiany!
— Tak? Nikt mnie nie uprzedzil!
Krotkoszyja zyrafa obok pochylila sie zaintrygowana.
— O co chodzi?
— Wielka scena demaskacji ma nastapic juz teraz!
— Nikt mi nie powiedzial!
— Tak, ale czy w ogole nam o czyms mowia? Jestesmy tylko chorem. O, popatrz, niby czemu Trubelmacher nosi maske malpy?
Niania Ogg przesunela sie w szybkim piruecie, wpadla na slonia i szarpnieciem za trabe pozbawila go glowy.
— Szukamy Upiora — szepnela. — Jasne?
— Przeciez… przeciez Upior nie zyje…
— Upiory nie daja sie zabic tak latwo — odparla niania.
Szepty zaczely rozprzestrzeniac sie po calej scenie. Nie ma nikogo lepszego niz chor, jesli idzie o plotki. A ludzie, ktorzy nie uwierzyliby najwyzszemu kaplanowi, gdyby powiedzial, ze niebo jest niebieskie, a nawet przedstawil na poparcie owej tezy pisemne oswiadczenia swojej siwowlosej matki staruszki i trzech westalek, uwierza praktycznie we wszystko, co zaslaniajac dlonia usta, wyszepcze im tajemniczo obcy typ w barze.
Kakadu zakrecila sie i zerwala maske ary.
Kubel szlochal z rozpaczy. To, co sie dzialo, bylo jeszcze gorsze niz ow dzien, kiedy eksplodowala