maslanka. Gorsze niz nagla fala upalow, ktora zmienila w rewolucje caly sklad Lancranskiego Ekstra Mocnego.

Opera stala sie pantomima…

Publicznosc sie smiala…

Chyba jedyna postacia, ktora wciaz nosila maske, byl senor Basilica, ktory obserwowal wyczyny choru z takim wyrazem powsciagliwego zdziwienia, na jaki pozwalala jego maska — a jak sie okazalo, pozwalala na calkiem sporo.

— Nie… — jeczal Kubel. — Tego sie nie da naprawic! On juz tu nie wroci! Jestesmy skonczeni w kregach operowych, nikt nie zechce wiecej przyjsc!

— Wiesej co? — wymamrotal glos za jego plecami.

Kubel odwrocil sie.

— Och, senor Basilica — zawolal. — Nie zauwazylem pana. Myslalem tylko… Mam nadzieje, ze nie uwaza pan tego za typowe…

Basilica spogladal poprzez niego. Chwial sie lekko na boki. Mial na sobie podarta koszule.

— Ktos…

— Slucham?

— Ktos… walnal mie w glowe — oznajmil tenor. — Chcem wody…

— Ale przeciez… ma pan zaraz… zaspiewac, prawda? — Kubel chwycil oszolomionego tenora za kolnierz i chcial przyciagnac do siebie, ale w efekcie oderwal sie tylko od podlogi, konczac z butami na poziomie kolan Basiliki. — Prosze powiedziec… ze jest pan teraz… na scenie! Blagam!

Nawet w stanie oszolomienia Enrico Basilica vel Henry Slugg dostrzegl w tym zdaniu zasadniczy dychotomiczny konflikt. Postanowil trzymac sie rzeczy pewnych.

— Ktos walnal mie w korytarzu… — oswiadczyl.

— To nie pan tam jest?

Basilica zamrugal niepewnie.

— Nie ja?

— Ma pan za chwile odspiewac ten slynny duet!

Kolejna mysl przeszla chwiejnie pod poszkodowana czaszka tenora.

— Mam? — upewnil sie. — I dobrze… Juz sie czesze… Nie mialem okazji sie slyszec…

Westchnal uszczesliwiony i padl sztywno na plecy.

Kubel oparl sie o kolumne. Nagle jego czolo przeoraly glebokie zmarszczki. W najlepszej tradycji spoznionego kojarzenia popatrzyl na nieprzytomnego tenora i policzyl na palcach do jednego. Potem obejrzal sie na scene i policzyl na palcach do dwoch.

Czul, ze niepowstrzymanie zbliza sie czwarty wykrzyknik.

Sceniczny Enrico Basilica zwrocil maske w jedna, potem w druga strone. Za prawa kulisa Kubel szeptal cos grupie maszynistow. Za lewa czekal Andre, tajny pianista, w towarzystwie wielkiego trolla.

Wyszedl na srodek sceny — gruby spiewak w czerwonym kostiumie — i rozpoczelo sie preludium slynnego duetu. Publicznosc sie uspokoila. Zabawy i gierki wsrod choru moga sie zdarzyc — moze nawet sa elementem libretta — ale przeciez za to teraz placili pieniadze. O to wszystkim chodzilo.

Agnes patrzyla, jak Christine zbliza sie do tenora. Wreszcie spostrzegla, ze cos sie nie zgadza. Owszem, byl gruby, w stylu poduszki wcisnietej pod koszule, ale nie poruszal sie jak Basilica. Basilica stapal lekko, jak czesto ludzie tedzy, sprawiajac wrazenie ledwie uwiazanego balonika.

Zerknela na nianie Ogg, ktora rowniez przygladala mu sie z uwaga. Nigdzie nie dostrzegla babci Weatherwax, co prawdopodobnie znaczylo, ze jest gdzies calkiem blisko.

Wyczekiwanie publicznosci ciazylo wszystkim. Uszy otwieraly sie jak platki kwiatow. Czwarta sciana sceny — wielka, czarna, ssaca ciemnosc zewnetrzna — byla studnia ciszy blagajaca, by ja wypelnic.

Christine szla ku niemu calkiem beztrosko. Christine weszlaby beztrosko nawet do paszczy smoka, gdyby byl na niej napis mowiacy „Absolutnie bezpieczne, slowo”… A w kazdym razie gdyby ten napis wydrukowano duzymi, latwo czytelnymi literami.

Zdawalo sie, ze nikt nawet nie probuje nic zrobic.

To rzeczywiscie byl slynny duet. I bardzo piekny. Agnes wiedziala o tym najlepiej — spiewala go cala noc.

Christine ujela falszywego Basilice za reke. Orkiestra zagrala pierwsze takty. Christine otworzyla usta…

— Przerwac natychmiast!

Agnes wlozyla w ten okrzyk wszystkie sily. Zyrandol brzeknal.

Orkiestra ucichla, wyhamowujac w serii zgrzytow i piskow.

Wsrod gasnacych akordow i konajacych ech przedstawienie zostalo przerwane.

Walter Plinge siedzial w polmroku rozjasnionym blaskiem swiec. Rece splotl na kolanach. Nieczesto sie zdarzalo, zeby nie mial nic do roboty, ale kiedy juz nie mial nic do roboty, to nic nie robil.

Podobalo mu sie tu na dole. Wszystko bylo znajome. Odglosy opery saczyly sie z gory, stlumione wprawdzie, ale to nie szkodzi. Walter Plinge znal kazde slowo, kazda nute, kazdy krok kazdego tanca. Rzeczywistych przedstawien potrzebowal tylko tak, jak zegar swojego mechanizmu wychwytowego — pomagaly mu ladnie i rowno tykac.

Pani Plinge uczyla go czytac na starych programach. Stad wiedzial, ze jest elementem tych przedstawien. Ale wiedzialby nawet bez tego. Kiedy zabkowal, gryzl helm z rogami. Pierwsze lozko, jakie pamietal, to byl ten sam batut, ktorego uzyla donna Gigli w slynnym incydencie Skaczacej Gigli.

Walter Plinge zyl opera. Oddychal jej ariami, malowal jej dekoracje, zapalal jej swiatla, myl jej podlogi i czyscil jej buty. Opera wypelniala w nim te miejsca, ktore inaczej pozostalyby puste.

A teraz ktos przerwal przedstawienie.

Jednak cala energia, wszystkie spietrzone emocje wzbierajace wraz ze spektaklem — krzyki, leki, nadzieje i pragnienia — plynely dalej niczym cialo wyrzucone z wraku.

Ten straszliwy ped uderzyl w Waltera Plinge niczym fala przyplywu trafiajaca brzeg filizanki.

Poderwal go z krzesla i cisnal na stare dekoracje.

Walter osunal sie i zwinal w klebek na podlodze; zatykal mocno uszy, by nie slyszec naglej, nienaturalnej ciszy.

Jakas sylwetka wysunela sie z cienia.

Babcia Weatherwax nigdy nie slyszala o psychiatrii, a gdyby nawet slyszala, nie chcialaby miec z nia nic wspolnego. Sa pewne sztuki czarne nawet dla czarownicy. Praktykowala glowologie — praktykowala tak dlugo, az osiagnela w niej mistrzostwo. I chociaz miedzy psychiatra a glowologiem moze istniec powierzchowne podobienstwo, w praktyce roznia sie zasadniczo. Kiedy psychiatra ma do czynienia z pacjentem, ktory wierzy, ze sciga go wielki i straszny potwor, bedzie sie staral go przekonac, ze potwory nie istnieja. Babcia da komus takiemu stolek, zeby na nim stanal, i bardzo gruby kij.

— Wstan, Walterze Plinge — powiedziala.

Walter stanal. Wpatrywal sie prosto przed siebie.

— Przerwali! Przerwali! Przerwanie przedstawienia sprowadza nieszczescie! — powtarzal chrapliwie.

— Ktos powinien znowu je zaczac.

— Nie wolno przerywac przedstawienia! To przedstawienie!

— Tak. I ktos powinien znowu je zaczac, Walterze Plinge.

Zdawalo sie, ze jej nie slyszy. Bezmyslnie przekladal kartki z nutami, przesuwal stosy dawnych programow. Polozyl dlon na klawiaturze fisharmonii i zagral kilka neurotycznych nut.

— Nie mozna przerywac. Przedstawienie musi trwac…

— Pan Salzella chce przerwac przedstawienie. Prawda, Walterze?

Walter gwaltownie uniosl glowe. Ciagle patrzyl w pustke przed soba.

— Niczego nie widziales, Walterze Plinge! — powiedzial glosem tak podobnym do Salzelli, ze babcia az uniosla brew. — A gdybys probowal opowiadac jakies klamstwa, trafisz do wiezienia, a ja dopilnuje, zeby twoja matka miala bardzo powazne klopoty!

Вы читаете Maskarada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату