trzech jest na drugiej stronie, wiec mozna nie zauwazyc. — Wyprostowala sie i z satysfakcja zatarla rece. — Chyba ze ktos ma naprawde dobra pamiec.
Przesunela koscistym palcem wzdluz nastepnej chwiejnej kolumny.
— Co to jest mechanizm zapadkowy?
— Nie wiem!
— Tu stoi: „Naprawa mechanizmu zapadkowego, nowe sprezyny do zebatki obrotowej, przeglad. Sto szescdziesiat dolarow i szescdziesiat trzy pensy”. Ha!
Polizala palec i przeszla do kolejnej strony.
— Nawet niania lepiej sobie radzi z liczbami — stwierdzila. — Zeby byc tak fatalnym w liczeniu, ktos musi byc naprawde dobry. Nic dziwnego, ze Opera nigdy nie zarabia pieniedzy. Rownie dobrze mozna by nosic wode sitem.
Agnes wskoczyla do pokoju.
— Ktos idzie!
Babcia zdmuchnela lampe.
— Wchodz za zaslone — polecila.
— A co z toba?
— Och… postaram sie nie rzucac w oczy.
Agnes podbiegla do okna, po czym odwrocila sie, by spojrzec na babcie stojaca przy kominku.
Stara czarownica jakby sie rozplywala. Nie zniknela. Po prostu wtapiala sie w otoczenie. Reka powoli stala sie czescia polki nad kominkiem. Falda sukni byla fragmentem cienia. Lokiec zmienil sie w szczyt oparcia krzesla tuz za nia. Twarz zlala sie z wazonem wyblaklych kwiatow.
Wciaz tam byla — jak ta starucha w obrazkowej zagadce, ktora czasem drukowali w Almanachu. Mozna bylo na nim zobaczyc stara kobiete albo mloda dziewczyne, ale nie obie naraz, gdyz jedna z nich zlozona byla z cieni drugiej. Babcia Weatherwax stala przy kominku, ale dalo sie ja zauwazyc tylko wtedy, gdy czlowiek wiedzial, ze tam stoi.
Agnes mrugnela… i teraz widziala juz tylko cienie, krzeslo i kominek.
Drzwi sie otworzyly. Skryla sie za kotara; miala uczucie, ze jest widoczna niczym truskawka w gulaszu, ze zdradzi ja lomot bijacego serca.
Drzwi zamknely sie ostroznie — zamek ledwie szczeknal. Kroki zastukaly po podlodze. Drewniane skrobniecie moglo byc dzwiekiem odsuwanego fotela.
Trzask i szum to pewnie zapalana zapalka. Brzek — to unoszony szklany klosz lampy…
Wszelkie odglosy ucichly.
Agnes skulila sie; wszystkie miesnie nagle krzyknely z napiecia. Lampa nie zostala zapalona — zauwazylaby swiatlo obok kotary.
Ktos tam nie wydawal zadnego dzwieku.
Ktos tam nagle stal sie podejrzliwy.
Deski podlogi zatrzeszczaly baaardzo pooowoooli, jakby ktos przeniosl ciezar ciala z nogi na noge.
Ogarnelo ja przemozne uczucie, ze musi krzyknac, bo wysilek zachowania ciszy doprowadzi ja do eksplozji. Klamka okna za plecami, przed chwila ledwie wyczuwalny punkt ucisku, teraz calkiem powaznie usilowal stac sie elementem jej zycia. W ustach zaschlo jej tak, ze gdyby probowala przelknac sline, szczeka zgrzytnelaby jak nieoliwione zawiasy.
To nie mogl byc nikt, kto mialby prawo tu przebywac. Ludzie, ktorzy maja prawo znajdowac sie w jakims miejscu, poruszaja sie halasliwie.
Klamka okienna szukala coraz bardziej osobistego kontaktu.
Trzeba myslec o czyms innym…
Zaslona sie poruszyla. Ktos stal po drugiej stronie.
Gdyby gardlo nie bylo tak wyschniete, moglaby sprobowac krzyknac.
Czula czyjas obecnosc przez tkanine. Lada chwila ten ktos szarpnie zaslone.
Skoczyla, czy tez wykonala ruch tak bliski skoku, jak tylko potrafila, cos w rodzaju pionowego przesuniecia; szarpnela zaslone w bok, zderzyla sie ze szczuplym czlowiekiem i wyladowala na podlodze w plataninie konczyn i rozdzieranego aksamitu.
Nabrala tchu i przycisnela do podlogi szarpiacy sie tobol.
— Zaczne krzyczec — ostrzegla. — A wtedy bebenki wyplyna ci nosem!
Szarpanie ustalo.
— Perdita? — zabrzmial zduszony glos.
Nad nia drazek zaslon opadl z jednego konca i mosiezne pierscienie zaczely kolejno zsuwac sie na podloge.
Niania wrocila do workow. Kazdy z nich wypchany byl twardymi, okraglymi przedmiotami, ktore brzeczaly cicho pod naciskiem badawczego palca.
— To bardzo duzo pieniedzy, Walterze — stwierdzila ostroznie.
— Tak!
Jesli chodzi o pieniadze, niania bardzo latwo tracila rachube — co nie znaczy, ze jej nie interesowaly. Po prostu od pewnego poziomu stawaly sie czyms jak ze snu. Byla pewna tylko jednego: od kwoty, jaka tu widziala, kazdemu opadlyby majtki.
— Podejrzewam — rzekla — ze gdybym spytala, skad sie tu wziely, powiedzialbys, ze to Upior. Prawda? Tak samo jak roze?
— Tak, pani Ogg!
Spojrzala na niego zatroskana.
— Nic ci sie tutaj nie stanie? — spytala. — Bedziesz tu siedzial cichutko? Musze chyba pomowic z kilkoma osobami.
— Gdzie jest mama, pani Ogg?
— Twoja mama spi spokojnie, Walterze.
To chyba go uspokoilo.
— Zostaniesz w swoim… w tamtej sali?
— Tak!
— Grzeczny chlopak.
Raz jeszcze spojrzala na worki pieniedzy. Pieniadze oznaczaly klopoty.
Agnes usiadla.
Andre uniosl sie na lokciach i sciagnal z twarzy zaslone.
— Co ty tu robisz, u demona? — zapytal.
— Ja… zaraz, jak to? Co ja tu robie?! To ty sie skradales!
— A ty sie chowalas za kotara! — Andre wstal i zaczal szukac zapalek. — Kiedy nastepnym razem zdmuchniesz lampe, pamietaj, ze ona ciagle bedzie ciepla.
— Bylysmy tu… w waznych sprawach.
Rozjarzyla sie lampa. Andre obejrzal sie zaskoczony.
— Wy? — zapytal.
Agnes kiwnela glowa i spojrzala na babcie. Czarownica nie poruszyla sie; sporego wysilku wymagalo dostrzezenie jej wsrod przypadkowych ksztaltow i cieni.
Andre chwycil lampe i postapil o krok.
Cienie sie przesunely.
— Ktos tu jest?
Agnes przeszla przez pokoj i machnela reka w powietrzu. Bylo oparcie krzesla, byl wazon, bylo… nie, nie bylo nic wiecej.
— Przeciez stala tutaj!
— Upior, co? — mruknal ironicznie Andre.
Agnes cofnela sie.
Swiatlo lampy trzymanej ponizej twarzy wywiera dziwny efekt. Cienie sa nie takie, jak trzeba, zeby wydaja