Zjezyly mu sie wlosy na calym ciele. Zmysly, przeznaczone do ochrony jego gatunku w glebi dzungli, szybko dostosowaly sie do warunkow miejskich. Miasto bylo po prostu bardziej suche i zylo tu wiecej drapieznikow.

Siegnal po odrzucona muszke i bardzo starannie zawiazal ja sobie na czole, przez co wygladal jak bardzo wytworny wojownik kamikaze. Odsunal nuty i przez chwile wpatrywal sie w pustke. Instynktownie pojmowal, ze pewne sytuacje wymagaja akompaniamentu.

Organom brakowalo niektorych calkiem podstawowych — jego zdaniem — mozliwosci, takich jak pedal gromu, stodwudziestoosmiostopowa piszczalka trzesienia ziemi, oraz pelnego manualu odglosow zwierzecych. Byl jednak przekonany, ze cos interesujacego da sie uzyskac z rejestrow basowych.

Wyciagnal rece i rozprostowal palce. Trwalo to dluzsza chwile.

Potem zaczal grac.

Upior tanczyl na krawedzi balkonu, rozrzucajac kapelusze i teatralne lornetki. Publicznosc obserwowala to w zdumieniu; po chwili rozlegly sie oklaski. Nie calkiem rozumieli, jak to wszystko pasuje do akcji przedstawienia… ale w koncu to przeciez opera.

Dotarl do srodkowego przejscia, podbiegl kawalek w gore, zawrocil i pedem ruszyl w dol. Dobiegl do konca, skoczyl, skoczyl jeszcze raz, wzlecial nad parterem…

…i wyladowal na zyrandolu, ktory zadzwieczal i zakolysal sie lekko.

Widzowie wstali, bijac brawo. Upior wspinal sie miedzy brzeczacymi rzedami krysztalow ku glownej linie nosnej.

Kolejna postac wspiela sie na balkon i rzucila w pogon. Ten czlowiek byl mocniej zbudowany, jednooki, szeroki w barach i waski w pasie. Wygladal groznie w sposob bardzo interesujacy — niczym pirat, ktory w pelni zrozumial slowa „Wesoly Roger”. Nie rozpedzal sie nawet, ale kiedy dotarl do punktu najblizszego zyrandola, po prostu skoczyl w pustke.

Bylo jasne, ze nie dosiegnie…

A potem nie bylo jasne, jak tego dokonal.

Obserwujacy go przez teatralne lornetki przysiegali pozniej, ze wyciagnal reke, ktora zdawala sie ledwie musnac zyrandol, a jednak potrafil jakos obrocic w powietrzu cale cialo. Kilka osob przysiegalo nawet, ze kiedy wyciagnal reke, jego paznokcie urosly nagle o kilka cali.

Potezna gora szkla zakolysala sie majestatycznie na linie. Kiedy wychylila sie do konca, rozhustal ja bardziej, niczym cyrkowiec na trapezie. Zachwycona publicznosc wydala z siebie „Ooo!”.

Obrocil sie w zwisie. Zyrandol znieruchomial na moment na samym krancu luku, by zaraz poplynac z powrotem.

Kiedy dzwonil i trzeszczal nad parterem, wiszacy pod nim czlowiek machnal calym cialem, wykonal salto w tyl i wyladowal wsrod krysztalow. Swiece i odlamki posypaly sie miedzy publicznosc.

Potem, wsrod braw i krzykow, wspial sie po linie za uciekajacym Upiorem.

Henry Lawsy sprobowal poruszyc reka, ale spadajacy krysztal przybil mu rekaw do poreczy fotela.

Byl w rozterce. Zdawalo mu sie, ze cos takiego nie powinno sie zdarzyc. Ale pewnosci nie mial.

Wokol ludzie zaczynali szeptac nerwowo.

— To czesc libretta?

— Na pewno.

— O tak. Tak. Bez watpienia — oswiadczyl autorytatywnie ktos w tym samym rzedzie. — Tak jest. Slynna scena poscigu. Naturalnie. Tak, w Quirmie tez ja wystawili.

— No tak. Rzeczywiscie. Slyszalem o tym.

— Uwazam, ze bylo swietnie — ocenila pani Lawsy.

— Mamo!

— Najwyzszy czas, zeby wydarzylo sie cos ciekawego. Powinienes mnie uprzedzic, wlozylabym okulary.

Niania Ogg biegla po schodach na poddasze.

— Cos sie nie udalo! — burczala gniewnie, przeskakujac po dwa stopnie. — Uwaza, ze wystarczy jej tylko spojrzec, a sa jak toffi w jej rekach. I kto musi potem robic porzadek? No, mozna zgadywac…

Stare drewniane drzwi u szczytu schodow ustapily przed butem niani, wspartym rozpedem niani. Odskoczyly z trzaskiem, odslaniajac rozlegle, ciemne pomieszczenie. Pelno w nim bylo biegajacych ludzi — nogi migotaly w blasku latarni. Wszyscy krzyczeli.

Ktos rzucil sie w jej strone.

Niania przykucnela. Oboma kciukami przyciskala korek mocno wstrzasnietej butelki szampana, ktora trzymala pod pacha.

— To magnum — ostrzegla. — I nie zawaham sie go wypic.

Czlowiek zatrzymal sie.

— Och, pani Ogg…

Niezawodna pamiec szczegolow osobistych podsunela niani konieczne dane.

— Peter, tak? — upewnila sie. — Ten z chorymi stopami?

— Zgadza sie, pani Ogg.

— Ten puder, co ci dalam, pomaga?

— Jest o wiele lepiej, pani Ogg.

— A co sie tutaj dzieje?

— Pan Salzella zlapal Upiora!

— Naprawde?

Dopiero teraz wzrok niani zdolal dostrzec jakis porzadek w ogolnym chaosie. Zauwazyla grupke ludzi posrodku pomieszczenia, wokol mocowania zyrandola.

Salzella siedzial na deskach. Kolnierzyk mial przekrzywiony, a rekaw oderwany od fraka, ale oczy blyszczaly mu tryumfalnie.

Machal czyms. Bylo biale. Przypominalo kawalek czaszki.

— To Plinge! — oznajmil. — Mowie wam, to byl Walter Plinge! Czemu tak stoicie? Lapcie go!

— Walter? — powtorzyl ktos z niedowierzaniem.

— Tak! Walter!

Ktos inny podbiegl, wymachujac latarnia.

— Widzialem, jak Upior ucieka na dach! — zawolal. — I wielki jednooki opryszek pedzil za nim jak kocur oblany wrzatkiem!

Cos nie pasuje, pomyslala niania. Cos sie tu nie zgadza.

— Na dach! — rozkazal Salzella.

— Czy nie powinnismy najpierw zdobyc plonacych pochodni?

— Plonace pochodnie nie sa obowiazkowe!

— Widly i kosy?

— Tylko na wampiry!

— Moze chociaz jedna pochodnie?

— Na dach! Ale juz!

Kurtyna opadla. Zabrzmialy rzadkie oklaski, ledwie slyszalne wsrod rozmow na widowni.

Chorzysci patrzeli na siebie w zdumieniu.

— Co to niby mialo znaczyc?

Z gory opadal kurz. Maszynisci biegali po pomostach w kominie. Wsrod lin i workow z piaskiem rozbrzmiewaly krzyki. Ktos przebiegl przez scene, niosac plonaca pochodnie.

— Hej, co sie tam dzieje? — zapytal tenor.

— Maja Upiora! Ucieka na dach! To Walter Plinge!

— Jak to? Walter?

— Nasz Walter Plinge?

— Tak!

Вы читаете Maskarada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату