Gleboki dzwiek przetoczyl sie po scenie.
— Co to bylo, u licha?
Salzella przeszedl za kulisy, gdzie zobaczyl wyraznie zdenerwowanego Andre.
— Co sie dzieje?
— Naprawilismy je, panie Salzella! Tylko ze… no, on nie chce oddac stolka…
Bibliotekarz skinal glowa dyrektorowi muzycznemu. Salzella znal orangutana, a wsrod faktow, ktore go dotyczyly, byl i ten, ze jesli bibliotekarz chcial gdzies usiasc, to tam wlasnie siedzial. Trzeba jednak przyznac, ze byl organista wysokiej klasy. Jego popoludniowe recitale w Wielkim Holu Niewidocznego Uniwersytetu zyskaly wielka popularnosc. Przede wszystkim dlatego, ze organy uniwersyteckie dysponowaly kazdym dzwiekiem, jaki potrafil wymyslic przewrotny geniusz Bezdennie Glupiego Johnsona. Nikt by nie uwierzyl — dopoki para malpich rak nie zajela sie tym projektem — ze romantyczne „Preludium w G” Doinova mozna zaaranzowac na Piszczaca Poduszke i Sciskane Kroliki.
— Do zagrania jest uwertura — tlumaczyl Andre. — I scena balu…
— Przynajmniej zawiaz mu muszke — polecil Salzella.
— Nikt go nie zobaczy, panie Salzella, a on nie ma zbyt duzo szyi…
— Obowiazuja tu pewne standardy, Andre! — przypomnial surowo dyrektor muzyczny.
— Tak jest, panie Salzella.
— Poniewaz, jak sie zdaje, na dzisiejszy wieczor zostales pozbawiony zatrudnienia, pomozesz nam w chwytaniu Upiora.
— Oczywiscie, prosze pana.
— Przynies dla niego muszke, a potem chodz ze mna.
Troche pozniej bibliotekarz, pozostawiony sam sobie, otworzyl swoj egzemplarz nut i starannie ulozyl go na stojaku.
Siegnal pod siedzenie i wydobyl duza, brazowa papierowa torbe fistaszkow. Nie calkiem rozumial, dlaczego Andre — skoro sam go namowil, zeby dzis wieczorem zagral na organach — tlumaczyl potem temu drugiemu, ze to on, bibliotekarz, nie chce ustapic. A przeciez mial na dzis w planie troche ciekawego katalogowania i, szczerze mowiac, juz sie na nie szykowal. A zamiast tego utknal tu do poznej nocy. Chociaz funt fistaszkow w lupinach to przyzwoita zaplata nawet dla wymagajacej malpy.
Umysl ludzki jest gleboka i odwieczna tajemnica. Cieszyl sie, ze juz takiego nie ma.
Obejrzal muszke. Tak jak przewidywal Andre, sprawiala powazne klopoty komus, kto stal za drzwiami, kiedy rozdawano szyje.
Babcia Weatherwax stanela przed loza osma i rozejrzala sie. Nie zauwazyla pani Plinge. Otworzyla wiec drzwi czyms, co bylo chyba najdrozszym kluczem na swiecie.
— Tylko sie zachowuj — ostrzegla.
— Ta-ak, bab-ciu — miauknal Greebo.
— Zadnego chodzenia do wygodki po katach.
— Nie-e, bab-ciu.
Babcia spojrzala podejrzliwie na swego towarzysza. Nawet w muszce, nawet z wywoskowanymi wasami wciaz byl kotem. A kotom nie mozna ufac w niczym, poza tym, ze zjawia sie na posilek.
Wewnatrz loza byla obita cennym czerwonym aksamitem ze zlotymi ozdobami. Przypominala cichy prywatny pokoik.
Po obu stronach miala grube filary podtrzymujace czesc ciezaru balkonu. Babcia wyjrzala i ocenila spora odleglosc do parteru. Oczywiscie, ktos moglby przejsc tu z sasiednich loz, ale widzialaby go wtedy cala publicznosc i taki wyczyn z pewnoscia wywolalby komentarze. Zajrzala pod fotele. Stanela na siedzeniu i obmacala sufit w zlote gwiazdki. Dokladnie zbadala dywan.
Usmiechnela sie do tego, co zobaczyla. Byla sklonna sie zalozyc, ze wie, jak Upior sie tu dostaje. Teraz zyskala pewnosc.
Greebo splunal na dlon i bezskutecznie usilowal przygladzic wlosy.
— Siedz spokojnie i jedz te swoje rybie jajeczka.
— Ta-ak, bab-ciu.
— I ogladaj opere, wyjdzie ci to na dobre.
— Ta-ak, bab-ciu.
— Dobry wieczor, pani Plinge! — zawolala wesolo niania. — Czy to nie ekscytujace? Gwar widowni, atmosfera wyczekiwania, chlopcy z orkiestry probujacy pochowac gdzies butelki i przypomniec sobie, jak sie gra… Cale napiecie i dramat operowego swiata czeka, by sie rozwinac…
— Witam pania, pani Ogg — odpowiedziala pani Plinge. Polerowala kieliszki w swym malym barku.
— Trzeba przyznac, ze tloczno dzisiaj — stwierdzila niania. Zerknela z ukosa na stara kobiete[8] — Sprzedali wszystkie miejsca, jak slyszalam.
Nie uzyskala oczekiwanej reakcji. Mowila wiec dalej.
— Pomoc pani w sprzataniu osmej lozy?
— Och, wyczyscilam ja w zeszlym tygodniu — zapewnila pani Plinge. Podniosla kieliszek do swiatla.
— Tak, ale slyszalam, ze ta dama jest bardzo wymagajaca. Wybredna, ot co.
— Jaka dama?
— Pan Kubel sprzedal osma loze, wie pani…
Uslyszala delikatny brzek szkla. Aha!
Pani Plinge stanela w drzwiach swojej komorki.
— Przeciez nie wolno tego robic!
— To jego Opera — odparla niania, pilnie obserwujac pania Plinge. — Pewnie uwaza, ze jemu wolno.
— To loza Upiora!
Widzowie zaczeli pojawiac sie w korytarzu.
— Nie sadze, zeby mu to przeszkadzalo. W koncu to tylko jeden wieczor. Przedstawienie musi trwac, prawda? Dobrze sie pani czuje, pani Plinge?
— Chyba lepiej pojde i… — zaczela kobieta.
— Nie, lepiej niech pani usiadzie i odpocznie. — Niania pchnela ja lagodnie, lecz z nieodparta sila.
— Musze isc i…
— I co, pani Plinge?
Kobieta zbladla. Babcia Weatherwax bywala surowa, ale surowosc zawsze lezala u niej jak na wystawie; czlowiek liczyl sie z tym, ze moze na nia trafic w menu. Surowosc niani Ogg przypominala jednak ugryzienie przez duzego, przyjaznego psa. Byla tym gorsza, ze nieoczekiwana.
— Mam wrazenie, ze chce pani isc i z kims porozmawiac. Zgadlam, pani Plinge? — mowila niania. — Moze z kims, kto bylby nieco zaszokowany, gdyby nagle odkryl, ze loza jest zajeta? Mysle, ze potrafilabym nadac temu komus imie, pani Plinge. Zatem…
Reka starszej kobiety uniosla sie nagle, sciskajac butelke szampana; potem opadla, probujac poslac S/S „Gytha Ogg” na morza nieswiadomosci. Butelka odbila sie…
Pani Plinge przeskoczyla obok i odbiegla; jej wypolerowane buciki stukaly rytmicznie.
Niania Ogg chwycila futryne i zachwiala sie lekko; za jej oczami wybuchly biale i fioletowe fajerwerki. Ale wsrod przodkow miala krasnoluda, a to oznaczalo czaszke, ktorej mozna uzywac do prac gorniczych.
Przez mgle odczytala etykiete na butelce.
— Rok Urazonego Kozla — wymamrotala. — Dobry rocznik.
Potem jednak zwyciezyla swiadomosc.
Niania ruszyla galopem za biegnaca kobieta. Na miejscu pani Plinge zrobilaby dokladnie to samo, tylko o wiele mocniej.
Agnes czekala z innymi na podniesienie kurtyny. Stala w tlumie mniej wiecej piecdziesieciu mieszczan, ktorzy mieli sluchac piesni Enrica Basiliki o jego sukcesach jako mistrza przebran. Jednym z kluczowych zalozen fabuly bylo, by chor, wysluchawszy streszczenia akcji, nawet spiewajac wraz z tenorem, doznal potem natychmiastowej utraty pamieci. Dzieki temu po zdjeciu masek przezyje zaskoczenie.