sie po nim jakiegos wytlumaczenia. — Dzists po poludniu zatszynam budowats plats zabaw, tszymkolwiek jestst.
— To glownie hustawki — wyjasnila niania Ogg.
Igor sie rozpromienil.
— Och, stsznurow nam nie braknie, a zawstsze mialem stsprawna reke do petli.
— Nie, to nie o… — zaczela Agnes, ale niania przerwala jej natychmiast.
— To chyba zalezy, kto sie tam bedzie bawil — stwierdzila. — Do zobaczenia, Igorze. Nie rob nic, czego ja bym nie zrobila, jesli odkryjesz kiedys cos, czego bym nie zrobila.
— Przykro nam z powodu Skrawka — dodala Agnes. — Moze znajdziesz jakiegos szczeniaka albo…
— Dziekuje za trostske, ale nie. Jestst tylko jeden Stskrawek.
Machal im na pozegnanie, dopoki nie zniknely za zakretem.
Agnes obejrzala sie raz jeszcze i zobaczyla trzy sroki. Siedzialy na galezi nad droga.
— „Na trzy rusza pogrzeb…” — zaczela.
Swisnal kamien. Rozlegl sie urazony wrzask i posypaly sie piora.
— „Dwie — szczescie nadchodzi” — rzekla wyraznie zadowolona z siebie niania.
— Nianiu, to oszustwo!
— Czarownice zawsze oszukuja. — Zerknela na spiaca za nimi babcie. — Kazdy to wie, kto wie cokolwiek o czarownicach.
Wracaly do domu, do Lancre.
Znow padal deszcz. Woda saczyla sie do namiotu Oatsa i do fisharmonii, ktora teraz podczas gry wydawala z siebie czasem pisk zgniatanej zaby. Spiewniki dosc niepokojaco pachnialy kotem.
Oats dal sobie z nimi spokoj i zajal sie polowym lozkiem, ktore zdarlo mu skore z kostek i przygniotlo palec, kiedy je rozkladal, a wciaz wygladalo jak przeznaczone dla czlowieka o ksztalcie banana. Zdawal sobie sprawe, ze stara sie unikac myslenia. Ogolnie mu to odpowiadalo. Bylo cos zadowalajacego w wykonywaniu prostych czynnosci i sluchaniu wlasnego oddechu. Moze to jest sposob…
Z zewnatrz dobiegl cichy odglos czegos drewnianego uderzajacego o cos pustego, a takze szepty.
Wyjrzal przez klape namiotu.
Na pole jednostajnym strumieniem naplywali ludzie. Pierwszych kilku nioslo deski. Kilku toczylo barylki. Oats patrzyl z otwartymi ustami, jak powstaja bardzo prymitywne lawki i zaczynaja sie zapelniac.
Zauwazyl, ze sporo mezczyzn ma obandazowane nosy.
Potem uslyszal turkot kol i zobaczyl wtaczajaca sie przez brame krolewska karoce. To go rozbudzilo; pognal do namiotu i zaczal goraczkowo wyciagac z torby wilgotne rzeczy w poszukiwaniu czystej koszuli. Kapelusz sie nie odnalazl, plaszcz byl oblepiony blotem, skora butow popekala, a klamry zmatowialy w kwasnych bagnach, ale z pewnoscia czysta koszula…
Ktos sprobowal zastukac w mokre plotno, a gdy minelo pol sekundy, wszedl do srodka.
— Jestes ubrany? — spytala niania Ogg, mierzac go wzrokiem od stop do glow. — Bo wiesz, wszyscy tam na ciebie czekamy. Zagubione owieczki czekaja na strzyzenie, mozna powiedziec — dodala, a jej ton bardzo wyraznie sugerowal, ze robi cos, co osobiscie wcale jej sie nie podoba, ale robi to mimo wszystko.
— Pani Ogg — odezwal sie Oats — wiem, ze nie lubi mnie pani zbytnio…
— Nie wiem, czemu w ogole mialabym cie lubic. No bo po co wlokles sie za Esme, tak ze musiala ci pomagac przez cala droge w gorach?
Slowa odpowiedzi pedzily juz ku krtani Oatsa, gdy zauwazyl znaczace spojrzenie niani i zdazyl zamienic je w chrzakniecie.
— Ehm… Tak. To bylo niemadre, prawda?… Ilu ich tam jest, pani Ogg?
— Jakas setka, moze sto piecdziesiat…
Dzwignie, pomyslal Oats i nawiedzila go ulotna wizja portretow w saloniku niani. Zna dzwignie i potrafi nacisnac na wiele osob, ale najpierw ktos musial nacisnac na nia.
— A czego sie po mnie spodziewaja?
— Na afiszu stoi „Wieczorne nabozenstwo”. Wieczorne napojenstwo byloby lepsze.
Wyszedl wiec do nich i zobaczyl wpatrzone w siebie twarze duzej czesci ludnosci Lancre. Krol i krolowa siedzieli w pierwszym rzedzie. Verence z godnoscia skinal mu glowa, sygnalizujac, ze cokolwiek Oats zaplanowal, powinno sie zaczac mniej wiecej teraz.
Mowa ciala niani Ogg wyraznie przekazywala wiadomosc, ze jakiekolwiek specyficznie omnianskie modlitwy nie beda tolerowane. Oats odmowil zatem ogolna modlitwe dziekczynna do dowolnego boga, jaki akurat sluchal, a nawet do tych, ktorzy nie sluchali.
Potem wyciagnal uszkodzona fisharmonie i sprobowal zagrac kilka akordow. Jednak niania odepchnela go na bok, podwinela rekawy i z mokrych miechow wydobyla nuty, o jakich Oats nawet nie wiedzial, ze sie tam kryja.
Spiew nie brzmial jednak entuzjastycznie, dopoki Oats nie odrzucil cuchnacego spiewnika i nie nauczyl mieszkancow Lancre kilku piesni, ktore znal od swojej babci — piesni pelnych ognia, gromu, smierci i sprawiedliwosci, o melodiach, ktore mozna sobie pogwizdywac. Mialy tytuly „Om rozdepcze bezboznych”, „Unies mnie do nieba” czy „Zapal dobre swiatlo”. Zostaly dobrze przyjete. Mieszkancy Lancre niezbyt dbali o religie, ale wiedzieli, jak powinna brzmiec.
Dyrygujac spiewem za pomoca dlugiego patyka i wypisanych na plachcie namiotu slow, przyjrzal sie swej… no coz, postanowil nazwac ja kongregacja. To byla jego pierwsza prawdziwa kongregacja. Skladala sie z duzej liczby kobiet i licznych dobrze wyszorowanych mezczyzn, ale jednej twarzy wyraznie posrod nich nie bylo. Jej nieobecnosc zdominowala cala scene.
Potem jednak, kiedy w polowie hymnu wzniosl oczy ku niebu, wysoko w gorze dostrzegl orla — malenka plamke krazaca na ciemniejacym niebie. Moze polowal na zagubione owieczki…
A potem wszystko sie skonczylo i odeszli w milczeniu, z minami ludzi, ktorzy wykonali swoja robote, a choc nie byla nieprzyjemna, jednak maja to juz za soba. Na tacy pozostaly dwa pensy, kilka marchewek, duza cebula, funt baraniny, dzbanek mleka i marynowana wieprzowa nozka.
— Nasza gospodarka nie opiera sie na gotowce — powiedzial krol Verence. Mial bandaz na czole.
— Och, bede mial dobra kolacje, sire — odparl Oats tym oblakanczo pogodnym tonem, jakim ludzie zwykle zwracaja sie do wladcow.
— Chyba zechcesz zjesc z nami? — spytala Magrat.
— Ja… tego… zamierzalem wyruszyc o brzasku, sire. Wiec naprawde powinienem spedzic wieczor na pakowaniu i paleniu mojej pryczy.
— Wyruszyc? Myslalem, ze tu zostaniesz — zdziwil sie krol. — Zasiegnalem… opinii publicznej i moge chyba powiedziec, ze spoleczenstwo zgadza sie ze mna w tej kwestii.
Oats zerknal na Magrat, ktorej mina mowila wyraznie: Babcia nie ma nic przeciw temu.
— No wiec ja… wlasciwie… Na pewno znow sie tu zjawie, sire. Ale, mowiac szczerze, myslalem, by ruszyc do Uberwaldu.
— To straszne miejsce, panie Oats.
— Zastanawialem sie nad tym przez caly dzien, sire, i powzialem juz decyzje.
— Och… — Verence byl skonsternowany, ale krolowie ucza sie szybko odzyskiwac panowanie nad soba. — Na pewno sam pan wie, co dla pana najlepsze. — Zachwial sie lekko, gdy lokiec Magrat przejechal mu po zebrach. — No tak… jeszcze… slyszelismy, ze stracil pan swoj… swiety amulet, wiec po poludniu my… inaczej mowiac, krolowa i panna Nitt… poprosily Shawna Ogga, zeby wybil to w mennicy…
Oats rozwinal czarny aksamit i znalazl wewnatrz, na zlotym lancuszku, mala zlota obosieczna siekiere. Patrzyl na nia i milczal.
— Shawn nie radzi sobie z zolwiami — wtracila Magrat, by wypelnic cisze.
— Bedzie dla mnie bezcenna — odezwal sie w koncu Oats.
— Oczywiscie zdajemy sobie sprawe, ze nie jest specjalnie swieta — rzekl krol.
Oats lekcewazaco machnal reka.
— Kto wie, sire? Swietosc jest tam, gdzie sie ja znajdzie.
Za plecami krola Jason i Darren Ogg z szacunkiem stali na bacznosc. Obaj wciaz mieli naklejone na nosach plastry. Odstapili na bok pospiesznie, by zrobic przejscie krolowi, ktory chyba tego nie zauwazyl.