— Tak jakby — potwierdzila. — Z wampirami czasem trudno powiedziec.
— Nie bylo innego wyjscia! Wszystko bylo takie… Powietrze zrobilo sie zlociste i nastala wlasnie ta jedyna chwila, zeby dzialac…
— Nie sadze, zeby ktos chcial sie skarzyc — uspokoila go Agnes.
Magrat usiadla z drugiej strony Oatsa, tulac do siebie dziecko. Kilka razy odetchnela gleboko.
— Postapiles bardzo odwaznie — powiedziala.
— Nie, wcale nie — odparl chrapliwie kaplan. — Myslalem, ze pani Weatherwax cos zrobi…
— I zrobila… — Magrat zadrzala. — Zrobila…
Babcia Weatherwax usiadla na koncu lawy i rozmasowala palcami grzbiet nosa.
— Teraz chce tylko wrocic do domu — oswiadczyla. — Wrocic do domu i spac przez caly tydzien. — Ziewnela. — Marze o filizance…
— Przeciez zaparzylas sobie! — zawolala Agnes. — Wszystkim slinka ciekla!
— Gdzie bym tu znalazla herbate? To bylo tylko troche blota w wodzie. Ale wiem, ze niania zawsze ma gdzies przy sobie torebke. — Ziewnela znowu. — Zrob herbate, Magrat.
Agnes otworzyla usta, ale Magrat uciszyla ja gestem, po czym wreczyla jej dziecko.
— Oczywiscie, babciu — powiedziala, popychajac Agnes z powrotem na lawe. — Dowiem sie tylko, gdzie Igor trzyma czajnik, dobrze?
Wielce Oats stanal na murze. Slonce wzeszlo juz wysoko i rzeska bryza dmuchala ponad lasami Uberwaldu. Kilka srok skrzeczalo na drzewach pod zamkiem. Babcia stala oparta lokciami o mur i wpatrywala sie w rzednace mgly.
— Zapowiada sie piekny dzien — stwierdzil Oats z zadowoleniem.
Byl szczesliwy, choc go to dziwilo. Ranek budzil uczucie, ze przyszlosc pelna jest mozliwosci. Oats pamietal moment, kiedy uderzyl siekiera, kiedy obaj Oatsowie uderzyli razem. Moze to byl sposob…
— Burza zbliza sie od Osi — oswiadczyla babcia.
— Bedzie dobra dla plonow.
Cos przemknelo im nad glowami. Feniks krazyl wysoko nad zamkiem. W swietle nowego dnia jego skrzydla byly ledwie widoczne jako zolte migotanie w powietrzu, z malenka sylwetka jaustrzebia w samym srodku. — Jak ktos moglby zabic cos takiego? — zapytal Oats.
— Niektorzy ludzie zabija cokolwiek, dla samej zabawy.
— Czy to prawdziwy ptak, czy tylko cos, co istnieje w…
— To jest cos, co jest — przerwala mu surowo babcia. — Nie rozlewaj alegorii na koszule.
— W kazdym razie czuje sie… blogoslawiony, gdyz go zobaczylem.
— Naprawde? Bo jak tak samo sie czuje, widzac wschod slonca. Sam sie przekonasz, kiedy bedziesz w moim wieku. — Babcia westchnela, a potem zaczela mowic jakby do siebie: — Ona nigdy nie przeszla na zla strone, niewazne co ludzie gadaja. A z takim wampirem naprawde trzeba sie postarac. Nie przeszla na zlo. Slyszales, ze to powiedzial, prawda? A przeciez nie musial.
— No… tak.
— Bylaby starsza ode mnie. Wsciekle dobra czarownica byla ta Alison. Ostra jak noz. Miala swoje dziwactwa, pewnie, ale kto ich nie ma?
— Na pewno nikt, kogo bym znal.
— Racja. Masz racje. — Babcia wyprostowala sie. — Dobrze.
— Ehm…
— Tak?
Oats patrzyl w dol, na zwodzony most i droge do zamku.
— Widze tam czlowieka w nocnej koszuli umazanej blotem, ktory wymachuje mieczem — oznajmil. — Biegna za nim ludzie z Lancre i jeszcze… male niebieskie ludziki…
Przyjrzal sie dokladniej.
— Hm, wyglada to jak bloto, ale pewien nie jestem — dodal.
— To chyba krol — stwierdzila babcia Weatherwax. — Sadzac z opisu, Wielka Aggie dala mu troche swojego wywaru. Odniesie zwyciestwo.
— Zaraz… Czy zwyciestwo nie zostalo juz odniesione?
— Przeciez jest krolem. Zapowiada sie piekny dzien, wiec pozwolmy mu, zeby byl to dzien jego zwyciestwa. Krolowie powinni miec cos do roboty. Zreszta po napoju Wielkiej Aggie i tak nie bedzie pamietal, jaka to data. Lepiej zejdzmy na dol.
— Chyba powinienem pani podziekowac — rzekl Oats, kiedy dotarli do spiralnych schodow.
— Za to, ze pomoglam ci przejsc przez gory?
— Swiat jest… inny. — Oats powedrowal wzrokiem przez strzepy mgly, lasy i purpurowe gory. — Gdziekolwiek spojrze, widze… cos swietego.
Po raz pierwszy, odkad ja poznal, zobaczyl, jak babcia Weatherwax naprawde sie usmiecha. Normalnie unosila tylko kaciki ust, tuz przed chwila, kiedy cos nieprzyjemnego mialo sie zdarzyc komus, kto na to zasluzyl. Tym razem jednak zdawalo sie, ze naprawde jest zadowolona z tego, co uslyszala.
— To juz jakis poczatek — powiedziala.
Powoz Magpyrow zostal ustawiony na kolach i zaciagniety do zamku. Teraz powracal z Jasonem Oggiem na kozle. Jason w skupieniu staral sie omijac nierownosci. Przy podskokach bolaly go rany. Poza tym wiozl krolewska rodzine, a w tej chwili czul sie wyjatkowo lojalnym poddanym.
Jason Ogg byl czlowiekiem bardzo duzym i bardzo silnym, a zatem niesklonnym do przemocy. Nie bylo takiej potrzeby. Czasami wzywano go do oberzy, by rozstrzygnal jakies gwaltowne spory, co zwykle robil, chwytajac obu przeciwnikow i trzymajac ich z dala od siebie, az przestali sie wyrywac. Jesli to nie pomagalo, w sposob mozliwie przyjazny stukal nimi o siebie nawzajem.
Agresywnosc zwykle nie robila na nim wrazenia, ale odkad w czasie wczorajszej bitwy pod zamkiem Lancre musial fizycznie uniesc Verence’a nad ziemie, by powstrzymac go od wycinania wrogow, przyjaciol, mebli, murow i wlasnych stop, krol ukazal mu sie w calkiem nowym swietle. Bitwa trwala zreszta krotko. Najemnicy bardzo chcieli sie poddac, zwlaszcza po manewrze Shawna. Prawdziwa walka toczyla sie o to, by nie dopuszczac do nich Verence’a przez czas dostatecznie dlugi, zeby zdazyli to powiedziec.
Jasonowi to zaimponowalo.
Krol Verence w powozie zlozyl glowe na kolanach zony i jeczal, kiedy ocierala mu czolo chusteczka…
W naleznej odleglosci za karoca jechal woz wiozacy czarownice, choc w tej chwili wiozl glownie chrapanie.
Chrapanie babci Weatherwax mozna nazwac pierwotnym. Nigdy nie zostalo oswojone. Nikt nigdy nie musial spac przy nim, poskramiac co bardziej szalone wybryki kopnieciem, ciosem w tyl glowy czy tez poduszka stosowana jak maczuga. Chrapanie mialo cale lata w samotnej sypialni, by doskonalic swoje „knarrk”, swoje „graah” i „gnok, gnok, gnok”, nieograniczane ukluciami, szturchancami, a czasami usilowaniami zabojstwa, ktore zwykle z czasem powsciagaja jego impulsy.
Babcia lezala z otwartymi ustami, wyciagnieta na sianie na dnie wozu, i chrapala.
— Czlowiek prawie sie spodziewa, ze przepiluje dyszel, nie? — rzucila niania, ktora prowadzila konia. — A jednak slychac, ze dobrze jej to robi.
— Troche sie martwie o pana Oatsa — wyznala Agnes. — Siedzi tam tylko i sie usmiecha.
Oats w tyle spuscil nogi z wozu i z zachwytem wpatrywal sie w niebo.
— Uderzyl sie w glowe? — spytala niania.
— Chyba nie.
— No to dajmy mu spokoj. Przynajmniej niczego nie podpala… O, jest nasz stary przyjaciel…
Igor, wysuwajac jezyk z kacika ust w wyrazie straszliwej koncentracji, konczyl wlasnie malowac nowa tablice. Z napisem: „Czemusz by nie odwiedzic sklepu z Pamyatkami?”.
Wstal i skinal glowa, gdy woz podjechal blizej.
— Stsary pan wpadl na kilka nowych pomystslow, kiedy lezal martwy — powiedzial, czujac, ze spodziewaja