— Czy myslales kiedys o tym, by przyjac Oma w swoje zycie? — zapytal kaplan. Glos mu drzal, twarz blyszczala od potu.

— Nie… Znowu ty? — jeknal hrabia. — Jesli jej moge sie oprzec, chlopaczku, ty nie sprawisz mi klopotu.

Oats wzniosl przed soba siekiere, jakby byla zrobiona z cennego, kruchego metalu.

— Odejdz, ohydny potworze… — zaczal.

— Och, jej… — Hrabia odepchnal siekiere na bok. — Czy niczego sie nie nauczyles, durniu? Maly, glupi czlowieczku, ktory zyje mala glupia wiara w malego, glupiego boga?

— Ale ona… pozwala mi widziec rzeczywistosc — wykrztusil Oats.

— Naprawde? I myslisz, ze mozesz stanac mi na drodze? Siekiera nie jest nawet swietym symbolem!

— Och…

Oats wydawal sie zalamany. Agnes widziala, jak sie zgarbil, opuszczajac siekiere.

A potem uniosl glowe i usmiechnal sie radosnie.

— Wiec ja nim uczynimy — powiedzial.

Agnes zobaczyla, jak ostrze przesuwa sie po luku, zostawiajac za soba zlocisty slad. Zabrzmial cichy, niemal jedwabisty odglos.

Siekiera opadla na posadzke. W naglej ciszy zadzwieczala jak dzwon. Potem Oats wyrwal mala Esme z bezwladnych nagle rak wampira. Oddal ja Magrat, ktora zaszokowana przytulila dziecko.

Nastepnym dzwiekiem byl dopiero szelest sukni babci, ktora podeszla i tracila siekiere stopa.

— Jesli mam jakies wady… — powiedziala i udalo jej sie tonem zasugerowac, ze jest to czysto teoretyczna mozliwosc — …to te, ze nie wiem, kiedy odwrocic sie i uciekac. I mam sklonnosc do blefowania ze slaba reka.

Jej glos rozbrzmiewal wyraznie w calej sali. Nikt jeszcze nawet nie odetchnal.

Skinela hrabiemu, ktory wolno uniosl rece do czerwonej szramy biegnacej wokol jego szyi.

— To byla ostra siekiera — oswiadczyla. — I kto teraz powie, ze nie ma na tym swiecie milosierdzia? Nie kiwaj glowa, to wszystko. Ktos sprowadzi cie na dol do wygodnej, chlodnej trumny i ani sie obejrzysz, a minie piecdziesiat lat. Moze obudzisz sie, majac dosc rozsadku, by byc glupim.

Ludzie zaczeli szemrac, wracajac do zycia. Babcia pokrecila glowa.

— Jak widze, wola cie bardziej martwego — mowila, a hrabia patrzyl przed siebie nieruchomym, rozpaczliwym wzrokiem; krew wzbierala w ranie i przeciekala mu miedzy palcami. — I sa na to sposoby. O tak. Mozemy cie spalic, a popioly rozrzucic na morzu…

Ta propozycja wywolala ogolne westchnienie aprobaty.

— …Albo cisnac je w powietrze podczas huraganu…

Rozlegly sie lekkie oklaski.

— …Albo zwyczajnie zaplacic jakiemus zeglarzowi, zeby wyrzucil cie poza Krawedz. — Tym zyska sie nawet pelne podziwu gwizdy. — Oczywiscie pewnego dnia znowu wrocisz do zycia. Ale dryfowac w przestrzeni przez miliony lat, tak, to wydaje sie straszliwie nudne.

Uniosla dlon, by uciszyc tlum.

— Nie. Piecdziesiat lat to mniej wiecej tyle, ile trzeba, zeby przemyslec sobie pewne sprawy. Ludzie potrzebuja wampirow — dodala. — Dzieki nim pamietaja, do czego sluza kolki i czosnek.

Pstryknela palcami.

— No juz, niech dwoch z was zabierze go do podziemi. Okazcie troche szacunku dla zmarlego…

— To nie wystarczy! — Piotr wystapil naprzod. — Nie po tym wszystkim…

— Wiec kiedy wroci, zalatwicie sie z nim po swojemu — odparla ostro babcia. — Nauczcie swoje dzieci! Nie mozna ufac ludozercy tylko dlatego, ze uzywa noza i widelca! I pamietajcie, ze wampiry nie wchodza tam, gdzie nie sa zaproszone!

Cofneli sie. Babcia uspokoila sie troche.

— Tym razem decyzja nalezy do mnie. Moj… wybor. — Zblizyla usta do przerazliwego grymasu hrabiego. — Probowales odebrac mi umysl — powiedziala ciszej. — A on jest dla mnie wszystkim. Przemysl to sobie. Sprobuj sie czegos nauczyc. — Wyprostowala sie. — Zabierzcie go.

Zwrocila sie do wysokiego przybysza.

— Czyli… to ty jestes starym panem, tak?

— Alison Weatherwax? — zapytal stary pan. — Mam dobra pamiec do szyi.

Babcia zamarla na sekunde.

— Co? Nie! Ehm… Skad znasz to imie?

— Coz, przechodzila tedy jakies… no, z piecdziesiat lat temu. Poznalismy sie przelotnie, a potem obciela mi glowe i wbila kolek w serce. — Hrabia westchnal z satysfakcja. — Niezwykle stanowcza kobieta. Pani jest jej krewna, jak przypuszczam? Niestety, trace rachunek pokolen.

— Wnuczka — powiedziala babcia slabym glosem.

— Igor poinformowal mnie, ze obok zamku jest feniks…

— Zapewne odleci…

Hrabia pokiwal glowa.

— Zawsze je dosyc lubilem — oswiadczyl nostalgicznie. — Tyle ich bylo za czasow mojej mlodosci. Dzieki nim noce stawaly sie… piekne. Takie piekne… Wszystko wtedy wydawalo sie prostsze… — Jego glos ucichl z wolna, lecz po chwili zabrzmial mocniej. — Teraz, jak sie okazuje, zyjemy w nowych czasach.

— Tak mowia — mruknela babcia.

— Coz, madame… Nigdy nie zwracalem na nie uwagi. Po piecdziesieciu latach nie wydaja sie juz takie nowe. — Potrzasnal mlodszymi wampirami jak lalkami. — Bardzo mi przykro z powodu zachowania mojego siostrzenca. Zupelnie niedopuszczalne dla wampira. Czy teraz wy, mieszkancy Escrow, chcielibyscie zabic te dwojke? Przynajmniej tyle moge dla was zrobic.

— Czy to nie twoi krewni? — zdziwila sie niania, gdy tlum ruszyl naprzod.

— O tak. Ale nigdy nie bylismy gatunkiem, ktory bawi sie w wielkie, szczesliwe rodziny.

Vlad spojrzal blagalnie na Agnes i wyciagnal do niej reke.

— Nie pozwolisz im mnie zabic, prawda? Nie pozwolisz im na to… Moglismy miec… byloby… nie zgodzisz sie…

Tlum sie zawahal. To brzmialo jak powazna prosba. Setka oczu wpatrywala sie w Agnes.

Ujela jego dlon. Mysle, ze mozna by nad nim popracowac, odezwala sie Perdita. Ale Agnes myslala o Escrow, o kolejce, o dzieciach, ktore bawily sie, czekajac, i jak zlo moze nadejsc zwierzece i gwaltowne noca albo szaro za dnia, wedlug listy…

— Vlad — powiedziala cicho, patrzac mu prosto w oczy. — Potrzymam im nawet plaszcze.

— Piekne uczucie, ale nic z tego nie bedzie — odezwala sie babcia za jej plecami. — Zabierz ich stad, hrabio. Naucz ich dawnego stylu. Naucz ich glupoty.

Hrabia kiwnal glowa i usmiechnal sie, demonstrujac zeby.

— Oczywiscie. Naucze ich, ze aby zyc, trzeba powstac znowu…

— Ha! Ty nie zyjesz, hrabio! Feniks zyje. Ty tylko nie wiesz, ze jestes martwy. A teraz znikaj stad!

Nastapil kolejny moment wyciety ze strumienia czasu, a potem stado srok poderwalo sie z miejsca, gdzie przed chwila staly wampiry, i zniknelo w mroku pod dachem.

— Byly ich setki! — zwrocila sie Agnes do niani.

— Wiesz, wampiry potrafia sie zmieniac w rozne rzeczy. Kazdy to wie, kto wie cokolwiek o wampirach.

— A co oznacza trzysta srok?

— Oznacza, ze trzeba przykryc meble pokrowcami — odparla niania. — I ze juz czas, zebym sie czegos napila.

Tlum zaczal sie rozchodzic, rozumiejac, ze przedstawienie dobieglo konca.

— Dlaczego nie pozwolila nam zetrzec ich z powierzchni Dysku? — syknal Piotr do ucha Agnes.

— Smierc bylaby dla nich za dobra!

— Owszem. I pewnie dlatego im jej nie dala.

Oats nie ruszyl sie z miejsca. Wciaz wpatrywal sie w pustke przed soba, ale rece mu drzaly. Agnes odprowadzila go na bok i posadzila na lawie.

— Zabilem go, prawda? — wyszeptal.

Вы читаете Carpe jugulum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату