Ku przerazeniu zebranych cala dolna polowa postaci odwrocila sie i ruszyla w strone drzwi, w zwiazku z czym gorna polowa upadla do przodu. Trzymajac sie z calych sil baru, udalo jej sie powiedziec:

— No dobrze, ale czy smazone na glebokim tluszczu, marynowane jajka nie wchodza w gre? — I wtedy postac…

…przerwala sie na pol. Nogom udalo sie jeszcze zrobic kilka krokow w strone drzwi, po czym padly.

Nastala pelna przerazenia cisza, ktora przerwal okrzyk dochodzacy ze spodni:

— Na litosc! Czas splywac!

W powietrzu zafurkotalo, trzasnely drzwi.

Po dobrej chwili jeden z gosci ostroznie podszedl do kupy ubran i kijkow, czyli tego, co zostalo z goscia, i szturchnalje. Odskoczyl, kiedy kapelusz potoczyl sie po podlodze.

Rekawiczka, ktora nadal trzymala sie baru, spadla naraz na ziemie z glosnym „plask!”.

— Spojrzmy na to w ten sposob — oswiadczyl barman. — Cokolwiek to bylo, zostawilo po sobie kieszenie…

Z zewnatrz doszlo ich glosne „wrrrrrrr…”.

* * *

Miotla uderzyla twardo w kryty sloma dach domku panny Libelli i juz tam pozostala. Figle posypaly sie z niej, wciaz walczac miedzy soba.

Klebiaca sie masa wtoczyla sie do domku. Nie przerywajac walki, pokonala schody, by wyladowac w sypialni Akwili, gdzie ci, ktorzy pozostali, by pilnowac spiacej dziewczynki i panny Libelli, przylaczyli sie do bitki.

Walczacy zdawali sobie kolejno sprawe, ze cos kolo nich rozbrzmiewa. To byl Strasznie Ciut Wojtek Wielkageba. Jego mysie dudy wbijaly sie w bitwe niczym ciecie miecza. Dlonie przestaly sciskac za gardla, piesci zamieralyw pol uderzenia, kopniecia pozostaly zawieszone w powietrzu.

Lzy splywaly po twarzy Strasznego Ciut Wojtka, kiedy gral „Moje piekne kwiaty”, najsmutniejsza piosenke swiata. Opowiadala o domu, o matce, o tym, ze wszystko, co dobrejuz minelo, i o tych, ktorych nigdyjuz nie zobaczymy. Figle odsuwaly sie od siebie, patrzac na swe stopy, gdy oplywalyje rzewne dzwieki, opowiadajac o zdradzie i niedotrzymaniu obietnic…

— Jak wam nie wstyd! — zawolal Strasznie Ciut Wojtek, wypuszczajac z ust piszczalke. — Zdrajcy! Przeniewiercy! Wasza wiedzma walczy o swoja dusze! Nie macie honoru? — Cisnal dudami, az jeknely. — Przeklinam wlasne stopy, ktore stoja przed wami! Przeklinam slonce, ktore na was swieci! Niech bedzie przekleta wodza, ktora was urodzila! Zdrajcy! Strusie! Co ja tu w ogole miedzy wami robie? Ktorys z was chce sie bic? Niech sie bije ze mna. No, dalej! Przysiegam na moje dudy, ze strace go na samo dno oceanu, potem kopem posle na ksiezyc, a wreszcie na siodle wykonanym przez czarownice poleci na samo dno piekla. Moj gniew ma sile sztormu i miazdzy gory. No i ktory z was stanie naprzeciw mnie?

Duzy jan, ktory byl prawie trzykrotnie wyzszy od Strasznie Ciut Wojtka, cofal sie z lekiem. Zaden Figiel nie podnioslby teraz na barda reki, bojac sie o zycie. Gniew barda potrafi byc straszliwy. Poniewaz bard potrafi uzywac slowjak mieczy.

Glupi Jas wysunal sie do przodu.

— Widze, ze jestes zdenerwowany — wymamrotal. — Ja ponosze wine za cala te glupote. Powinienem byl pamietac, jak to jest z nami i pubami.

Wygladal na tak zgnebionego, ze Strasznie Ciut Wojtek uspokoil sie troszke.

— No dobrze — powiedzial chlodno, bo trudno tak szybko otrzasnac sie z wielkiego gniewu. — Nie bedziemyjuz o tym rozmawiac. Ale bedziemy o tym pamietac, prawda? — Pokazal na spiaca Akwile. — A teraz zbierzcie welne, tyton i terpentyne, zrozumiano? Ktorys zdejmie zamkniecie z butelki z terpentyna i naleje ciutkropelke na kawa.i-ek materialu. I zeby nikt, mam nadzieje, ze wyrazam siejasno, nikt nie wypil nic z tego!

Figle rzucily sie, by go posluchac. Rozlegl sie odglos darcia, kiedy kawalek materialu odrywal sie od sukienki panny Libelli.

— No dobrze — powiedzial Strasznie Ciut Wojtek. — Glupi Jasiu, wez te trzy rzeczy i poloz na piersi duzej ciutczarownicy, niech je wacha.

— Jak mozeje wachac, kiedyjest taka zimna? — zapytal.

— Nos nie usypia — odparl krotko bard.

Trzy zapachy chaty pasterskiej znalazly sie w pelnej szacunku harmonii jeden przy drugim tuz pod broda Akwili.

— Teraz pozostaje nam tylko czekac — powiedzial Strasznie Ciut Wojtek. — Czekac i miec nadzieje.

* * *

W malej sypialni, gdzie lezaly dwie wiedzmy i bylo mnostwo Figli, zrobilo sie cieplo. Wkrotce tez zapachy owczej welny, terpentyny i tytoniu uniosly sie, polaczyly i wypelnily powietrze…

Akwila poruszyla nosem.

Nos to wielki mysliciel. I ma dobra pamiec, bardzo dobra. Zapach moze tak silnie przywrocic wspomnienia, ze az boli. Mozg nie potrafi tego zatrzymac. Ani nic na to poradzic. Wspolzycz moze kontrolowac umysl, ale nie potrafi kontrolowac zoladka, ktory chce zwracac w czasie lotu na miotle. A w sprawach nosajest po prostu bezsilny…

Zapach owczej welny, terpentyny i Wesolego Zeglarza potrafi przeniesc umysl na wielka odleglosc, w to spokojne miejsce, gdzie jest cicho, bezpiecznie i nic nam nie zagraza…

Wspolzycz otworzyl oczy i rozejrzal sie.

— Pasterska chata? — zapytal sam siebie.

Usiadl. Czerwone swiatlo zachodzacego slonca wpadalo przez otwarte drzwi i przeswiecalo przez pnie drzew. Wiele z nich bylojuz calkiem duzych i rzucalo dlugie cienie. Jednak wokol samej chaty wszystkie byly wyciete.

— To trik — powiedzial. — Nie zadziala. Myjestesmy toba. Myslimy tak jak ty. I jestesmy lepsi w mysleniu jak ty niz ty.

Nic sie nie stalo.

Wspolzycz wygladal jak Akwila, choc teraz byl troche od niej wyzszy, poniewaz Akwila myslala, ze jest nieco wyzsza, niz byla w rzeczywistosci. Wyszedl przed chate.

— Robi sie pozno — powiedzial w pustke. — Popatrz na drzewa. To miejsce umiera. Nie mamy gdzie uciec. Wkrotce wszystko to bedzie czescia nas. Wszystko, czym ty naprawde moglas byc. Jestes dumna, ze masz swoje miejsce na ziemi. Pamietamy czasy, gdy w ogole nie bylo swiatow! My… ty mozesz zmieniac rzeczywistosc jednym machnieciem dloni! Mozesz spowodowac, ze cos bedzie dobre lub zle, i to ty mozesz o wszystkim zadecydowac! I nigdy nie umrzesz!

— Wiec czemu sie tak pocisz, ty wielka goro dziela? Co za dran! — odezwal sie za nim glos.

Wspolzycz sie zachwial. Jego ksztalt w sekunde zmienil sie po wielekroc. Widac bylo kawalki mniejsze i wieksze, pojawily sie pletwy, zeby, spiczasty kapelusz, szpony… a potem nagle znow stala usmiechnieta Akwila.

— Rozboju, jak ciesze sie, ze cie widze! — wykrzyknela. — Pomozesz nam?

— Nie ze mna takie numery! — odkrzyknal Rozboj, podskakujac w gniewie. — Potrafie rozpoznac wspolzycza, kiedy go napotkam! Na litosc, alez cie czeka lekcja!

Wspolzycz znowu sie zmienil, teraz byl lwem z zebami wielkosci mieczy. Ryknal co sil w gardle.

— Ach, to tak?! — wykrzyknal Rozboj. — Trzeba zwiewac! — Przebiegl kilka krokow i zniknal.

Wspolzycz znowu przybral postac Akwili.

— Widzisz, twoj maly przyjaciel poszedl sobie. No, wyjdz juz. Wyjdz. Dlaczego sie nas boisz? Jestesmy toba. Z toba nie bedzie tak jak z cala reszta, z tymi durnymi zwierzetami, glupimi krolami i chciwymi czarodziejami. Razem…

Ale w tej wlasnie chwili wrocil Rozboj, w towarzystwie… no, wszystkich.

— Wiemy, ze nie mozesz umrzec! — wrzasnal. — Ale mozemy sprawic, bys tego pragnal! I zaatakowali.

Вы читаете Kapelusz pelen nieba
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату