Figle maja te przewage w wiekszosci bojek, ze sa mali, a ich przeciwnicy duzi. Jeslijestes maly i szybki, trudno w ciebie trafic. Wspolzycz walczyl, przez caly czas zmieniajac ksztalt. Szpony byly raz dlugie, raz krotkie, rece stawaly sie klami — wirowal po murawie, warczac i wrzeszczac, przywolujac swe przeszle ksztalty, by odeprzec kolejny atak. Ale Figle trudno zabic. Uderzone odskakiwaly, przewrocone wstawaly, latwo uchylaly sie przed zebami i pazurami. Walczyly…
…gdy nagle ziemia zatrzesla sie tak, ze nawet wspolzycz stracil rownowage.
Pasterska chata pekla na kawalki i zaczela sie zapadac w murawe, ktora otwierala sie, jakby byla miekka niczym maslo. Drzewka zachwialy sie i padalyjedno po drugim, jakby ktos przecial ich korzenie.
Ziemia… podnosila sie.
Spadajac w dol po wznoszacym sie wzgorzu, Figle ujrzaly, jak wzgorza siegaja nieba. To cos, co bylo tu od zawsze, teraz widnialo przed nimi.
Podnoszaca sie do nieba skala miala glowe, ramiona, piers. Ta, ktora tu lezala, porosnieta trawa, ktorej rece i nogi stanowily gory i doliny, teraz usiadla. Poruszal sie z kamienna powolnoscia, miliony ton wzgorz przemieszczaly sie i pekaly wokol niej. To, co wygla — dalojak dwa podluzne masywy w ksztalcie krzyza, okazalo sie zlozonymi ramionami gigantycznej dziewczyny.
Dlon o palcach dluzszych niz zagroda siegnela w dol, zlapala wspolzycza i uniosla go w powietrze.
W oddali trzykrotnie odezwal sie grzmot. Glos zdawal sie dochodzic nie z tego swiata. Figle siedzialy na malym wzgorzu, ktore bylo kolanem gigantycznej dziewczyny, odwrocily sie tylko na chwile.
— Ona mowi ziemi, czymjest ziemia, a ziemia mowijej, czym onajest — powiedzial Strasznie Ciut Wojtek. Lzy splywaly mu po twarzy. — Nie umiem napisac o tym piesni! Niejestem dosc dobry!
— Czy to duza ciutwiedzma sni, ze jest tymi wzgorzami, czy te wzgorza snia o tym, ze sa nia? — zapytal Glupi Jas.
— Pewniej edno i drugie — odparl Rozboj. Patrzyli, jak wielka dlon zaciska sie na wspolzyczu.
— Przeciezjego nie mozna zabic — powiedzial Jas.
— Nie, ale mozna go wyrzucic — odparl Rozboj. — Wszechswiat jest wielki. Najego miejscu nawet bym nie myslal, by do niej wrocic.
Gdzies daleko znowu rozlegl sie potrojny grzmot. — Ja mysle — dodal — ze czas, bysmy sie zmywali. Do drzwi domku panny Libelli ktos mocno pukal w drzwi. Bum, bum, bum!
Rozdzial dziewiaty
Dusza i kwintesencja
Akwila otworzyla oczy, przypomniala sobie wszystko i pomyslala: Czy to byl sen, czy to bylo naprawde?
Jej nastepna mysl brzmiala: Skad wiem, ze ja toja? Przypuscmy, ze nie jestem soba, tylko tak mysle? Skad to moge wiedziec? Kim jest to ja”, ktore zadaje pytania? Czy toja mysle? I skad mam wiedziec, jesli nieja?
— Mnie o to nie pytaj — odpowiedzial glos tuz przyj ej glowie. — Czy to zgadywanka?
To byl GlupiJas. Siedzial najej poduszce.
Akwila lezala na lozku w domku panny Libelli. Przykrywalaja zielona kapa. Kapa. Zielona. Nie trawa, nie wzgorza… ale gdy sie tak patrzylo, mozna byje pomylic.
— Czy to wszystko mowilam na glos? — zapytala Akwila. — Jasne.
— I… to wszystko sie wydarzylo, prawda?
— Oczywiscie — potwierdzil radosnie GlupiJas. — Duza wiedzma siedziala tu do poludnia, ale potem powiedziala, ze juz sie chyba nie obudzisz jako potwor.
Fragmenty wspomnien zaatakowaly pamiec Akwili niczym rozgrzane do czerwonosci kawalki skal spokojna planete.
— Czy tobie nic niejest?
— Pewnie — odparlJas.
— A co z panna Libella?
Ten fragment pamieci byl poteznyjak meteoryt, ktory pozbawil zycia miliony dinozaurow. Akwila zlapala sie dlonmi za usta.
— Jajazabilam! — wykrzyknela.
— Nie, ty wcale…
— Zabilam ja! Czulam, jak moj umysl to robi! Rozgniewala mnie! Wiec tylko machnelam reka o tak… — tuzin Figli schowalo sie pod kape — i ona eksplodowala! To bylamja! Pamietam!
— Tak, ale wielka czarownica czarownic powiedziala, ze ono uzywalo twojego umyslu, by nim myslec… — mowil Jas.
— Pamietam to! To bylamja, zrobilam to wlasna reka! — Figle, ktore w miedzyczasie wysunely glowy spod kapy, zanurkowaly pod nia znowu. — Och… moje wspomnienia… pamietam pyl, ktory zamienia sie w gwiazdy… goraco… krew, czuje krew… pamietam… pamietam sztuczke „zobacz mnie”! O nie! Mozna powiedziec, ze go zaprosilam. I zabilam panne Libelle!
Cienie przeslonilyjej oczy, w uszach dzwonilo. Akwila uslyszala otwierane drzwi i jakies rece podniosly ja, jakby byla lekka niczym piorko. Przerzucono ja przez ramie, nastepnie zniesiono dosc pospiesznie po schodach najasnosc poranka, tam rzucono na ziemie.
— …My wszyscy… zabilismy ja… wez jeden srebrny tygiel… — mamrotala.
Ktos z calej sily uderzyl ja w twarz. Poprzez wewnetrzna mgle spogladala na ciemna postac przed nia. W dlon wepchnieto jej uchwyt wiadra.
— Idz teraz wydoic kozy. I to szybko, Akwilo, slyszysz? Te stworzenia maja do ciebie zaufanie! Czekaja na ciebie! Akwilo, idz do koz! Rece wiedza, jak to zrobic, glowa sobie przypomni i stanie sie silniejsza!
Ktos sila posadzil ja na stoleczku do dojenia i poprzez mgle, ktora wciaz przeslaniala jej oczy, dostrzegla skulona Czarna Meg.
Dlonie pamietaly. Znalazly wiadro, zlapaly za wymie, a potem, wlasnie w chwili gdy Meg podniosla noge, by kopnac w skopek, zdolaly takze ja zlapac i przytrzymac bezpiecznie na platformie do dojenia.
Akwila pracowala wolno, jej glowe wciaz wypelniala goraca mgla. Pozwalala, by rece dzialaly samodzielnie. Skopek byl napelniany i oprozniany, wydojona koza dostawala wiadro jedzenia z pojemnika…
…Rwetest Prostota byl dosc zdziwiony faktem, ze doi koze. Zamarl.
Jak sie nazywasz?” — zapytaljakis glos za nim. „Rwetest. Prostota”.
— Nie. To byl mag, Akwilo! Onjest najsilniejszym echem, ale niejestes nim. Wejdz do obory, Akwilo!
Potykajac sie, przeszla do ciemnego pomieszczenia, sluchajac kierujacego nia glosu, i nagle swiat sie zesrodkowal. Na plycie lezal smierdzacy zepsuty ser.
— Kto go tu polozyl? — zapytala.
— Wspolzycz. Chcial zrobic ser, uzywajac do tego magii! Ty nie jestes nim, Akwilo. Ty wiesz, jak powinno sie robic ser, prawda? Wiesz to na pewno! Jak masz na imie?
…wszystko bylo zamieszaniem i dziwnymi zapachami. W panice ryknela…
Znowu poczula uderzenie w twarz.
— Nie, to byl tygrys szablastozebny, Akwilo! To wszystko tylko stare wspomnienia wspolzycza. Przebywal w wielu stworzeniach, ale ty nimi niejestes. Pokaz sie, Akwilo!
Slyszala slowa, lecz wlasciwie ich nie rozumiala. Przeplywaly gdzies tam, pomiedzy ludzmi, ktorzy byli tylko cieniami. Ale nie potrafila ich nie posluchac.
— Kurka wodna! — wykrzyknela zamglona wysoka postac. — Gdzie jest ten maly blekitny kolezka? Pan Boj?
— Jestem, prosze pani. I nazywam sie Rozboj, prosze pani. I blagam, prosze nie zamieniac mnie w nic nienaturalnego, prosze pani!
— Mowiles, ze miala pudlo ze swoimi rzeczami. Znies mi tu je natychmiast. Balam sie, ze cos takiego moglo sie wydarzyc. To okropne, ale nie mam wyjscia!
Akwila zostala kolejny raz obrocona, spogladala w zamglona twarz, a silne dlonie trzymalyja za ramiona. Dwoje niebieskich oczu wpatrywalo sie w nia przenikliwie. Lsnily we mgle niczym szafiry.