A potem przypomnial sobie cos, co powiedziala im stara wodza, kiedy byljeszcze ciutchlopcem.
Dawno temu cala ziemie porastaly lasy, geste i ciemne. Potem przyszedl czlowiek i wycial drzewa, dopuszczajac do ziemi slonce. Na polanach wyrosla wtedy trawa. Wielkiedziela sprowadzily owce, ktore szczypaly trawe i to, co roslo w trawie: siewki drzew. I w ten sposob geste lasy wymarly. Choc trudno bylo mowic o zyciu, tam gdzie panowala wieczna ciemnosc jak na dnie morza, bo korony drzew nie pozwalaly przedostac sie promieniom slonecznym. Czasem slychac bylo trzask galezi, stukot spadajacego zoledzia wypuszczonego z lapki wiewiorki, ktora w gestym mroku nie trafiala z galezi na galaz. Ale glownie krolowala tam cisza i upal. Poza granicami lasu znajdowaly schronienie nieprzeliczone stworzenia. Gleboko w lesie, wiecznej puszczy, krolowalo tylko drzewo.
A w sloncu zyla murawa, z tysiacem traw, kwiatow, ptakow i insektow. Fik Mik Figle wiedzialy to najlepiej, poniewaz zyly tak blisko ziemi. To, co z pewnej odleglosci wygladalojak zielona gladz, bylo tak naprawde miniaturowa, prosperujaca, ryczaca dzungla…
— Ach — mruknal Rozboj. — Wiec na tym polega twoja gra, co? O nie, tutaj nie zapanujesz.
I cial krzak mieczem.
Szum lisci za plecami spowodowal, ze instynktownie sie odwrocil.
Dwa kolejne krzewy rosly na potege. A dalej trzeci. Rozboj spojrzal dalej i ujrzal tuzin, ajeszcze dalej setke malenkich drzew rozpoczynajacych swoj wyscig ku niebu.
I choc byl przerazony, a byl od stop do glow, usmiechnal sie szeroko. Tym, co Figle lubia najbardziej, jest swiadomosc, ze niezaleznie gdzie uderza, trafia nieprzyjaciela.
Slonce zachodzilo, cienie sie wydluzaly, murawa umierala. A Rozboj szarzowal.
Wrrrrrrr…
To, co wydarzylo sie podczas wyprawy Figli, po odpowiedni zapach zostalo zapamietane przez kilku swiadkow (nie liczac wszystkich sow i nietoperzy pozostawionych w tyle za miotla pilotowana przez gromade rozwrzeszczanych blekitnych ludzikow).
Jednym z nich byl Numer 95, baran o niezbyt rozwinietej wyobrazni. Ale wszystko, co zapamietal, to nagly halas w nocy i cosjak — by przeciag na grzbiecie. Bylo to dla niego malo ekscytujace, wiec powrocil myslami do trawy.
Wrrrrrrr…
Swiadkiem byla tez Lagodna Pchacz, lat siedem, corka farmera, wlasciciela Numeru 95. Pewnego dnia, kiedyjuz bardzo dorosla i zostala babcia, opowiedziala wnukom o pewnej nocy, kiedy zeszla na dol ze swieczka w rece, bo zachcialojej sie pic. I wtedy uslyszala pod zlewem glosy…
Awlasciwie glosiki. Jeden z nich mowil:
— Jasiu, nie mozesz tego pic, zobacz, na tej butelcejest napisane „Trucizna”.
A drugi mu odpowiedzial:
— Daj spokoj, bardzie, pisza takie rzeczy, zeby nie pozwolic czlowiekowi ciut sie napic. Na co pierwszy glos:
— Jasiu, to jest trucizna na szczury.
— To swietnie, boja niejestem szczurem!
— Wtedy otworzylam szafke pod zlewem — opowiadala dziewczynka, ktora bylajuz babcia — i wiecie, co zobaczylam? Pelno krasnoludkow! Patrzyly na mnie, aja patrzylam-na nich i wtedyjeden z nich powiedzial: „Tojest tylko twoj sen, duza ciutdziewczynko!”, a pozostali natychmiast sie z nim zgodzili! I wtedy ten pierwszy dodal: „Wiec w tym snie, ktory snisz, duza ciutdziewczynko, nie masz nic przeciw temu, by powiedziec nam, gdziejest terpentyna, prawda?”, wiec im powiedzialam, ze jest w zagrodzie. „Tak? No to zjezdzamy. Ale najpierw damy prezent duzej ciutdziewczynce, ktora pojdzie teraz prosto do lozka spac!”. I juz ich nie bylo.
Jedno z wnuczat sluchajace tego z otwarta buzia spytalo:
— I co ci dali, babciu?
— To! — Lagodna wyciagnela srebrna lyzke. — A co dziwne, byla to lyzka, ktora nalezala do mojej mamy i tajemniczo znikla z szuflady tego samego wieczoru! Bardzojej pilnuje od tej pory.
Dzieci ogladaly lyzke w naboznym skupieniu. Wreszcie jedno zapytalo:
— Ajak te krasnoludki wygladaly, babciu? Babcia Lagodna myslala przez chwile.
— Nie byly tak ladne, jak byscie tego oczekiwaly — powiedziala wreszcie. — Ale jakies takie zaskakujaco czysciutkie. A kiedy znikly, uslyszalam warkot… wrrrr…
Ludzie w Krolewskich Nogach (wlasciciel zwrocil uwage, ze istnieje mnostwo karczm, zajazdow i pubow nazwanych Krolewska Glowa lub Krolewskie Ramie, i dostrzegl luke na rynku) podniesli wzrok, kiedy uslyszeli na dworze halas.
Po minucie lub dwoch gwaltownie otworzyly sie drzwi.
— Dobry wieczor, koledzy Wielkiedziela! — zawolala postac w nich stojaca.,!
W pomieszczeniu zrobilo sie cicho jak makiem zasial. Stawiajac niepewnie kroki, kazda nogaw innym kierunku, postac przypo-; minajaca stracha na wroble, chwiejac sie na wszystkie strony, parla ii w strone baru, gdzie zlapala za lade w ostatniej chwili, zanim nogi Ij sie pod nia ugiely.
— Duza potezna ciutkropelke najlepszej whisky, moj drogi kolego, to znaczy barmanie kolego — wydobylo sie spod kapelusza.
— Wydaje mi sie, przyjacielu, zejuz masz za duzo w czubie — odparl barman, ktorego reka powedrowala w strone palki lezacej pod barem na wypadek specjalnych gosci.
— Kogo nazywasz „przyjacielem”, chlopie?! — ryknela dziwna postac, ze wszystkich sil probujaca utrzymac rownowage. — To zacheta do bojki, co? I najwyrazniej nie dosc sie napilem, bo zostaly mijeszcze pieniadze. Co na to powiesz?
Dlon na chwile zniknela w kieszeni palta i trzesac sie, wydostala stamtad, dzierzac cos, co upadlo na blat baru. Starozytne zlote monety potoczyly sie we wszystkich kierunkach, a jeszcze kilka srebrnych wylecialo z rekawa.
Cisza sie poglebila. Dziesiatki oczu sledzily lsniace krazki wirujace na barze, a potem spadajace na podloge.
— I chcejedna uncje tytoniu Wesoly Zeglarz — oswiadczyla dziwna postac.
— Alez oczywiscie, prosze pana — odparl pospiesznie barman, ktorego wychowano w respekcie dla zlotych monet. Po chwili wychynal zza baru ze zmieniona twarza. — Och, tak mi przykro, prosze pana, ale sprzedalem caly zapas. Wesoly Zeglarz jest bardzo popularny. Mialem go mnostwo…
Postacjuz odwrocila sie w strone sali.
— No dobra, pierwszy, ktory da mi fajke nabita Wesolym Zeglarzem, dostanie ode mnie garsc zlotych monet.
Sala wybuchla. Stoly wylatywaly w gore. Krzesla sie przewracaly.
Strach na wroble zlapal pierwsza fajke i rzucil w powietrze garsc pieniedzy. W tej samej chwili rozpoczela sie bojka. A on odwrocil sie do barmana.
— Poprosze o ciutkropelke whisky, zanim stad pojde, panie barman, ^nie, DuzyJanie, ty nie. Wstydz sie! Nogi, zamknac mi sie wjednej chwili! Kieliszeczek whisky nam nie zaszkodzi. Cos takiego! Kto z was zrobil duzego czlowieka? Co, lobuzy? Gdyby tu byl z nami Rozboj? Jasne, ze on tez by sie napil!
Klienci baru zaprzestali przepychac sie do monet i podniesli twarze, sluchajac, jak cale cialo przybysza kloci sie ze soba.
— A tak w ogole tojajestem w glowie, zgadza sie. I glowa dowodzi. Nie bede sie sluchaljakichs tam kolan! Mowilem, ze to zly pomysl, bo zawsze mamy klopoty, jesli chodzi o wychodzenie z pubu, Jasiu! No coz, przemawiajac z pozycji nog, nie bedziemy stac spokojnie i patrzec, jak glowa sie zalewa, nie ma tak dobrze!