A potem przypomnial sobie cos, co powiedziala im stara wodza, kiedy byljeszcze ciutchlopcem.

Dawno temu cala ziemie porastaly lasy, geste i ciemne. Potem przyszedl czlowiek i wycial drzewa, dopuszczajac do ziemi slonce. Na polanach wyrosla wtedy trawa. Wielkiedziela sprowadzily owce, ktore szczypaly trawe i to, co roslo w trawie: siewki drzew. I w ten sposob geste lasy wymarly. Choc trudno bylo mowic o zyciu, tam gdzie panowala wieczna ciemnosc jak na dnie morza, bo korony drzew nie pozwalaly przedostac sie promieniom slonecznym. Czasem slychac bylo trzask galezi, stukot spadajacego zoledzia wypuszczonego z lapki wiewiorki, ktora w gestym mroku nie trafiala z galezi na galaz. Ale glownie krolowala tam cisza i upal. Poza granicami lasu znajdowaly schronienie nieprzeliczone stworzenia. Gleboko w lesie, wiecznej puszczy, krolowalo tylko drzewo.

A w sloncu zyla murawa, z tysiacem traw, kwiatow, ptakow i insektow. Fik Mik Figle wiedzialy to najlepiej, poniewaz zyly tak blisko ziemi. To, co z pewnej odleglosci wygladalojak zielona gladz, bylo tak naprawde miniaturowa, prosperujaca, ryczaca dzungla…

— Ach — mruknal Rozboj. — Wiec na tym polega twoja gra, co? O nie, tutaj nie zapanujesz.

I cial krzak mieczem.

Szum lisci za plecami spowodowal, ze instynktownie sie odwrocil.

Dwa kolejne krzewy rosly na potege. A dalej trzeci. Rozboj spojrzal dalej i ujrzal tuzin, ajeszcze dalej setke malenkich drzew rozpoczynajacych swoj wyscig ku niebu.

I choc byl przerazony, a byl od stop do glow, usmiechnal sie szeroko. Tym, co Figle lubia najbardziej, jest swiadomosc, ze niezaleznie gdzie uderza, trafia nieprzyjaciela.

Slonce zachodzilo, cienie sie wydluzaly, murawa umierala. A Rozboj szarzowal.

* * *

Wrrrrrrr…

To, co wydarzylo sie podczas wyprawy Figli, po odpowiedni zapach zostalo zapamietane przez kilku swiadkow (nie liczac wszystkich sow i nietoperzy pozostawionych w tyle za miotla pilotowana przez gromade rozwrzeszczanych blekitnych ludzikow).

Jednym z nich byl Numer 95, baran o niezbyt rozwinietej wyobrazni. Ale wszystko, co zapamietal, to nagly halas w nocy i cosjak — by przeciag na grzbiecie. Bylo to dla niego malo ekscytujace, wiec powrocil myslami do trawy.

* * *

Wrrrrrrr…

Swiadkiem byla tez Lagodna Pchacz, lat siedem, corka farmera, wlasciciela Numeru 95. Pewnego dnia, kiedyjuz bardzo dorosla i zostala babcia, opowiedziala wnukom o pewnej nocy, kiedy zeszla na dol ze swieczka w rece, bo zachcialojej sie pic. I wtedy uslyszala pod zlewem glosy…

Awlasciwie glosiki. Jeden z nich mowil:

— Jasiu, nie mozesz tego pic, zobacz, na tej butelcejest napisane „Trucizna”.

A drugi mu odpowiedzial:

— Daj spokoj, bardzie, pisza takie rzeczy, zeby nie pozwolic czlowiekowi ciut sie napic. Na co pierwszy glos:

— Jasiu, to jest trucizna na szczury.

— To swietnie, boja niejestem szczurem!

— Wtedy otworzylam szafke pod zlewem — opowiadala dziewczynka, ktora bylajuz babcia — i wiecie, co zobaczylam? Pelno krasnoludkow! Patrzyly na mnie, aja patrzylam-na nich i wtedyjeden z nich powiedzial: „Tojest tylko twoj sen, duza ciutdziewczynko!”, a pozostali natychmiast sie z nim zgodzili! I wtedy ten pierwszy dodal: „Wiec w tym snie, ktory snisz, duza ciutdziewczynko, nie masz nic przeciw temu, by powiedziec nam, gdziejest terpentyna, prawda?”, wiec im powiedzialam, ze jest w zagrodzie. „Tak? No to zjezdzamy. Ale najpierw damy prezent duzej ciutdziewczynce, ktora pojdzie teraz prosto do lozka spac!”. I juz ich nie bylo.

Jedno z wnuczat sluchajace tego z otwarta buzia spytalo:

— I co ci dali, babciu?

— To! — Lagodna wyciagnela srebrna lyzke. — A co dziwne, byla to lyzka, ktora nalezala do mojej mamy i tajemniczo znikla z szuflady tego samego wieczoru! Bardzojej pilnuje od tej pory.

Dzieci ogladaly lyzke w naboznym skupieniu. Wreszcie jedno zapytalo:

— Ajak te krasnoludki wygladaly, babciu? Babcia Lagodna myslala przez chwile.

— Nie byly tak ladne, jak byscie tego oczekiwaly — powiedziala wreszcie. — Ale jakies takie zaskakujaco czysciutkie. A kiedy znikly, uslyszalam warkot… wrrrr…

* * *

Ludzie w Krolewskich Nogach (wlasciciel zwrocil uwage, ze istnieje mnostwo karczm, zajazdow i pubow nazwanych Krolewska Glowa lub Krolewskie Ramie, i dostrzegl luke na rynku) podniesli wzrok, kiedy uslyszeli na dworze halas.

Po minucie lub dwoch gwaltownie otworzyly sie drzwi.

— Dobry wieczor, koledzy Wielkiedziela! — zawolala postac w nich stojaca.,!

W pomieszczeniu zrobilo sie cicho jak makiem zasial. Stawiajac niepewnie kroki, kazda nogaw innym kierunku, postac przypo-; minajaca stracha na wroble, chwiejac sie na wszystkie strony, parla ii w strone baru, gdzie zlapala za lade w ostatniej chwili, zanim nogi Ij sie pod nia ugiely.

— Duza potezna ciutkropelke najlepszej whisky, moj drogi kolego, to znaczy barmanie kolego — wydobylo sie spod kapelusza.

— Wydaje mi sie, przyjacielu, zejuz masz za duzo w czubie — odparl barman, ktorego reka powedrowala w strone palki lezacej pod barem na wypadek specjalnych gosci.

— Kogo nazywasz „przyjacielem”, chlopie?! — ryknela dziwna postac, ze wszystkich sil probujaca utrzymac rownowage. — To zacheta do bojki, co? I najwyrazniej nie dosc sie napilem, bo zostaly mijeszcze pieniadze. Co na to powiesz?

Dlon na chwile zniknela w kieszeni palta i trzesac sie, wydostala stamtad, dzierzac cos, co upadlo na blat baru. Starozytne zlote monety potoczyly sie we wszystkich kierunkach, a jeszcze kilka srebrnych wylecialo z rekawa.

Cisza sie poglebila. Dziesiatki oczu sledzily lsniace krazki wirujace na barze, a potem spadajace na podloge.

— I chcejedna uncje tytoniu Wesoly Zeglarz — oswiadczyla dziwna postac.

— Alez oczywiscie, prosze pana — odparl pospiesznie barman, ktorego wychowano w respekcie dla zlotych monet. Po chwili wychynal zza baru ze zmieniona twarza. — Och, tak mi przykro, prosze pana, ale sprzedalem caly zapas. Wesoly Zeglarz jest bardzo popularny. Mialem go mnostwo…

Postacjuz odwrocila sie w strone sali.

— No dobra, pierwszy, ktory da mi fajke nabita Wesolym Zeglarzem, dostanie ode mnie garsc zlotych monet.

Sala wybuchla. Stoly wylatywaly w gore. Krzesla sie przewracaly.

Strach na wroble zlapal pierwsza fajke i rzucil w powietrze garsc pieniedzy. W tej samej chwili rozpoczela sie bojka. A on odwrocil sie do barmana.

— Poprosze o ciutkropelke whisky, zanim stad pojde, panie barman, ^nie, DuzyJanie, ty nie. Wstydz sie! Nogi, zamknac mi sie wjednej chwili! Kieliszeczek whisky nam nie zaszkodzi. Cos takiego! Kto z was zrobil duzego czlowieka? Co, lobuzy? Gdyby tu byl z nami Rozboj? Jasne, ze on tez by sie napil!

Klienci baru zaprzestali przepychac sie do monet i podniesli twarze, sluchajac, jak cale cialo przybysza kloci sie ze soba.

— A tak w ogole tojajestem w glowie, zgadza sie. I glowa dowodzi. Nie bede sie sluchaljakichs tam kolan! Mowilem, ze to zly pomysl, bo zawsze mamy klopoty, jesli chodzi o wychodzenie z pubu, Jasiu! No coz, przemawiajac z pozycji nog, nie bedziemy stac spokojnie i patrzec, jak glowa sie zalewa, nie ma tak dobrze!

Вы читаете Kapelusz pelen nieba
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату