kladka nad malymjeziorkiem, z ktorej mogly skakac do wody, co w tak goracy dzien bylo swietna zabawa. Niegdys z takiego urzadzenia splawiano czarownice. Nie bylo natomiast popularnego na odpustach namiotu wrozki, bo kto by sie odwazyl przepowiadac przyszlosc w miejscu, gdzie tak wiele odwiedzajacych jest dobrze przygotowanych do dyskusji. Byly za to namioty wiedzm. Zygzak takze mial potezny namiot, przed ktorym prezentowal sie manekin w kapeluszu model Drapacz Chmur i plaszczu Lekki Zefir, przyciagajacy gromady admiratorek. Inne stragany byly mniejsze, ale az uginaly sie od rzeczy lsniacych i dzwoniacych, wyraznie odchodzila tam tez ozywiona wymiana pomiedzy mlodymi wiedzmami. Cale stoly zajmowaly lapacze snow i siatki na uroki, w tym takze samooprozniajace sie. Chociaz troche dziwil fakt, ze kupowalyje czarownice. To takjakby ryba kupowala parasolke.
Wspolzycz chyba nie mogl sie zjawic w miejscu, gdzie zageszczenie czarownic na metr kwadratowy z pewnoscia po wielekroc przekraczalo norme.
Akwila odwrocila sie do babci Weatherwax.
Ktorej tam nie bylo.
Trudno
Stare wiedzmy siedzialy przy stolach rozstawionych na koziolkach wokol kwadratowej przestrzeni odgrodzonej linami. Pily herbate. Spiczaste kapelusze podskakiwaly w rytm jezykow. Kazda miala najwyrazniej umiejetnosc jednoczesnego mowienia i sluchania wszystkich innych, chociaz ten talent niejest zastrzezony dla czarownic. To nie bylo miejsce na szukanie starszej kobiety w czerni i w stozkowym kapeluszu.
Slonce stalo wysoko na niebie. Robilo sie dosc tloczno. Wiedzmy okrazaly teren i ladowaly w odleglym koncu. Coraz wiecej ludzi wchodzilo przez brame. Panowal straszny halas. W ktorakolwiek by sie Akwila obrocila strone, tam widziala przemykajace czarne kapelusze.
Przepychala sie przez tlum, rozgladajac sie goraczkowo w poszukiwaniu przyjaznej twarzy, na przyklad panny Tyk, panny Libel — li czy Petulii. W ostatecznosci zgodzilaby sie nawet na nieprzyjazna, na przyklad pani Skorek.
I starala sie nie myslec. Starala sie nie myslec, ze jest przerazona i samotna w ogromnym tlumie i ze gdzies na wzgorzu czeka niewidzialny wspolzycz, ktory wie, jak ona sie boi, poniewaz ma w so — biejej czastke.
Poczulajak zadrzal. Poczula, jak zaczal sie przemieszczac.
Potknela sie tuz obok grupy rozgadanych czarownic, ich glosy brzmialy ostro i nieprzyjemnie. Zrobilojej sie niedobrze, jakby byla za dlugo na sloncu. Swiat wirowal.
Piskliwy glos w tyle jej glowy mowil: „Wspolzycz ma niezwykla ceche. Otoz poluje w sposob charakterystyczny dla rekina. Akurat jego wybral ze wszystkich stworzen…”.
— Nie zycze sobie zadnych wykladow, panie Rwetest — wysyczala Akwila. — W ogole nie chce pana w mojej glowie.
Ale Rwetest Prostota nawet kiedy zyl, nie odznaczal sie wrazliwoscia na cudze potrzeby, a wspomnienie o nim nie zamierzalo sie teraz zmieniac. Kontynuowalo calkiem zadowolonym z siebie skrzekiem: „…i kiedyjuz wybierze sobie ofiare, kompletnie ignoruje inne potencjalnie atrakcyjne cele”.
Wiedziala, ze cos nadchodzi przez teren Prob. Przelecialo poprzez tlum jak wiatr, ktory kladzie trawy. Tak tez zachowywali sie ludzie — niektorzy mdleli, inni odwracali sie z krzykiem, jeszcze inni uciekali. Ale to cos nikogo nie atakowalo, bylo zainteresowaneje — dynie Akwila.
Jak rekin, pomyslala Akwila. Morderca w morzu, gdzie zdarzaja sie najgorsze rzeczy.
Nie mozesz sie obronic! Nie wiesz, co cie atakuje. Bedziesz mlocic rekami, wymachiwac blyszczacymi rozdzkami, ale on zawsze wroci! Bedzie nieustannie wracac!
Wlozyla rece do kieszeni i wymacala tam kamien na szczescie. I sznurek. I kawalek kredy.
Gdyby to byla opowiesc, pomyslala gorzko, zaufalabym swemu sercu, podazyla za swa gwiazda i zaraz by sie wszystko dobrze skonczylo dzieki brzeczacej Magii. Ale nigdy sie niejest w opowiesci, kiedy by sie to przydalo.
Opowiesc, opowiesc, opowiesc…
Trzecie zyczenie. Trzecie zyczenie! Trzecie zyczenie jest najwazniejsze.
W historiach o dzinach, wiedzmach czy zlotych rybkach… dostaje sie trzy zyczenia.
Trzy zyczenia…
Zlapala za ramie przebiegajaca wiedzme i… spojrzala w twarz Annagrammie, ktora az skulila sie z przerazenia.
— Prosze, nie rob mi nic zlego! Blagam! Jestem twoja przyjaciolka, prawda?
— Jak chcesz, ale to nie bylam ja, terazjestem lepsza — powiedziala Akwila, wiedzac, ze klamie. Wtedy tez byla soba, co mialo wielkie znaczenie. Musiala o tym pamietac. — Szybko, Annagram — mo! Jak brzmi trzecie zyczenie? Szybko! Kiedy dostajesz trzy zyczenia, jakie jest trzecie?
Annagramma skrzywila sie w niesmaku, jak zawsze gdy ktos mial czelnosc powiedziec cos niezrozumialego.
— Ale dlaczego ja…?
— Prosze, nie zastanawiaj sie, tylko powiedz.
— No, to moze byc wszystko… byc niewidzialna… albo blondynka… czy cos takiego. — Annagramma miala wyrazne problemy z koncentracja.
Akwila potrzasnela glowa i puscila ja. Podbiegla do starej wiedzmy, ktora przygladala sie temu w zadziwieniu.
— Prosze, to wazne! Jakie w opowiesciach jest trzecie zyczenie? Prosze nie pytac mnie dlaczego. Tylko przypomniec sobie!
— No… szczescie. Chodzi o szczescie, prawda? — stwierdzila stara dama. — Tak, zdecydowanie. Zdrowie, majatek i szczescie. Ale gdybym byla na twoim miejscu…
— Szczescie? Szczescie… dziekuje pani. — Akwila rozpaczliwie szukala wzrokiem pomocy. Byla calkiem pewna, ze nie chodzi o szczescie. Magia nie daje szczescia i to byl kolejny klucz.
Pomiedzy namiotami biegla panna Tyk. Nie bylo czasu na polsrodki. Akwila zlapalajawpol i obrocila.
— DziendobryPannoTykTakumniewszystkowporzadkumamnadziejezepanitezmasiedobrzejakiejesttrzeciezyczeniesz ybkotojestwazneproszeniedyskutowacaniniezadawacpytanniemana toczasu!
Panna Tyk, trzeba jej to oddac, zawahala sie tylko przez moment.
— Miec setki nastepnych zyczen? — zapytala. Akwila patrzyla na nia w skupieniu.
— Dziekuje. Niezupelnie, ale to takzejestjakis klucz.
— Akwilo, tujest… — zaczela panna Tyk.
Ale dziewczynka w tej wlasnie chwili dostrzegla babcie We — atherwax, ktora stala posrodku kwadratu ograniczonego linami. Wydawalo sie, ze nikt nie zwraca na nia uwagi. Przygladala sie szalejacym wiedzmom broniacym sie przed wspolzyczem, w powietrzu strzelaly race magii. Byla calkiem spokojna i miala niewidzacy wzrok.
Akwila puscila ramie panny Tyk, zanurkowala pod line.
— Babciu!
Blekitne oczy zwrocily sie na nia. — Tak?
— W bajkach, w ktorych dzin, zaczarowana zaba albo dobra wrozka daja ci trzy zyczenia… jakie jest to trzecie?
— Och, w bajkach! To latwe. We wszystkich bajkach wartych opowiedzenia, ktore ucza, jak poruszac siew swiecie, trzecie
— Tak! To jest to! To jest to! — krzyczala Akwila, a slowa same z niej wyplywaly. — On nie jest zly! Nie moze byc! Nie ma wlasnego mozgu! Wszystko zalezy od naszych pragnien! Naszych zyczen. To tak jak w bajkach, gdzie…
— Uspokoj sie. Oddychaj gleboko. — Babcia zlapala Akwile za ramiona i ustawilaja twarza do spanikowanego tlumu. — Bylas przez chwile przestraszona i teraz on nadchodzi ijuz nie zawroci, nie teraz, poniewaz jest w rozpaczy. Nie widzi nawet tego calego tlumu, inni ludzie sie dla niego nie licza. Liczysz sie tylko ty. Szuka ciebie. Tylko ty mozesz sie z nim zmierzyc. Czyjestes gotowa?