— Ajesli przegram?
— Nigdy bym nie doszla do tego, kim dzisiaj jestem, gdybym zakladala, ze przegram, mloda damo. Pobilas go raz, uda ci sie to znowu.
_Ale moge sie zamienic w cos strasznego!
— Wtedy bedziesz miala ze mna do czynienia. I to na moich warunkach. Ale tak sie nie stanie. Wtedy mialas dosc niechlujnych dzieciakow i glupich kobiet, prawda? Wiec teraz… jest inaczej. Dochodzi poludnie. Proby powinny sie zaczynac o naleznej porze, ale, no coz, wyglada na to, ze ludzie zapomnieli, po co tu sa. No wiec teraz… czy masz w sobie dosc sily, by pokazac sie wiedzma w pelnym sloncu, i to z dala od twoich wzgorz?
— Tak! — Odpowiedz nie mogla byc inna, jesli sie odpowiadalo babci Weatherwax, ktora w tej samej chwili poklonila sie nisko i cofnela o kilka krokow.
— Wszystko w twoim czasie, madame — powiedziala.
Zyczenia, zyczenia, zyczenia — zdenerwowana Akwila szukala po kieszeniach. Z czego moze wykonac chaos? Wspolzycz nie jest zlym potworem. Tylko daje nam to, czego pragniemy, a wlasciwie to, czego — jak nam sie wydaje — pragniemy. A o co ludzie prosza? Zawsze o wiecej!
Nie mozesz powiedziec: Potwor zajal moja glowe i zmusil mnie do tego. Pragnela tych pieniedzy. Wspolzycz byl tylko poslusznyjej zyczeniom.
Nie mozesz powiedziec: Ale tak naprawde ja nigdy ich nie wzielam! Wspolzycz uzyl tylko tego, co znalazl — sekreciki, pragnienia, ataki gniewu, wszystko, czego sie w sobie nie dostrzega. On to widzial i tobie tez pokazal!
Wtem, gdy starala sie powiazac elementy w calosc, jajko wymknelo jej sie z rak i powierzajac sie grawitacji, spadlo na czubek buta.
Wpatrywala sie w brudny but, ogarnieta taka desperacja, ze widziala wokol tylko ciemnosc, mimo iz bylo poludnie. Dlaczego Pro”
bowalam to zrobic? Nigdy mi sie nie udalo, wiec po co probowalam teraz? Poniewaz wierzylam, ze tym razem to zadziala, dlatego. Jak w bajce. Nagle okaze sie, ze… umiem.
Ale to nie jest bajka, aja nie mam juz jajek…
Gdzies w gorze rozlegl sie krzyk i w czasie krotszym od przerwy miedzy dwoma uderzeniami serca Akwila przeniosla sie do domu. To byl myszolow, punkcik na tle nieba, ktory stawal sie coraz wiekszy. Opadal nad miejscem, gdzie stala. Krzyknal jeszcze raz, przelatujac niczym strzala kolo glowy Akwili i w tym samym momencie cos niewielkiego puscilo sie szponow ptaka z okrzykiem „Na litosc!”.
Rozboj lecial ku ziemijak kamien, ale w chwile potem rozleglo sie „szur!” i czasza z materialu otworzyla sie nadjego glowa. Awla — sciwie dwie czasze. Innymi slowy, Rozboj pozyczyl reformochron od Hamisza.
Wyswobodzil sie z niego, jak tylko wyhamowal, a wpadl dokladnie w srodek chaosu.
— Myslalas, ze cie zostawimy, co?! — krzyknal, wiszac na sznurkach. — Wyznaczono mi cel. Dalej, rob to, jak nalezy!
— Nie moge! — Akwila probowala go z chaosu wytrzasnac. — Nie z toba w srodku. Zabije cie. Zawsze mi pekajajko. Jaki cel?
— Nie kloc sie ze mna! — wrzeszczal Rozboj, podskakujac na linkach. — Rob to! Albo nie jestes wiedzma wzgorz. Ajawiem, ze jestes!
Wokol nich biegali ludzie. Akwila podniosla wzrok. Wydawalo jej sie, ze widzi wspc^zycza, poruszajacy sie ksztalt we wznieconym pyle. Spojrzala na platanine w swoich rekach i na usmiechnieta twarz Rozboja.
Ta chwila brzeczala jak napieta struna.
Czarownice zalatwiaja rozne sprawy, odezwala sie jej druga mysl. Zapomnij o „nie moge”.
No…dobrze…
Dlaczego to nie dzialalo wczesniej? Bo nie bylo powodu, by zadzialalo. Nie potrzebowalam tego.
A teraz potrzebuje, zeby mi pomoglo. Nie. Potrzebuje siebie, zebym sobie pomogla.
Wiec mysl o tym. Nie zwazaj na halas, na wspolzycza sunacego po zdeptanej trawie…
Uzylas rzeczy, ktore mialas ze soba, wiec wszystko bedziejak nalezy. Uspokoj sie. Zwolnij. Patrz na chaos. Mysl tylko o tym. Jest tu wszystko, co przywiozlas z domu…
Nie. Wcale nie wszystko. Tym razem wiedziala, czego brakuje…
Szarpnela za lancuszek, na ktorym wisial na jej szyi srebrny kon, i wrzucila go w platanine.
Naglejej mysli byly chlodne i przejrzystejak lod, jasne i lsniace. Popatrzmy… to wyglada lepiej tutaj… a to trzeba troche przesunac…
Srebrny kon przebudzil sie do zycia, zaczal wirowac lagodnie, przechodzac przez sznurki i przez Rozboja, ktory odezwal sie:
— To nic nie boli, nie przerywaj.
Akwila poczula szczypanie w noge. Kon, obracajac sie, lsnil.
— Nie chcemy cie pospieszac! — powiedzial Rozboj. — Ale pospiesz sie!
Jestem daleko od domu, jasna i wyrazna mysl pojawila sie w umysle Akwili, ale widze go w moich oczach. Teraz musze otworzyc oczy. Ijeszcze raz otwieram oczy…
Och…
Czy potrafie byc czarownica z dala od wzgorz? Oczywiscie, potrafie. Nigdy tak naprawde cie nie zostawilam, Ziemio pod Falami…
Pasterze na Kredzie poczuli, ze ziemia sie zatrzesla, jakby w murawe trafil grzmot. Ptaki wyfrunely z krzakow. Owce spojrzaly w gore.
I znowu ziemia sie zatrzesla.
Niektorzy mowili, ze cien przeslonil slonce. Inni — ze slyszeli tetent kopyt.
A chlopiec, ktory zastawial sidla na kroliki w malej dolince zwanej Koniem, opowiedzial, ze z wnetrza wzgorza wyskoczyl kon i poplynal niczym fala do nieba, jego grzywa rozwiewala sie jak morska piana, a masc mial bialajak kreda, a galopowal przez powietrze jak mgla, ktora sie wznosi, biegl niczym burza w kierunku gor.
Chlopca oczywiscie ukarano za takie bajdy, ale uwazal, ze bylo warto.
Chaosjasnial. Srebro przeplywalo pomiedzy nitkami. Wysunelo sie z rak Akwili, blyszczac jak gwiazda.
Wjego swietle ujrzala, ze wspolzycz przybyl do niej, rozciagnal sie tak, ze byl teraz naokolo, niewidzialny stal sie widzialny. Dziwnie marszczyl i odbijal swiatlo. W tych blyskach i lsnieniach widac bylo twarze, niezdecydowane, znieksztalcone jak odbicia w wodzie.
Czas spowolnil. Zza sciany, ktora stal sie wspolzycz, widziala przygladajace sie jej wiedzmy. Jedna w szarpaninie stracila kapelusz, ale wisial nad nia w powietrzu. Nie mial jeszcze czasu, by spasc.
Palce Akwili sie poruszyly. Wspolzycz zadrzal w powietrzu niczym staw zaniepokojony wrzuconym kamieniem. Fala dotarla az do niej. Poczulajego strach, wiedzial, ze zostal zlapany w pulapke.
— Witaj — powiedziala Akwila.
Witasz mnie? — odpowiedzial wspolzycz glosem Akwili.
— Tak. Jestes tu mile widziany. Jestes tu bezpieczny. Nie! Nigdzie niejestesmy bezpieczni!
— Tutaj jestescie — odpowiedziala spokojnie. Prosze, ukryj nas.
— Mag prawie sie nie mylil. Chowacie sie w innych stworzeniach. Ale nigdy sie nie zastanowil dlaczego. Przed czym sie chowacie?
Przed wszystkim.
— Wydaje mi sie, ze wiem, o czym mowisz.
Naprawde? Czy wiesz, co to znaczy, gdy sie jest swiadomym istnienia kazdej gwiazdy i kazdego zdzbla trawy? Tak. Ty to wiesz. Nazywasz to „ponownym otwarciem oczu”. Ale robisz to tylko na chwile. My robimy tak przez wiecznosc. Bez snu, bez odpoczynku, tylko nieskonczone… nieskonczone doswiadczanie, nieskonczona swiadomosc. Wszystkiego. Przez caly czas. Jakze wam zazdroscimy! Szczesliwi ludzie, potraficie zamknac swe umysly na nieskonczonosc zimnych glebi wszechswiata. Macie to cos, co nazywacie… nuda? To najrzadszy talent we wszechswiecie! Slyszelismy piosenke „Migocz, migocz, gwiazdko mala”. Co za moc! Co za cudowna moc!
Potraficie miliony trylionow ton ognistej masy, palenisko o ogromnej mocy zamienic w piosenke dla dzieci! Budujecie malenkie swiaty, malenkie opowiesci, malenkie muszle, w ktorych chronicie swoje umysly, ktore trzymaja nieskonczonosc na uwiezi i dlatego budzicie sie co rano bez krzyku na ustach!
Calkiem zafiksowany! — rzucil pogodny glos w glebiach pamieci Akwili. Pana Rwetesta po prostu nie dalo sie usadzic.