Lituj sie nad nami, o tak, lituj sie! — odezwaly sie glosy wspolzy — cza. Dla nas nie ma schronienia ani wypoczynku Ale ty nas ocalisz. Zobaczylismy to w tobie. Masz umysly w umysle. Ukryj nas.
— Czy chcecie ciszy? — zapytala Akwila.
Tak, ciszy i czegos wiekszego od niej, odpowiedzial glos wspol — zycza. Wy, ludzie, tak wspaniale potraficie ignorowac rzeczywistosc. Jestescie prawie slepi i prawie glusi. Patrzycie na drzewo i widzicie… tylko drzewo, rosline. Nie dostrzegacie jego historii, nie czujecie, jak plyna w nim soki, nie slyszycie wszystkich owadow, ktore zyja w pniu, nie znacie chemiijego lisci, nie widzicie tysiecy odcieni zieleni, delikatnych ruchow zwracania sie ku sloncu, prawie niedostrzegalnego rosniecia…
— Ale wy nas nie rozumiecie — odparla Akwila. — Nie sadze, by jakakolwiek ludzka istota byla w stanie was uratowac. Dajecie nam to, co waszym zdaniem chcemy otrzymac, gdy tylko tego zapragniemy, takjak w bajce. A zyczenia zawsze sie spelniaja na opak.
Tak. To juz teraz tez wiemy. Mamy w sobie echo ciebie. My… zrozumielismy. Dlatego teraz my mamy zyczenie. Zyczenie, by wszystko naprawic.
— Tak — kiwnela glowa Akwila. — To jest zawsze ostatnie zyczenie, trzecie. Spraw, by to, co sie stalo, nigdy sie nie wydarzylo.
Naucz nas, jak umrzec, poprosil wspolzycz.
— Aleja tego nie wiem!
Kazdy czlowiek to wie. Idziecie ta droga kazdego dnia waszego krotkiego, o jakze krotkiego zycia. Wiecie. Zazdroscimy wam tej wiedzy. Wiedzy, jak zakonczyc. Jestescie bardzo utalentowani.
Musze wiedziec, jak sie umiera, pomyslala Akwila. Gdzies w glebi. Niech pomysle. Niech przezwycieze ja nie potrafie”.
Uniosla lsniacy chaos. Wstegi swiatla wciaz wirowaly, ale juz ich nie potrzebowala. Potrafila utrzymac moc w samej kwintesencji siebie. Wszystko polegalo na rownowadze.
Swiatlo umarlo. Rozboj wisial pomiedzy nicmi, lecz wszystkie jego warkoczyki byly rozplecione i czerwone wlosy staly na glowie niczym wielki klab. Wygladal na troche oszolomionego.
— Bylbym w stanie zamordowac kebab — oswiadczyl.
Akwila postawila go na ziemi, gdzie zatoczyl sie nieco, potem schowala resztke chaosu do kieszeni.
— Dziekuje, Rozboju. A teraz wolalabym, zebys sobie poszedl. To zaczyna byc… powazne.
Oczywiscie byla to najgorsza rzecz, jaka mogla powiedziec.
— Nigdzie nie ide! — zachnal sie. — Obiecalem Joannie, ze dopilnuje, bys byla bezpieczna! Wchodzimy w to razem!
Kiedy Rozboj stal w rozkroku, z zacisnietymi piesciami i podbrodkiem wysunietym do przodu, gotowy na wszystko, plonacy oburzeniem, zadna dyskusja nie miala sensu.
— Dziekuje ci — powiedziala Akwila i wyprostowala sie. Smierc jest tuz za nami, pomyslala. Zycie konczy sie i tam na nas czeka Smierc. Wiec… musi byc blisko, bardzo blisko.
Powinny byc… drzwi. No tak. Stare drewniane drzwi. Z pewnoscia ciemne.
Odwrocila sie. Za niaw powietrzu wisialy ciemne drzwi.
Zawiasy powinny skrzypiec, pomyslala.
I kiedy popchnela drzwi, zaskrzypialy.
Ale… to nie dzieje sie naprawde, myslala dalej. Opowiadam sobie bajke, ktora rozumiem, o drzwiach, i oszukuje sama siebie na tyle, by zaczelo to sie dziac. Musze wiec utrzymac rownowage na krawedzi, zeby dzialalo tez dalej. Tojest rownie trudnejak niemy — slenie o rozowych nosorozcach. Jesli babcia Weatherwax potrafi to zrobic, ja rowniez potrafie.
Za drzwiami rozciagala sie czarna pustynia, a nad nia bylo niebo i blade gwiazdy. W oddali na horyzoncie majaczyla gora.
Musisz pomoc nam tam przejsc, odezwal sie wspolzycz.
— Jesli chcesz mojej rady, nie rob tego. — Rozboj szarpal Akwile za kostke. — Nie wierze skunksowi ani ciut.
— W nim jest takze czasteczka mnie. Ja mu wierze. Mowilam ci, Rozboju, ze nie musisz z nami isc.
— Ach tak? I mam niby patrzec, ze samiutenka przechodzisz przez te drzwi? Nie opuszcze cie w takiej chwili.
— Ale ty masz klan i zone, Rozboju!
— No wlasnie, i okrylbym ich hanba, puszczajac cie sama za prog Smierci — zdecydowanie oswiadczyl Rozboj.
Tak, pomyslala Akwila, spogladajac przez drzwi, wlasnie to robimy. Zyjemy na krawedziach. Pomagamy tym, ktorzy nie potrafia odnalezc drogi…
Wziela gleboki wdech i przestapila prog.
Nic specjalnie sie nie zmienilo. Piasek pod nogami byl twardy, szelescil, kiedy po nim szla, dokladnie takjaksie tego spodziewala, ale kiedy go kopnela, opadal powoli niczym puch, a to ja zaskoczylo. Powietrze nie bylo zimne, ale rozrzedzone i oddychanie sprawialo trudnosc.
Drzwi zamknely sie za nia cicho.
Dziekujemy, odezwal sie wspolzycz. Co zrobimy teraz?
Akwila rozejrzala sie i spojrzala w gwiazdy. Nie rozpoznawala takiego nieba.
— Mysle, ze umrzesz — powiedziala.
Ale tu nie ma „mnie”, ktory ma umrzec, rzekl wspolzycz. Jestesmy tylko my.
Akwila odetchnela gleboko. Tu chodzilo o slowa, a ona w slowach byla dobra.
— Trzeba teraz uwierzyc w pewna opowiesc — zaczela. — Kiedys bylismy plamkami w oceanie, potem rybami, nastepnie jaszczurami i malymi ssakami, a wreszcie malpami. I mnostwo nas bylo pomiedzy. Ta reka byla niegdys pletwa, byla takze szponem! W moich ludzkich ustach mam ostre kly wilka i siekacze krolika, i zujace zeby krowy! Nasza krewjest slonajak morze, z ktorego wyszlismy! Kiedy ogarnia nas lek, nasza skora zachowuje sie, jakby roslo na niej futro, ktore powinno sie zjezyc. Jestesmy historia. Wszystko, czymkolwiek stawalismy sie w naszej drodze, wciaz w nasjest. Czy chcecie uslyszec dalszy ciag tej historii?
Opowiedz nam, poprosil wspolzycz.
— Jestem ulepiona ze wspomnien moich rodzicow, dziadkow i przodkow. Od nich pochodzi to, jak wygladam, jaki kolor maja moje wlosy. Jestem tez po trosze kazda z osob, ktore spotkalam w swoim zyciu i ktora zmienila to, jak mysle. Wiec co wlasciwie znaczy „ja”?
Kawalek, ktory wlasnie opowiedzial nam te historie, odparl wspolzycz. To jestes prawdziwa ty.
— No… tak. Ale ty tez musiales to robic. Mowisz o sobie „my” — kto to mowi? Kto powiedzial, ze ty niejestes toba? Niczym sie od nas nie roznisz. Tyle ze myjestesmy duzo, ale to duzo lepsi w zapominaniu. No i wiemy, kiedy nie sluchac malpy, ktora w nas siedzi.
Teraz nas zdziwilas, powiedzial wspolzycz.
— Kiedy sie boimy, stare partie naszego umyslu chca sie zachowywac, jakby byly wciaz w glowie malpy, i zaatakowac. Malpa reaguje. Ona nie mysli. Bycie czlowiekiem polega na tym, by wiedziec, kiedy nie byc malpa, gadem czy ktorymkolwiek z dawnych ech. Ale kiedy ty przejmujesz czlowieka, nie sluchasz tego, co jest w nim ludzkie. Sluchasz malpy. A malpa nie rozumie, cojest potrzebne, ona wie tylko, czego chce. Nie, ty niejestes zadne „my”, jestes,ja”. Ja. Wspolzycz powiedzial to slowo, jakbyje smakowal. Ja. Kim ja jestem?
— Chcialbys miec imie? To pomaga. Tak. Imie…
— Zawsze podobalo mi sie imie Artur.
Artur, powtorzyl wspolzycz. Mnie tez Artur sie podoba. Wiecje — sli ja jestem, ja moge przestac byc. Co teraz sie stanie?
— Te stworzenia, ktore… przejales, czy one nie umarly? Owszem, przytaknal Artur, ale nie wiem, jak to sie stalo. Po prostu przestawaly byc.
Akwila rozejrzala sie po bezkresnym piasku. Nie widziala niczego, ajednak miala wrazenie jakiegos ruchu. Zaskakujaca zmiana swiatla, jakby zauwazala cos, czego nie powinna byla widziec.
— Mysle — powiedziala — ze powinienes przekroczyc pustynie.
Cojest po drugiej stronie? — zapytal Artur.
— Nie sadze, by istnialy slowa, ktorymi mozna to opisac. Naprawde?
— Mysle, ze dlatego wlasnie musisz przekroczyc pustynie. By sie tego dowiedziec.
Czekam na to. Dziekuje ci.