Moist.
— Tak slyszalem — zgodzil sie Vetinari. — W tym przypadku jednak zgon nastapil w ramionach mlodej kobiety nazywanej Honey, po bardzo obfitej kolacji z zapiekanych ostryg. Mysle, ze nigdy sie nie dowiemy, jak bardzo bylo to nieprzyjemne.
— Byla jego zona? Wspomnial pan, ze umarl we wlasnym…
— Mial w banku apartament — wyjasnil Patrycjusz. — Tradycyjny przywilej, bardzo uzyteczny, kiedy… — w tym miejscu na ulamek sekundy zawiesil glos — …pracowal do pozna. Pani Lavish nie byla wtedy obecna.
— Jesli on byl sirem, to czy ona nie powinna byc lady? — zainteresowal sie Moist.
— Charakterystyczne dla pani Lavish jest to, ze nie chce byc dama. A ja respektuje jej zyczenia.
— Czy czesto „pracowal” do pozna? — spytal Moist, starannie zaznaczajac cudzyslowy.
— Z szokujaca regularnoscia jak na swoj wiek.
— Naprawde? Wie pan, pamietam chyba nekrolog w „Pulsie”. Ale nie przypominam sobie zadnych szczegolow tego rodzaju…
— Tak. Zastanawiajace, co sie ostatnio dzieje z prasa… — Vetinari odwrocil sie i przyjrzal budowli. — Z nich dwoch wole jednak uczciwosc mennicy. Warczy na swiat. Jak pan sadzi, panie Lipwig?
— A co to za okragly obiekt, ktory wystaje z dachu? — zainteresowal sie Moist. — Przez to calosc wyglada jak skarbonka z moneta, ktora utknela w szczelinie.
— Moze to dziwne, ale istotnie nazywany jest Zlym Szelagiem. To wielki kolowrot, ktory daje energie dla bicia monet i tak dalej. Dawno temu napedzali go wiezniowie; „praca spoleczna” nie byla wtedy pustym slowem. Czy nawet dwoma. Uznano to jednak za kare okrutna i niezwykla, co sugeruje pewien brak wyobrazni. Wejdziemy?
— A wlasciwie czego wasza lordowska mosc ode mnie oczekuje? — zapytal Moist, kiedy wspinali sie po marmurowych stopniach. — Wiem troche o bankowosci, ale jak sie kieruje mennica?
Vetinari wzruszyl ramionami.
— Nie mam pojecia. Zakladam, ze ludzie ciagna za jakies dzwignie i ktos im musi powiedziec, jak czesto albo kiedy przestac.
— A dlaczego ktos mialby chciec mnie zabic?
— Trudno powiedziec, panie Lipwig. Ale przeciez zdarzyl sie zamach na panskie zycie, kiedy niewinnie doreczal pan listy. Podejrzewam wiec, ze panska kariera w bankowosci bedzie dosc ekscytujaca.
Dotarli do szczytu schodow. Starszy mezczyzna ubrany w cos, co mogloby byc generalskim mundurem w ktorejs z mniej stabilnych armii, otworzyl przed nimi drzwi.
Vetinari gestem zaprosil Moista, by wszedl pierwszy.
— Mam sie tylko rozejrzec, zgadza sie? — upewnil sie Moist, przekraczajac prog. — Naprawde nie mialem czasu, zeby przemyslec sobie te sprawe.
— To zrozumiale — uspokoil go Vetinari.
— I do niczego sie w ten sposob nie zobowiazuje, tak?
— Do niczego.
Vetinari podszedl do skorzanej sofy i usiadl, wskazujac Moistowi miejsce obok siebie. Drumknott, jak zawsze czujny, stanal za nimi.
— Zapach bankow zwykle jest przyjemny, nie sadzi pan? — zapytal Vetinari. — Mieszanka pasty do czyszczenia, atramentu i bogactwa.
— I lisiarstwa — dodal Moist.
— To by bylo okrucienstwo wobec lisow. Chodzi panu o lichwiarstwo, jak sadze. Ostatnio Koscioly nie potepiaja go tak mocno. Przy okazji, tylko obecny prezes banku zna moje zamiary. Dla wszystkich innych dzisiaj obecnych przeprowadza pan pobiezna inspekcje w moim imieniu. Dobrze sie sklada, ze nie ma pan na sobie tego slawnego zlotego kostiumu.
W banku panowala cisza, glownie dlatego, ze sklepienie bylo za wysoko i dzwiek ginal. Ale tez przynajmniej w czesci z powodu tego, ze w obecnosci duzych sum pieniedzy ludzie odruchowo sciszaja glos. Wszedzie widzialo sie czerwony aksamit i mosiadz. Na scianach wisialy portrety powaznych mezczyzn w surdutach. Od czasu do czasu czyjes kroki rozbrzmiewaly glosniej na bialej marmurowej posadzce i nagle milkly, gdy idacy wkraczal na wyspe dywanu. Blaty wszystkich biurek pokrywala skora w kolorze szalwii. Moist od dziecinstwa uwazal takie szalwiowe obicie blatu za dowod bogactwa. Czerwona skora? Phi! Dobra dla parweniuszy i aspirujacego plebsu. Szalwiowa zielen oznaczala, ze czlowiek jest juz u celu, i ze jego przodkowie tez tu byli. Dla lepszego efektu skora powinna byc troche wytarta.
Na scianie powyzej kontuaru tykal wielki zegar podtrzymywany przez cherubiny.
Lord Vetinari wywieral swoj wplyw na bank. Ludzie poszturchiwali sie nawzajem i wskazywali go samym wyrazem twarzy.
Choc obaj raczej nie rzucali sie w oczy. Moista natura obdarzyla zdolnoscia bycia twarza w tle, nawet jesli stal ledwie o kilka stop od patrzacego. Nie byl brzydki, nie byl przystojny — zapominalo sie o nim tak latwo, ze czasem sam siebie zaskakiwal przy goleniu. A Vetinari ubieral sie w czern — niezbyt wyrozniajacy kolor. Niemniej jednak jego obecnosc byla niczym olowiany ciezarek na gumowej membranie — odksztalcala przestrzen dookola. Ludzie nie widzieli go od razu, ale wyczuwali te obecnosc.
Teraz pracownicy szeptali cos do rur komunikacyjnych. Patrycjusz przybyl do banku i nikt nie wyszedl, by go oficjalnie powitac! To wrozylo klopoty!
— Jak tam panna Dearheart? — spytal Vetinari, najwyrazniej nieswiadom rosnacego niepokoju.
— Wyjechala — odparl zuchwale Moist.
— Ach, zapewne Powiernictwo zlokalizowalo nastepnego zasypanego golema.
— Tak.
— Wciaz probujacego wykonywac polecenia, jakie otrzymal tysiace lat temu?
— Prawdopodobnie. Tkwi gdzies na pustkowiu.
— Jest niestrudzona — stwierdzil z zadowoleniem Vetinari. — Ci ludzie zostaja wskrzeszeni z mroku, by krecic trybami komercji dla ogolnego dobra. Tak jak pan, panie Lipwig. Oddaje wielka przysluge miastu. I Powiernictwu Golemow takze.
— Owszem — przyznal Moist, nie komentujac wypowiedzi na temat wskrzeszenia.
— Ale panski ton sugeruje co innego…
— No coz… — Moist wiedzial, ze sie nad soba uzala, ale postanowil sie pouzalac. — Bez przerwy sie gdzies ugania, bo wytropili nastepnego golema w jakims starozytnym kanale…
— A nie ugania sie za panem, jak rozumiem?
— Tym razem nie ma jej od paru tygodni — ciagnal Moist. Zignorowal ostatnia uwage, poniewaz prawdopodobnie byla sluszna. — I nie chce mi powiedziec, o co chodzi. Mowi tylko, ze to bardzo wazne. Tez mi nowosc…
— Wydaje mi sie, ze ona kopie — stwierdzil Vetinari. Zaczal bardzo powoli stukac laska o marmur. Dzwieczala mocno. — Slyszalem, ze ponoc golemy prowadza roboty gornicze na krasnoludziej ziemi po tej stronie Chimerii, niedaleko traktu dylizansow. Musze dodac, ze budzi to wielkie zainteresowanie krasnoludow. Krol wydzierzawil teren Powiernictwu i chce miec pewnosc, ze zobaczy wszystko, co tam wykopia…
— Czy ona ma klopoty?
— Panna Dearheart? Nie. Znajac ja, mozna podejrzewac, ze to krol ma klopoty. Ona jest bardzo… opanowana dama, jak zauwazylem.
— Ha! Nie wie pan nawet polowy!
Moist zanotowal w pamieci, zeby jak najpredzej wyslac Adorze wiadomosc. Sytuacja z golemami znowu byla goraca, gdyz gildie skarzyly sie, ze odbieraja im miejsca pracy. Adora byla w miescie potrzebna — golemom, oczywiscie.
Z wolna zaczal sobie uswiadamiac, ze slyszy delikatny dzwiek. Dochodzil z dolu i przypominal bulgotanie powietrza w cieczy, czy moze raczej wode wylewana z butelki, ze znajomym „pult-pult”.
— Slyszy pan to?
— Tak.
— I wie pan, co to takiego?
— To przyszlosc planowania ekonomicznego, jak rozumiem. — Lord Vetinari wygladal jesli nie na zaniepokojonego, to przynajmniej nietypowo zdziwionego. — Cos musialo sie zdarzyc. Pan Bent zwykle sunie