– Wiem, ze nie jadlam jeszcze sniadania, ale musze strzelic sobie piwo.
– Psychotropowy srodek odurzajacy – zauwazyl z dezaprobata Shep.
– Mowi do mnie – powiedziala Jilly. – Tak – zgodzil sie Dylan.
– Mam na mysli to, ze ze mna rozmawia, a nie przemawia do mnie. W pewnym sensie.
– Tak, cos sie w nim zmienia. – Dylan opuscil klape sedesu. – Chodz, Shep, usiadz tu.
– Pora isc pod prysznic – przypomnial im Shep.
– Dobrze, za chwile, ale najpierw tu usiadz. – Dylan przyprowadzil brata do toalety i naklonil go, zeby usiadl.
– Shep jest brudny. Pora isc pod prysznic.
Dylan uklakl przed nim i szybko obejrzal jego rece.
– Nic nie widze.
– Pora isc pod prysznic. Dziewiec minut.
Dylan zdjal Shepherdowi kapcie i odlozyl na bok. – Na jaka postac z kreskowki stawiasz?
Skonsternowana Jilly poczula, ze ma wieksza ochote na piwo niz kiedykolwiek.
– Z kreskowki?
Shep spod oka obserwowal ruchy brata. – Krolik albo piesek – wyjasnil Dylan.
Ogladajac plaster na swoim ramieniu, Jilly zauwazyla, ze troche sie odkleja, ale wciaz zaslania slad po ukluciu igly. Dylan sciagnal skarpetke z prawej stopy Shepherda.
– Po jednej minucie na kazda noge… – powiedzial Shep. Przysuwajac sie blizej, Jilly patrzyla, jak Dylan oglada bosa stope brata.
– Jezeli rzeczywiscie dostal zastrzyk, to czemu nie w reke? – spytala.
– …i minuta na glowe…
– Wtedy pracowal nad ukladanka – odrzekl Dylan. – Co z tego?
– …i dwie minuty na reszte…
– Nigdy nie widzialas mojego brata zajetego ukladanka. Bardzo szybko porusza rekami: I jest wyjatkowo skupiony.
– …dwie minuty na splukanie – dokonczyl Shep. – Kot – dodal.
– Jest tak skupiony – ciagnal Dylan – ze nie sposob go naklonic, zeby przestal, dopoki nie ulozy calego obrazka. Nie mozna go nawet zmusic sila. Nie zwrocilby uwagi na to, co sie dzieje z jego nogami, bo nie uklada nogami. Nie daloby sie jednak unieruchomic zadnej reki.
– Moze dostal chloroform, tak jak ja.
Nie znalazlszy zadnego widocznego punktu po ukluciu na prawej stopie, Dylan powiedzial:
– Nie. Zaczal ukladac, kiedy poszedlem do knajpy naprzeciwko, a gdy sie ocknalem przyklejony tasma do krzesla, Shep ciagle pracowal nad obrazkiem.
– Kot – wtracil z niewiadomego powodu Shepherd.
– Gdyby zostal uspiony chloroformem, skutki nie ustapilyby tak szybko – powiedziala Jilly, przypominajac sobie wlasna dezorientacje po przebudzeniu.
– Kot.
– Poza tym, gdyby ktos przycisnal mu do twarzy szmate na-
saczona chloroformem, byloby to dla niego bardziej szokujace przezycie niz dla ciebie. O wiele bardziej. Jest bardzo nieodporny. Po odzyskaniu przytomnosci moglby zdradzac wielkie wzburzenie albo zwinalby sie w pozycji embrionalnej i za nic nie chcial sie ruszyc. Na pewno nie wrocilby do ukladanki jak gdyby nigdy nic.
Dylan zdjal skarpetke z lewej stopy Shepherda. Na plastrze widnial rysunkowy kot.
– Kot – powiedzial Shep. – Shep postawil na kota. Dylan ostroznie oderwal opatrunek.
– Shep wygral – rzekl Shep.
Od podania zastrzyku uplynelo ponad pol dnia i miejsce po ukluciu wciaz bylo zaczerwienione i lekko opuchniete.
Na widok znamienia Shepa Jilly poczula, jak przebiega przez nia dreszcz, ktorego nie potrafila wytlumaczyc. Odkleila swoj plaster z krolikiem. Miejsce po zastrzyku wygladalo identycznie jak u Shepa.
Piesek na ramieniu Dylana zaslanial slad po ukluciu, taki sam jak ranki na ciele brata i Jilly.
– Mowil mi, ze szpryca na kazdego dziala inaczej. Spogladajac na sciane, gdzie jeszcze niedawno otwieral sie tunel, Jilly powiedziala:
– Na Shepa chyba bardzo inaczej.
– „Efekt jest zawsze interesujacy – znow zacytowal Frankensteina Dylan – czesto zaskakujacy, czasem nawet pozytywny'. Jilly dostrzegla w jego twarzy zdumienie i blysk nadziei w oczach.
– Sadzisz, ze to pozytywna rzecz dla Shepa?
– Nie wiem nic o zdolnosci… skladania. Nie mam pojecia, czy to dobrodziejstwo, czy przeklenstwo. Czas pokaze. Ale zaczal tez wiecej mowic. I to mowic do mnie. Teraz wydaje mi sie, ze od tamtej chwili zaczal sie zmieniac.
Wiedziala, o czym Dylan mysli i o czym nie smie powiedziec, zeby nie kusic losu: ze dzieki zastrzykowi, pomocy tajemniczej psychotropowej szprycy Shep moze odnalezc droge ucieczki z wiezienia autyzmu.
Niewykluczone, ze zasluzyla sobie, by nazywac ja Negatywnie Nastawiona Jackson. Moze w skrajnych sytuacjach rzeczywiscie byla krynica pesymizmu – nie wobec wlasnego zycia i jego perspektyw, ale czesto sadzila, ze wiekszosc ludzi i spoleczenstwo jako calosc zawsze znajda najkrotsza droge, aby stoczyc sie na dno. Nie uwazala sie jednak za pesymistke – ani
nawet osobe o negatywnym nastawieniu – gdy spogladala na zmiany w zachowaniu Shepa i przeczuwala w nich wiecej niebezpieczenstw niz nadziei, mniej oznak oswiecenia niz grozy.
Patrzac na czerwony punkcik na swojej stopie, Shepherd szepnal:
– Przy blasku ksiezyca.
Spogladajac na jego niewinna dotad twarz, Jilly nie ujrzala ani nieobecnego spojrzenia, ani lagodnej miny, ani rozdzierajacego niepokoju, ktore zdawaly sie wyznaczac skale jego emocji. W jego glosie zabrzmiala cierpka nuta, a rysy sciagnely sie w szyderczej minie wyrazajacej cos wiecej niz zwykla gorycz. Byc moze gniew, zapiekly i dlugo skrywany gniew.
– Juz to wczesniej mowil – odezwal sie Dylan. – Kiedy wczoraj wieczorem probowalem go wyciagnac z motelu, tuz przed naszym spotkaniem.
– Robisz swoje – wyszeptal Shep. – To tez – dodal Dylan.
Shepherd wciaz siedzial zgarbiony, trzymajac rece na kolanach z dlonmi zwroconymi wewnetrzna strona w gore, jak gdyby medytowal, lecz jego zachmurzona twarz zdradzala szalejaca w nim burze.
– O czym on mowi? – zapytala Jilly. – Nie wiem.
– Shep? Do kogo mowisz, skarbie? – Robisz swoje przy blasku ksiezyca. – Kto robi, jakie swoje, Shep?
Jeszcze przed minuta Shepherd byl kontaktowy i obecny duchem jak nigdy przedtem. Teraz bladzil gdzies bardzo daleko, jak gdyby znow przedostal sie przez sciane do Kalifornii.
Jilly kucnela obok Dylana i delikatnie ujela w dlonie jedna z bezwladnych rak Shepa. Nie zareagowal na jej dotyk. Reka wciaz byla dretwa jak u nieboszczyka.
Zywe byly jednak jego zielone oczy utkwione w lewej stopie i podlodze, choc prawdopodobnie nie zauwazaly ani jednego, ani drugiego, gdyz spogladaly na kogos lub cos, co dreczylo go we wspomnieniach.
– Robisz swoje przy blasku ksiezyca – szepnal znowu. Tym razem gniewnej minie towarzyszyl wyraznie ostry ton glosu. Jilly nie miala zadnej proroczej wizji, nie przeczuwala przyszlej grozy, ale zwykly glos intuicji nakazywal jej czujnosc i mowil, ze moze sie spodziewac strasznych i zaskakujacych wydarzen.
26
Shepherd wrocil z tylko sobie znanego miejsca rozswietlonego ksiezycowym blaskiem i ponownie poinformowal, ze musi isc pod prysznic.
Jilly wycofala sie do sypialni, lecz Dylan zostal z bratem w lazience. Po ostatnich komplikacjach z „tutam' nie zamierzal zostawiac Shepherda samego ani na chwile.
Gdy Shep sciagal koszulke z kojotem, Dylan powiedzial: – Sluchaj, dziecko, chce, zebys mi cos obiecal.