pyska, tam znowu ciekawskie oko: choc czas zdawal sie dluzyc w nieskonczonosc, rece chlopca poruszaly sie blyskawicznie, zmierzajac do ostatecznego rozwiazania.

– W porzadku – odezwal sie starszy Shepherd po kilku minutach.

– W porzadku? Czyli mozemy isc? – upewnil sie Dylan. – W porzadku. Mozemy isc, ale nie mozemy zostawic. – Nie mozemy zostawic? – powtorzyl zdumiony Dylan. – Czegos – dokonczyl Shep.

Pierwsza, co ciekawe, zrozumiala go Jilly.

– Mozemy isc, ale nie mozemy czegos zostawic. Jezeli nie bedziemy miec wszystkiego, co przynieslismy, Shep nie bedzie nas mogl zlozyc z przeszlosci. Zostawilam w kuchni torebke i laptop.

Wycofali sie z jadalni, opuszczajac placzacego mlodszego Shepa z ostatnimi elementami ukladanki w rekach.

Chociaz Dylan czul ksztalt wlacznika, dotykajac go, wiedzial, ze nie potrafi zapalic jarzeniowek w kuchni, tak jak nie potrafil zatrzymac kuli. W mroku kuchni nie widzial, czy torebka i laptop, ktore Jilly zostawila na stole, leza w takich samych atramentowych plamach, jakie przesuwaly sie niczym cienie ich stop i rozlewaly na wszystkich przedmiotach z przeszlosci, ktorych usilowali dotknac, ale przypuszczal, ze wszystko z ich czasow znaczy swoj slad czarnymi kaluzami.

Zarzucajac na ramie torebke i chwytajac laptop, Jilly powiedziala:

– Mam. Mozemy isc.

Gdy otworzyly sie drzwi kuchenne, obrocila sie na piecie, jak gdyby byla przekonana, ze ujrzy nabuzowanych steroidami osilkow, lubujacych sie w wywazaniu drzwi i tluczeniu okien, ktorzy zlozyli sie do Kalifornii prosto z Holbrook w stanie Arizona i cofneli sie na dodatek w czasie.

Dylan nie zdziwil sie, widzac na progu drzwi mlodszego siebie. Dwunastego lutego tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatego drugiego roku mial wieczorne zajecia na Uniwersytecie Kalifornii w Santa Barbara. Do szkoly i z powrotem podwozil go kolega, ktory niecale dwie minuty temu wysadzil go na koncu dlugiego podjazdu.

Dylan zdumial sie jednak, widzac, jak niedlugo po morderstwie wrocil do domu. Zerknal na zegarek, a potem spojrzal na cyferblat w brzuchu ceramicznej swinki. Gdyby tamtego lutowego wieczoru zjawil sie w domu piec minut wczesniej, spotkal-by wychodzacego Lincolna Proctora. Gdyby zjawil sie szesnascie minut wczesniej, byc moze zostalby zastrzelony – ale niewykluczone, ze moglby zapobiec morderstwu matki. Szesnascie minut.

Nie chcial myslec o tym, co mogloby sie stac. Nie mial odwagi.

Dziewietnastoletni Dylan O'Conner zamknal za soba drzwi i nie zapalajac swiatla, przeszedl przez zaskoczona Jilly Jackson. Polozyl na stole pare ksiazek i skierowal sie do jadalni.

– Zloz nas stad, Shep – powiedzial Dylan.

W jadalni mlodszy Dylan rzekl do mlodszego Shepherda: – Czesc, bracie, poznaje po zapachu, ze dzisiaj ciasto.

– Zloz nas do domu, Shep. Do naszych czasow. Drugi Dylan w pokoju obok zapytal:

– Placzesz? Hej, co jest, bracie?

Gdyby uslyszal wlasny przepelniony bolem krzyk, jaki wydal na widok ciala matki, mogloby to przepelnic miare.

– Shep, zabierz nas stad, do diabla.

Ciemna kuchnia zlozyla sie i oddalila. Wokol nich zaczelo sie skladac nowe jasno oswietlone miejsce. Zdjety paranoicznym lekiem, Dylan zastanawial sie, czy fantastyczna sztuczka Shepherda ogranicza sie tylko do podrozowania w czasie i przestrzeni, czy moze obejmuje wymiary nieznane dla zywych. Byc moze popelnil blad, mowiac „do diabla' na chwile przed opuszczeniem roku tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatego drugiego.

3 6 Kalejdoskop sie zakrecil. Ciemnosc zniknela, a w jej miejscu wokol Jilly zlozyla sie zalana sloncem kuchnia i kazdy detal wskoczyl na swoje miejsce.

Nie pachnialo swiezo upieczonym ciastem. Pod nogami nie polyskiwaly czarne kaluze energii.

Usmiechnieta ceramiczna swinka na scianie podtrzymywala raciczkami tarcze zegara, ktora pokazywala godzine 1.20, dwadziescia cztery minuty po tym, jak zlozyli sie z oblezonego pokoju motelowego w Arizonie. W terazniejszosci uplynelo wiec dokladnie tyle czasu, ile spedzili w przeszlosci.

W powietrzu za nimi nie wisiala zadna brama, przez ktora mogliby zajrzec do ciemnej kuchni sprzed dziesieciu lat, nie widac tez bylo wejscia do swietlistego tunelu. Jilly odnosila wrazenie, ze tunel byl po prostu technika, z ktorej Shepherd nie musial juz korzystac, dosc prymitywna w porownaniu z obecna metoda, dzieki ktorej mogl przemieszczac sie z miejsca na miejsce bez potrzeby stosowania uwiezi laczacej go z punktem wyjscia.

Bedac pod wrazeniem wlasnej pewnosci siebie, jakby wlasnie wysiadla z tak pospolitego srodka transportu jak winda, Jilly polozyla laptop na kuchennym stole.

– Nie zmieniles tu zbyt wiele, prawda? Kuchnia wyglada tak samo.

Dylan uciszyl ja i przekrzywil glowe, pilnie nasluchujac. Dom tonal w ciszy, dopoki nie wlaczyl sie agregat lodowki. – Co jest? – spytala Jilly.

– Bede musial wszystko wytlumaczyc Vonetcie. To nasza gosposia. Przed garazem stoi jej harley.

Wygladajac przez okno, Jilly zobaczyla garaz na koncu podworka, ale nie zauwazyla zadnego motocykla.

– Jaki harley?

– Tam. – Dylan odwrocil sie, pokazujac przez okno miejsce, w ktorym nie bylo harleya. – Aha. Musiala pewnie pojechac po cos do sklepu. Moze uda sie nam stad zniknac, zanim wroci.

Shepherd otworzyl lodowke. Byc moze szukal ciasta na pocieche.

Wciaz rozmyslajac nad swoja podroza w przeszlosc, nie przejmujac sie gosposia, Jilly powiedziala:

– Kiedy wrogowie, kimkolwiek sa, osaczali Proctora, on tropil ciebie i Shepa.

– Wczoraj wieczorem, gdy bylem przywiazany do krzesla, mowil mi, ze gryza go wyrzuty sumienia – tak bardzo, ze czuje sie pusty, ale wtedy wydawalo mi sie to zupelnie bez sensu.

– Moim zdaniem ta kanalia zawsze byla pusta w srodku – odparla Jilly. – Od poczatku, pewnie od kolyski.

– Gowno prawda z tymi wyrzutami sumienia. Facet odstawia swoj numer z samokrytyka tylko po to, zeby poprawic sobie samopoczucie. Przepraszam, Jilly.

– Nic sie nie stalo. Po tym, co przeszlismy, masz pelne prawo nie uzywac slowa „kupka'.

Prawie go rozsmieszyla, ale wciaz swieze i bolesne wspomnienia z roku tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatego drugiego spowodowaly, ze Dylan ledwie sie usmiechnal.

– Nie o to mi chodzi. Przepraszam, ze wplatalas sie w te kabale przeze mnie. Przeze mnie i przez Shepa.

– Proctor mial po prostu za duzo o jedna dawke swojego piekielnego eliksiru i potrzebowal kogos, zeby mu ja wpakowac. I wtedy napatoczylam sie ja, bo zachcialo mi sie piwa korzennego.

Stojac przed otwarta lodowka, Shepherd powiedzial: – Zimno.

– Ale Proctora by tam nie bylo – zauwazyl Dylan – gdyby nie bylo Shepa i mnie.

– Tak, a mnie by tam nie bylo, gdybym przez cale swoje wzglednie krotkie, tak zwane dorosle zycie nie probowala zostac solistka od opowiadania dowcipow i gdybym sobie nie wmowila, ze to nie tylko sensowne zycie, ale tez jedyne mozliwe. Do diabla, nie musze sie juz martwic, ze mi tylek urosnie, bo juz dalam… ciala. Nie odstawiaj wiec wlasnego numeru z samokrytyka. Stalo sie, co sie stalo, jestesmy tu, gdzie jestesmy, i chociaz nanoboty buduja nam juz pewnie w czaszkach Nowe Jeruzalem, chyba lepiej, ze – przynajmniej na razie – zyjemy, niz gdybysmy mieli nie zyc. Co teraz?

– Teraz pakujemy sie, i to szybko. Wezme troche ubran dla Shepa i siebie, troche pieniedzy, ktore trzymam w kasetce na gorze, no i bron.

– Masz bron?

– Kupilem po tym, co sie stalo z matka. Mordercy nie zlapano. Myslalem, ze moze wrocic.

– Wiesz, jak sie obchodzic z bronia?

– Annie Oakley to ja nie jestem – odparl. – Ale potrafie wycelowac i nacisnac spust, gdyby bylo trzeba.

Jej mina wyrazala powatpiewanie.

– Moze powinnismy kupic kij baseballowy. – Zimno – powiedzial Shepherd.

– No to ubranie, pieniadze, bron, a potem w droge – rzekl Dylan.

– Sadzisz, ze ci goscie, ktorzy namierzyli nas w motelu w Holbrook, moga sie tu pokazac?

Skinal glowa.

– Jezeli maja jakies powiazania z policja czy innymi sluzbami o zasiegu ogolnokrajowym – tak, w koncu tu trafia.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату